Ignatius Ignatius
462
BLOG

Grave: Back From the Grave - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Kontynuujemy grobową odyseję i przenosimy się w czasie do 2002 roku kiedy to po bardzo chudych latach Grave wraca z/do grobu. W zeszłym roku wyszła reedycja tego albumu a więc to dobra okazja, by się mu przyjrzeć.

 

Niepokojące intro jakby wyjęte z niszowego horroru,  po nim w końcu słychać tłuste charakterystyczne dla Grave brzmienie, wszystko jakby spowolnione w czasie . Growl z odpowiednią głębią i brutalnością. Solidne zagęszczenie, mocne przejścia perkusisty ,to co słyszymy w „Rise” nie słyszeliśmy od ładnych paru lat. Musiało wiele wody w rzece upłynąć żeby Szwedzi wzięli się w końcu w garść… Tak, tak dopiero dziesięć lat po You’ll Never See…  stworzyli coś na miarę swojego klasycznego repertuaru. Urzeka głębia instrumentów i duszna przestrzenność dźwięków, melodyjne solówki są uwypuklone. Transowa końcówka przypomina stare dobre czasy. Grave powstał z popiołów!  Warto odnotować, że zespół znów jest kwartetem, Jonas basista w latach 91-92 potem pojawił się jeszcze w tej roli przy okazji koncertówki Extremely Rotten Live. Od 99 przerzucił się na gitarę by towarzyszyć Lindgrenowi w grobowym zarzynaniu. W rolę basisty odtąd wcielił się na lata Fredrik Isaksson.

Utwory posiadają mroczne intra i outra tworząc nastrój, temat stary jak śmierć, proste patenty robią największe wrażenie jak choćby dzwony „Behold the Flames”. W końcu chwytliwy dobry riff,  bardzo rytmiczny utwór, idealny do pomachania łepkiem. Zespół choć znany z średnio wolnego tempa zaskakuje jeszcze bardziej, wręcz doomowymi zwolnieniami - Mistrzowie ciężaru w doskonałej formie! Przenikliwy bas Fredrika,  a zaraz po nim czysta solóweczka. Utwór dynamiczny. nie nuży cały czas słychać, że coś się dzieje. 

„Dead is Better” - pewnie że tak, zwłaszcza gdy serwują nam ją mistrzowie gatunku. Trochę inny growl, trochę urozmaica i pokazuje wszechstronność wokalisty, który bawi się swoim głosem. Mimo wszystko wokal jest czytelny i bez problemu można wsłuchać się w teksty. Wróciły wycharkane chórki, wróciła znana Grave swoista chwytliwość i przebojowość i ten duch Rock’n’Rolla którego brakowało. Gitary ciężko piłują, perkusja powolnie acz skutecznie rozprawia się z przeciwnikami. Na koniec otrzymujemy cytat z „Ukrytego wymiaru” - kultowego horroru, gdzie pada twierdzenie, że . „Piekło to tylko słowo, rzeczywistość jest jeszcze gorsza”.

 Po wspominaliśmy sobie wykwity kinematografii a więc jedziemy dalej, „Receiver” połamany wstęp taki jakie niedźwiadki lubią najbardziej, stare logo w końcu zobowiązuje, solówki proste ale urzekające. Wolne leniwe tempo trochę brakowało mi w nim mocy, stopniowo utwór wycisza się.  Ciężka gitara i zmasowany atak perkusji, w „No Regrests” zdecydowanie już jest więcej mielenia. Szarpany rytm z wyciszeniami są dobrym zabiegiem i te echa talerzy , siarczyste zagęszczenie pod koniec, którego mogłoby być jednak więcej.

Gitary niczym syrena alarmowa oznajmia, że zaczyna się „Resurrecion”, utwór pełny gruzowania, z odpowiednią dozą brutalności. Jeden z intensywniejszych utworów na płycie. Płacząca solówka wprowadza do masakrującej kulminacji, dawno nie było przejawów takiej intensywności i pomysłów w tym zespole.

Dusznie zaczyna się „Below”, kolejny powolny kolos który mimo wszystko jest brutalnym kawałem mięcha, nie nudzi a wręcz poraża głębią . Plemienne rytmy zarówno perkusji jak i gitar zawierają pierwiastek szaleństwa… ba całą tablicę Mendelejewa nienawiści .

„Bloodfed” stanowczym krokiem wchodzi na salony z ujebanymi po kostki butami we krwi, podwójna stopa wykorzystana okazjonalnie, liczne zmiany tempa, i głęboki mokry growl tworzą kolejną kompozycję idealną. Przesterowane gitary kombinują, schizujące solówki. Perkusja na wyśmienitym poziome urozmaica swoją grę, kwintesencją tego jest kończący utwór pasaż.

Na koniec otrzymujemy kopa od Tytanowego Janusza „Thorn to Pieces” brutalnym intro zapowiada co za chwilę się będzie działo. Aurę psuja syntezatorowe akcenty brzmią trochę groteskowo i kiczowato a w zamierzeniu miały zbudować monumentalny klimat. Tym bardziej, że po  chwili okazuje się, że potężny riff sam buduje odpowiedni nastrój. Kolejny raz zespół użył wyciszenia i ten zabieg się wyśmienicie sprawdza. Old schoolowa krotka solówka i smakowita końcówka, ileż tu się dzieje w tym utworze. Mielący riff na sam koniec to kwintesencja Panów z Visby.

Powrót jak najbardziej udany, album po mimo ze dłuższy od dwóch poprzednich nie nudzi, w końcu po wielu latach udało się zbliżyć do doskonałości materiałów z początku lat 90. Grave obudził w metalowej braci nadzieję i w pewnym sensie ta nadzieja będzie pobudzana z każdym następnym krążkiem.  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura