Ignatius Ignatius
484
BLOG

Mantas: Death by Metal - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 3

 

Mantas: Death by Metal Deluxe Edition – Recenzja
Za nie całe dwa lata stuknie 30 jednemu z ekstremalniejszych muzycznych gatunków. Archeolodzy muzyczni swą dociekliwością i chęcią posiadania pewności „co było najpierw” do dziś dyskutują na forach, często kłócą się i wyzywają jakby to była sprawa pierwszej wagi. Nie mogło być i z Death Metalem. Uznano, że pradziadkiem tego gatunku jest Possessed za sprawą dema „Death Metal” od której zaczyna nosić gatunek bardziej ekstremalny i szybszy niż Thrash Metal. Sam Possessed jest osadzony jeszcze w Thrashu(do tego stopnia, że niektórzy uważają, że to nie jest jeszcze Death Metal) To samo zresztą tyczy się pradziadka Black Metalu czyli Venom. Jednym z argumentów jest fakt, ze ekstremalnie grały wcześniejsze kapele takie jak Slayer(oprócz Petera z Vadera, jest wielu poważnych znawców tematu dla których Slayer dał początki Śmierć Metalowi i nie mają na myśli albumu Reign in Blood) W europie mamy Szwajcarów z Hellhammera/Celtic Frost, który swe dema wydawał rok wcześniej, aczkolwiek ja bym bardziej je podciągnął pod pierwszą falę Black Metalu. W 1984 wyszła płyta o tytule Death Metal zawierająca utwory wspomnianego Hellhammer, Helloween, Running Wild i Dark Avenger dając po latach kolejne pole do licznych dyskusji. Wróćmy jednak do Death Metalu. Stereotypowo pytając o Death Metal zwykle wymienia się jednym tchem Possessed, Morbid Angel, Death, Obituary, Cannibal Corpse, Vader + losowy inny popularny zespół początku lat 90, który przychodzi wam na myśl. W gruncie rzeczy można by na tym poprzestać ale warto czasem pokopać nie tylko siebie nawzajem przy okazji licytowania się czy Scream Bloody Gore to jeszcze Thrash czy już Death. Czy pierwszą już wykrystalizowaną płytą jest Altar of Madness czy jednak już Seven Churches. Przy okazji reedycji albumów Death postanowiono wydać demówki jeszcze z czasów, gdy zespół nosił nazwę Mantas. Podobnie jak poprzednie reedycje są wersje standardowe(w tym wypadku jednopłytowe) i limitowane(dwupłytowe).
Death By Metal: Disc 1
Death By Metal version 1
„Legion of Doom” pisk na początek coś tam zaczyna szeleścić. Ciężar na początku średni z czasem z szybszymi momentami,  na wokalu Kam Lee z bardziej skrzeczącym wokalem niż pełnokrwistym Growcem. Solówki jazgotliwe,  ciekawy riff, w połowie znaczne przyspieszenie i naprawdę niezła solówka, wręcz wyborna zwłaszcza jak na demówkę. Na koniec powrót do bujającego riffu zwieńczona kakofonicznym chaosem. „Evil Death” pełne patosu piękne intro na gitarze,  już wtedy można dostrzec symptomy talentu Chucka , który z niebywałym tempem będzie się rozwijać i z płyty na płytę zaskakiwać czymś nowym. Utwór rozkręca się, świetnie pracują talerze. Riff praktycznie nieczytelny z wtórującym mu warczącym Kamem Lee na wokalu. „Mantas” siarczysty kawałek młóci jak trzeba od samego początku. Pirotechniczna perkusja gna gdzieś tam w tle, mocno zagłuszona, ostra gitara łka i przedziera się przez szum słodko wwiercając się w mózg słuchacza. „Death by Metal” tytułowy „hymn” na miarę „Death Metal” Kalifornijczyków. Podobnie jak poprzedni utwór,  od samego początku atakuje słuchacza niewyobrażalnym jak na tamte czasy tempem. Od początku jest jazda bez trzymanki piekielnym rollcasterem. Ta muzyka „zabijała” swym tempem a dziś robi wrażeniem swą pierwotnością. Naprawdę warto pochylać się i odkopywać takie archeologiczne kamienie milowe które miały przeogromny wpływ na późniejszą muzykę metalową . Warto wspomnieć,  że skład w tamtym okresie był triem(Kam Lee voc. perkusja, Chuck Schuldiner git. Rick Rozz git. ) Trójka młodych gniewnych a takie piekło potrafiło rozpętać…No dobra wiem blackowcy potrafią to zrobić w dwie czy nawet jedną osobę. W „Power of Darkness” na wokalu jest Chuck co urozmaiciło ten materiał troszkę innym wokalem. Jakość jakby minimalnie bardziej czytelniejsza, tempo trochę zwolniło ale za to mamy zabójcze mroczne riffy. W połowie stopniowe przyspieszenie i zagęszczenie atmosfery, to co się musiało dziać na koncertach gdy grano ten utwór, musiało być bezcenne. Niestety przy przyspieszeniu dźwięki zaczęły się zlewać, ale to nic smoła i tak się leje z głośników strumieniami…
Death by Metal version 2
Od początku słychać zmianę, lepszą jakość nagrania, inny wstęp, powolnie rozkręca się „Legion of Doom”, lepiej słychać perkusję kosztem gitar, wokal subtelnie się różni, możliwe że dzięki innej jakości dźwięku. W połowie gdy perkusja się uspokaja słychać kakofoniczną solówkę i atmosfera robi się naprawdę niepokojąca. Powrót do nieśmiertelnego riffu i skrzeku Kama. Solówka po prostu zwala z nóg, jest wisienką na torcie i pokazuje umiejętności rzeźników z parnej Florydy. Przyspieszenie utworu jest podręcznikowe aż głowa sama zaczyna wykonywać ruchy wahadłowe. Na koniec złośliwy śmiech wieńczy utwór. W tej wersji dema „Power of Darkness” jest na drugiej pozycji, wokal bardziej histerycznie maniakalny. Jakość brzmienia trochę się pogarsza, perkusja trochę jest bardziej schowana ale za to wokal Chucka jest wyśmienity momentami zaczyna „piszczeć” jak Tomek z Slayera. Riff robi swoje - miażdży wszystko na swojej drodze. Przyspieszenie perkusji i siekające talerze. Wokal ‘Evil’ Chucka do chodzi apogeum, solówka gdzieś się gubi, Chuck znów przeraźliwie krzyczy jak potępieniec. Utwór Kończy się sprzężeniami mikrofonu. „Death by Metal” cóż to jest za riff,  bardzo techniczny wstęp jak na tego typu produkcję. Jak już wspominałem słychać ambicję i potencjał od samych początków. Zmiany tempa szczekający bełkotliwy wokal, pędząca perkusja i solówka trochę słabsza niż w pierwszej wersji ale to w sumie nie ma znaczenia bo obok „Death Metal” Possessed jest to hymn starej szkoły Death Metalu.  Czas na koncertowe szaleństwo czyli „Evil fuckin Dead!” a zaraz za nim ten wstęp od którego miękną kolana. Ta wersja zwraca uwagę na siebie wysokim, skrzekliwym,  szalonym wokalem.   Dobrze że na Scream Bloody Gore można posłuchać finalnej, dopieszczonej wersji tego klasyka. Tak kończy się druga wersja Death by Metal.  
Rehersal #3
Na deser otrzymujemy materiał wcześniejszy niż legendarny Death by Metal.  
  Demo tradycyjnie zaczyna się od „Legion of Doom”.  Nie wiem czy te sprzężenia na początku są celowe, pewnie nie ale o dziwo pasują w tym utworze. Gitara bardziej wysunięta kosztem perkusji dzięki temu można bardziej wsłuchać się w pracę gitar. Wokal skrzeczący bardziej niż growlowy. W momencie kulminacyjnym solówka robi się bardziej czytelna ale jednak ta, którą słyszymy na Death by Metal jest lepsza. „Mantas” po krótkim intro słychać przeraźliwy krzyk, niestety bardzo stłumiony.  Znów gitary pełnią pierwsze skrzypce wraz z perkusją co wydaje mi się zaletą. Utwór tak jak w późniejszych wersjach galopuje a bardziej dociekliwe uszy ucieszą piękne sola, które zostały dobrze wysunięte. Gdyby bardziej uwypuklić wokal to temu utworowi nic by nie brakował. Co ciekawe na Rehersal #3 długość i jakość utworów jest odpowiednio dłuższa i  lepsza niż na Death by Metal!  Lepszą jakość słyszymy również w „Death by Metal” dzięki czemu utwór dużo zyskuje. Świetne rzężące riffy, i opętane skandowanie „Death by metal!” Totalny klimat, czuć echa klasycznego Heavy i Thrash Metalu tylko oczywiście mocno zbrutalizowane i szalone. „Evil Death” kolejny raz powtórzę się że czytelniejsze gitary dużo wnoszą, lepiej brzmi też perkusja. Wszystko jakby kosztem wokalu, ten niestety w tle gdzieś groteskowo miauczy, ale to nic skupmy się na gitarze bo ta jak już wiecie jest najbardziej wartościowym aspektem tej demówki. Solówki rządzą w tej wersji a to co się dzieje od trzeciej minuty to czysta poezja. Zwieńczeniem tej demówki jak i całego standardowego wydania tej kompilacji jest „Rise of Satan”. Ciekawy wstęp, szalone tempo, bardziej growlujący wokal miażdżące riffy i znów te nie bójmy się tego słowa - wysmakowane solówki. „Rise of Satan” jest bardziej klasycznie metalowy i epicko zamyka ten zbiór demówek.
 
Death By Metal: Disc 2
Emotional
Na dysku drugim znajduje się Rehersal #1 znany też jako Emotional i jest to najnajnajpierwszejsze dokonanie zespołu, który swą nazwę zawdzięcza gitarzyście Venom. Oryginalnie Emotional składał się z trzech utworów: „Legions of Doom”, „Evil Death” i „Mantas” tutaj mamy trzy wersje „Legion of Death” i po dwie „Evil Death” oraz „Mantas „
W porówna z późniejszymi wersjami to aż trudno uwierzyć ze tak się grało już w 84. Jakość słabsza niż późniejsze dema ale słychać ciekawe solówki. Najważniejszą różnicą jest słyszalny bas Dave Tetta, który bardzo ciekawie wzbogaca te utwory, zwłaszcza, że bas jest dobrze słyszalny(dobrze jak na demo). Pozostałe dwie wersje „Legion of Doom” różnią się jakością. Bas w „Evil Death” również wzbogaca ten utwór. Na uwagę zwracają świetne solówki i… że jest to utwór instrumentalny. Wersja druga ma bardziej wysunięte gitary, kosztem tego, że praktycznie nie słychać perkusji nie licząc szelestu talerzy. Mocą tej wersji utworu są tradycyjnie już solówki. „Mantas” (Take 1) trwa zaledwie 38 sekund, także biedak nie miał się nawet jak dobrze rozkręcić. Druga wersja już jest normalna i również jest wersją pozbawioną wokalu, przez co można bardziej skupić się na świetnym riffowaniu .
Live at Knights of Columbus Hall in Orlando, Florida on September 1, 1984
Na koniec bootleg w niedobiegającej jakości reszcie kompilacji. Niektóre utwory brzmią ostrzej i brutalniej. Setlista pokrywa się z Live tape #1,  zawiera utwory których nie było na demach oraz dwa covery . „Legion of Doom”, „Death by Metal”, „Power of Darkness” i “Evil Dead” są bardziej złowrogie dzięki koncertowemu żywiołowi i spontaniczności. Po nim wlecze się „Zombie” z mocnym riffem, w przyszłości będzie to utwór z zmienionym tytułem „Zombie Ritual” po „Zombie” czas na kolejną „nowość” pt. „Demon Flight”, niestety jakość trochę spadła utwór, nie jest tak miażdżący jak „Zombie” ale trzyma poziom. Po niecnym solo Evil Chucka zapowiedziany został „Beyond the Unholy Grave” Bardzo szybki killer, niestety riffy gitarowe się zlały i utwór jest mało czytelny. Covery wzięte na warsztat są bardziej niż oczywiste czyli „Black Magic” w mało zmienionej wersji, nawet Kam Lee próbuje wyciągać wysokie tony jak Araya ale przeważnie wysoko skrzeczy. Wersja grana przez Mantas jest nieco  szybsza ale niestety jakość nagrania jest fatalna. Obok Slayera nie mogło zabraknąć ociekającej jadem trucizny czyli „Poison” Venom. Jakość niestety i tego utworu jest tragiczna i trzeba się domyślać ale nie ma co narzekać koncert był bardzo dobry i jak na początek zespołu miał bogaty repertuar.
Podsumowując bardzo dobrze, że takie wydawnictwa wychodzą, i obok trochę gorzej wydanego Zero Tolerance zawierającego ważniejsze dema zespołu już pod nazwą Death, mamy kolekcję oldschoolu śmierdzącego zgniłą piwnicą, która zrobiła rewolucję w ekstremalnym metalu. Jakość utworów odstrasza i dużo osób traktuje tego typu wydawnictwa w kategoriach ciekawostki, chodź zdarzają się i tacy, którym kiepska jakość nie przeszkadza by odnaleźć w takim chociażby „Evil Death” muzykę pełną kontrastującego piękna z brzydotą. 
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura