Ignatius Ignatius
356
BLOG

Sinister: Legacy of Ashes - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Po znakomitym powrocie w chwale jaka spłynęła po albumach Afterburner i The Silent Howling, oczekiwania wciąż rosły. W 2010 roku Sinister wydaje swój dziewiąty album. Przaśna odpustowa okładka ale mnie się podoba – co jak co ale muzyka metalowa musi mieć coś z kiczu. Zresztą pod względem okładek, nic gorszego temu zespołowi się po The Silent Howling nie powinno już przytrafić

Po typowym dla Sinister intro na samym starcie zostajemy rozczarowani mętnym brzmieniem, znowu zespół zrobił krok w tył. Tak niestety to pierwsze co się rzuca w ucho. W porównaniu do ostrego brzmienia The Silent Howling jest to niestety rażący minus. Utwory uległy skróceniu, stylistycznie zespół nadal flirtuje z technicznym graniem przy tym nie jest to tak progresywne granie jak na poprzedniczce.

„The Enemy of My Enemy” prezentuje się zdecydowanie lepiej niż nijaki „Into the Blind World” i to on powinien według mnie otwierać ten album. Growl Aada jest silniejszy i głębszy. Na Alexa znów padła odpowiedzialność zarówno za bas jak i gitarę prowadzącą. Wracając do nurtującego mnie brzmienia -najbliżej temu albumowi jest do Savage or Grace ale pod względem riffologii na szczęście Alex Paul trzyma wysoki poziom. Dobrym tego przykładem jest mroczny i melodyjny „Anatomy of Catastrophe” z odpowiednim zagęszczeniem. Nadal zespół korzysta z klimatycznych melodeklamacji które budują apokaliptyczny nastrój. Trochę za bardzo schowana jest perkusja, która mogłaby być bardziej podbita zwłaszcza, że gra Edwina jest naprawdę sympatyczna i nie ma się czego wstydzić.

Szkoda, że impet jakim rozpoczął się „Sin of Sodom” zostaje wygaszony na rzecz pozoru zwiększenia ciężaru utworu, w szybszych momentach kawałek gruzuje aż miło. Warto zwrócić uwagę na jedną z lepszych an albumie solówek i szalonym napierdalaniu Edwina – gdyby perkusja była lepiej wyeksponowana to szyby z okien nie miałyby innego wyjścia jak defenestrować.

Tytułowy „Legacy of Ashes” wgniata w fotel basowym wspaniałym pasażem które zostało pociągnięte kapkę dłużej niż to zespół ma w zwyczaju. Partie basu w całym utworze są po prostu przepiękne, właśnie na taki utwór czekałem. „The Hornests Nest ciężki ale w odpowiednim tempie, zdecydowanie słychać na tym albumie że zespół po odważnych eksperymentach próbował wrócić do swoich klasycznych dokonań, jest brutalne mielenie posypane szczyptą nostalgicznego klimatu. Doomowe zwolnienie w drugiej połowie utworu jest jednym z lepszych momentów Legacy of the Ashes.

Bardzo solidnie dla odmiany brzmi przedostatni „Righteous Indignations” szybsze tempo dla kontrastu , chodź utwór nie pozbawiony zmian tempa. Aad brutalniej growluje , smutna patetyczna solówka i akustyczna wstawka łagodzi obyczaje wzniecone przez holenderskich diabłów.

Na koniec psychodeliczne gitary wprowadzają nas w kroczący „The Living Sacrifice” Dzięki mniejszemu zagęszczeniu Edwin ma pole do popisu połamaną rytmiką ozdobioną licznymi ciekawymi przejściami. Utwór jest najbardziej złożonym na płycie i stanowi dobre zakończenie tej nie złej płyty. Utwór ma klimat jammowania , każdy popisuje się sowimi umiejętnościami, Aad oprócz standardowego la siebie growlu miejscami dodaje skrzeki, Alex zmiany tempa. Album wycisza się marszowym intro.

Sam nie wiem co o tej płycie sądzić, gdyby bardziej nad nią posiedzieli to może i byłoby to dzieło ale niestety patrząc na całokształt jest to kolejny wyrób niedorobiony. Kto wie jakby ten album został wydany po bezpośrednio Savage or Grace…Wystarczy zresztą posłuchać bonusów z limitowanej wersji, gdzie dołączono wersje demo części utworów z Afterburner: „The Grey Massacre”, „Afterburner”, „Altruistic Sucide” i „Men Down”.  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura