Ignatius Ignatius
1399
BLOG

Death: The Sound of Perseverance - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

 

Death: The Sound of PerseveranceDeluxe Edition  

Jak miałbym wybrać najlepszą/ulubioną okładkę Death to miałbym problem pomiędzy tej z Symbolic a The Sound of Perseverance ponieważ obie pomimo różnic stylistycznych są niesamowite.  Ostatnie wielkie dzieło z charakterystycznym logo. Każdy kto prześledził wszystkie okładki tego zespołu dostrzegł specyficzną „ewolucję” logo zespołu –  z płyty na płytę ubywało ornamentów i ostatecznie na The Sound of Perseverance mamy już tylko surowy napis Death. Proces ten jest odwrotny  pod kątem muzycznym gdzie panował nieustanny postęp. Ten aspekt można rozważyć jeszcze pod innym kątem. Nie da się ukryć, że w tamtym czasie fascynacja lidera zespołu klasycznym Heavy Metalem  osiągnęła apogeum. Ostatni album ma najwięcej odniesień  do korzeni co już tradycyjnie wzbudzało kontrowersje i nieustanne pytanie czy to jeszcze Death Metal?!.  Wracając do logo można sądzić, że to było celowe „odliczanie”, zresztą ta płyta miała wyjść już jako Control Denied… i dobrze, że tak się nie stało!  TSOP miał już kila reedycji, poprzednia z 2005r. zawierała zapis koncertu znany jako Live in Cottbus '98. Rok temu wyszło kolejne wznowienie, które obok Control Denied zapoczątkowało serię wydawaną przez Relapse Records.

Wróćmy do roku 1998 prace nad utworami zaczęły się szybko po wydaniu Symbolic. Chuck Shuldiner zgodnie z swoim ulubionym trybem pracy wymienia skład zespołu.  Tym razem wspierali go kompletne świeżaki, bardzo utalentowane zwierzaki.  Za bębnami zasiadł Richard Cristy(młócił też w Control Denied), na basie Scott Clendenin a na drugiej gitarze Shannon Hamm.(również grał w Control Denied). Dzięki temu zabiegowi znów została zaaplikowana świeżość i kompletnie nowa jakość w muzyce Death.  Teksty zatoczyły jakby koło są bardziej dobitne i prostsze(oczywiście Chuck nie zrezygnował z swoich charakterystycznych metafor) za to siła przekazu pozostała na tym samym mocnym poziomie.  Tematyka tekstów dotyczy w dużej mierze ludzkiej duchowości a zarazem zwierzęcych instynktów, które niespodziewanie budzą się ludziach .

„Scanvenger of Sorrow” totalnie epicki, z zwalającymi z nóg riffami, pojedyncze słowa wycharkiwane przez Chucka nadają brutalności. Wejście w nadświetlna niczym „Sokół Millennium” w „Nowej Nadziei”. Od pierwszego utworu słychać konsekwencję Death , mamy do czynienia zarazem z kontynuacją programu obranego z Symbolic czyli nastawieniem na progresywne i techniczne granie względem Death Metalu. Przy tym Chuck  skręca w jeszcze bardziej melodyjne epickie granie z czytelnymi odwołaniami do klasycznych form Heavy Metalu. My tu gadu, gadu a tu riffy, riffy jeszcze raz riffy! jeden z najlepszych otwieraczy w historii Death.

„Bite the Pain”  spokojnie się zaczyna  żeby nie powiedzieć balladowo potem przyspieszenie z klasycznym riffem, Melodyjne solówki z orientalnym posmakiem i świetna zróżnicowana perkusja pełna ciekawych przejść są tylko wstępem do totalnego killera w postaci „Spirit Crusher”.  Wstęp na gitarze basowej otwiera jeden z lepszych utworów na płycie, bardzo emocjonalny z niesamowitym riffem – kwintesencja epickiego Death Metalu.  Zmiany tempa i ten klasyczny refren „Spirit Crusher!”  Podobnie jak „Scavenger of Sorrow jest to totalny epicki zwalający z nóg utwór. Solówki na basie „niezrównoważone”, połamane bardziej niż Kubica po wypadku,  perkusja robi co chce. Poczym nagle przywołana do porządku zdyscyplinowana  mknie do przodu zgodnie z wytycznymi głównie dowodzącego Chucka.

„Story to Tell” Kolejny spokojny melodyjny wstęp ciężki riff jak na Death utwór z gatunku powolniejszych, które z czasem nieco przyśpieszają. Utwór ten jest zgrabną mieszanką klasycznego melodyjnego Heavy Metalu z technicznymi, progresywnymi i fusionowymi ozdobnikami. Tutaj najbardziej miesza sekcja rytmiczna. Kapitalne jak zawsze solówki urozmaicają i dodają dramaturgii utworowi, zwłaszcza w środku przed popisem basisty. 

„Flesh and the Power It Holds”   ośmiominutowy kolos z licznymi zmianami tempa. W środku psychodeliczną  aurę funduje basista. Nostalgiczne przejmujące solówki...  Poszarpane dysharmonie.  Solo na basie wyciszenie. Powrót do pierwszego tempa, galopująca perkusja. Epicki refren sterylne brzmienie kolejny kozacki riff, utwór  w pewnym momencie trochę nuży i śmiało mógłby być trochę krótszy.

 „Voice of the Soul” jedyny w swoim rodzaju utwór Death na miarę „Cosmic of Sea” . Instrumentalny W przeważającej części akustyczny utwór, początkowo balladowy, z przejmującą gitarą elektryczną.  Ten utwór jest po prostu magiczny i jest entym dowodem na niesamowity talent techniczny i kompozytorski Chucka.

To Forgive to Suffer” Wracamy chaotyczna rozbrykana perkusja do macierzy. Średnie tempa świetne brzmienie perkusji. Powolny utwór snuje się by eksplodującymi przyspieszeniami przyłożyć, gitary brzmią naturalniej niż w „Flesh and the Power it Holds”. Utwór ma rozbudowaną dramaturgię liczne „zmiany akcji”. Końcówka  nieziemska wieńczy to dzieło niekonwencjonalnym brzmieniem.

 Ostatni numer autorki tej płyty to „A Moment of Clarity” rozpoczynający się  niespokojnym riffem przeplatanym  riffem „pata tającym”.  Miażdżąca perkusja, bardzo progresywny kawałek naszpikowany solówkami do granic możliwości. Solówka goni solówkę każda kontynuuje poprzedni motywy, jednocześnie zmierzając w inną stronę.  Utwór stopniowo,  spokojnie się wycisza .

 Na koniec na deser ultra klasyk w mistrzowskim wykonaniu czyli „Painkiller” Judas Priest.  Który idealnie wpasowuje się w klimat płyty swoją energią. Chuck to nie Rob ale i tak należy chylić czoła za to jak on to zaśpiewał.  Niektórzy twierdzą, ze ten cover jest lepszy od oryginału. Hmm na pewno jest to jedne z lepszych hołdów oddanych „Bogom Metalu”. Na uwagę zwracają zmienione solówki. 

 

Okładka reedycji ma zmienioną okładkę według mnie na gorszą ale zawsze to jest jakieś urozmaicenie. To wydanie zapoczątkowało. A jak prezentują sie dodatki na dwóch dodatkowych płytach?

 Dysk 2 Składa się z siedmiu utworów z dema z 1998  roku i trzy z 1997 roku.

Demówki z 1998: Pierwsze trzy z nich nie mają basu(„Spirit Crusher” „ Flesh and the Power it Holds” „Voice of Soul”) Pierwszy z nich bardzo ciekawie się zaczyna, słychać bardziej “tłuste brzmienie”  zwłaszcza perkusji.  Instrumentalne wersje z bardzo czytelnym brzmieniem. Słychać każde uderzenie w talerze, każde przejście, tylko stopy mogłyby być bardziej wysunięte.  „Voice of the Soul” gitara akustyczna jest bardziej niż na pierwszym planie niż w wersji ostatecznej.  „Bite The Pain” mają już wokale oraz gitarę basową, za która już się stęskniliśmy. Wokale zdecydowanie inne niż w oryginale mniej skrzeczące  trochę bardziej czytelne. Brzmienie jest bardziej płaskie niż w przypadku wersji instrumentalnych.  W tej wersji Chuck bardziej kombinuje z gitarą. „A Moment of Clarity” znów trochę inny wokal, brzmienie osłabiło się trochę brzmienie zwłaszcza perkusja jest przytłumiona. Już w tej wersji czuć tajemniczy klimat utworu.  Miażdżące solo na basie w A Story to Tell .

Demówki z 1997: Przesadzone pogłosy w „Bite the Pain” powodują niepotrzebny chaos na samym początku utworu. Ciekawie metalicznie brzmiący werbel. Zabieg rozłożenia w pewnym momencie growlu na dwa kanały. Efekt słychać zwłaszcza na słuchawkach. „Story to Tell” W tym utworze wokal już jest na swoim miejscem nie sieje zamętu. „A Moment of Clarity”  posiada dziwne brzmienie perkusji momentami a tak to bez zarzutu. Pogłos wokalu na sam koniec tym razem spełniło swoje zadanie tym razem. Jak na demo jest bardzo dobrze. 

 Dysk 3

 Chuck Shunlinder Control Denied założył już w 1996 roku, sama idea pojawiła się już w 1994 roku… Trzeci dysk zawiera wersje właśnie z dema z 1996 roku. Jakością przewyższają demówki z dwóch następnych lat. Część utworów jak np. „A Moment of Clarity” zostały skomponowane z myślą właśnie o Contorl Denied. Ostatecznie jak wiadomo te utwory wyszły jeszcze pod szyldem Death, ale już wtedy Chuck zastanawiał się nad tym żeby w Control Denied nie śpiewał inny wokalista.  Początkowo był nim Tom Aymara , rozważany był Warrel Dane ale ten postanowił nie rozpraszać i skupić się nad Nevermore. Na omawianej plycie znajdują się wersje gdzie na wokalu zamiast Chucka są drugi gitarzysta Shannon Hamm(„Bite the Pain”) i Paul Payne(„Bite the Pain” i „A Moment of Clarity”).  

 Pierwsze ze zbioru „Bite the Pain” i „Story To Tell” mają ciekawe brzmienie. „A Moment of Clarity”  Ta wersja posiada w tle  czyste wokalizy i to bardzo dobre wokalizy, które dodają patosu urozmaicając utwór. To jeszcze nic w porównaniu z następnymi perełkami.

Wyjątkowe są wersje „Bite the Pain” i „A Moment of Clarity” z Paulem Paynem który  wyśmienicie wchodzi w  wysokie rejestry – cudo!  Czysty wokal idealnie pasuje do tych kompozycji i bardzo dobrze, że ostatecznie zostały wydane.

A jak Chuck poradził sobie z wyłącznie czystymi wokalami? „A Moment of Clarity” wypadł lepiej niż wersja Paynea tak  już „Story of Tell” brzmi momentami sztucznie.  Chuck nie „piszczy tak jak poprzednik” ale za to dodaje pazura i namiastkę swojego skrzeku znanego z ostatecznych wersji. Znów został użyta zabawa kanałami, gdzie raz w lewym raz w prawym kanale słychać Chucka(„A Moment of Clarity”). 

„Bite the Pain” z Hammem zaczyna się obiecująco, szkoda że jakość nie jest za dobra, bo głos jest intrygujący z swoim „nerwem” ale nie radzi sobie z wyższymi rejestrami. Odnoszę wrażenie, ze wokal nie pokrywa się z linią melodyczną.

Cztery ostatnie utwory są instrumentalne(w tym dwie wersje „A Moment of Clarity”, „Bite the Pain”, „Story to Tell”) oraz „Voice of the Soul”. Wersja tego ostatniego bije na głowę wszystkie inne jakie do tej pory omawiałem.    

Czyste wokale mimo,  że są charakterystyczną są końcem drogi, historia zatoczyła koło Chuck z awangardowej ekstremy zwieńczył swoją karierę muzyką mocno osadzoną w klasycznym wirtuozerskim metalu.  Pokazał i udowodnił wszystkim niedowiarkom, że Death Metal ma w sobie pierwiastek piękna pośród „brzydoty”. Zresztą to już Chuck przemycał za czasów Mantas w pierwszych wersjach „Evil Dead”. Podsumowując recenzowane przeze mnie dodatki z trzypłytowych edycji(Human, Individual Thought Pattern i The Sound of Perseverance) Najciekawiej wypadają egzekwio Human z The Sound of Perseverance z małą przewagą tej ostatniej. W chwili publikacji artykułu ukazała się reedycja Spiritual Healing ale jej recenzja wraz z pozostałymi albumami pojawią się w przyszłości.

Epilog

 Niesamowity talent, który został przekuty w nieopisany i nieoceniony wkład w muzykę Rockową Chucka Schuldiner został brutalnie ukrócony. Co raz częściej gitarzysta skarżył się na bóle rąk, po wielu badaniach wykryto rzadki guz mózgu. Koszt operacji przerastał możliwości muzyka, pięknym gestem okazała się mobilizacja fanów zespołu. Utworzono konta na całym świecie, gdzie można było wpłacać pieniądze na operację. Odbyła się seria charytatywnych koncertów. Operacja się udała, fani w dużej mierze uratowali Chuckowi życie, który wrócił do muzyki, komponował materiał na drugą płytę Control Denied. Niestety ta historia nie kończy się szczęśliwym zakończeniem. Choroba wraca, i po mimo kolejnych mobilizacjach np. w postaci dwóch płyt koncertowych tym razem geniusz gitary przegrywa walkę. Odchodzi zdecydowanie za wcześnie, zresztą żadna pora nigdy nie jest do końca odpowiednia.  Pozostała pamięć i niesamowita muzyka, która jest największym pomnikiem, którego nic nie zburzy. 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura