Ignatius Ignatius
240
BLOG

Votum: Metafiction - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Kończą się wakacje, zbliża się nieuchronnie jesień, miejmy nadzieję,  że nie będzie to Martwa Polska Jesień... Na zewnątrz ochłodziło się, jakoś tak ponuro i szaro wszędzie. Rozjeżdżane kasztany leżą na ulicach. Trochę wyprzedzam fakty ale radzę się przygotować i wczuć się w klimat, który już za niedługo zagości za naszymi oknami.  W oczekiwaniu na nową płytę Votum posłuchajmy jak narazie ich ostatniej płyty.

 Po ciekawym debiucie porównywanym do kolegów z Riverside, Votum zaprezentował koncept album pt. Metafiction. Muzyka zawarta na niej jest nostalgiczna, „płynna” a zarazem „szklana” melancholijna i zimna. Czuć zimowy chłód, pod nogami skrzypie śnieg. Zdecydowanie aura na tym albumie jest osadzona w wczesno zimowym okresie.

„Falling Dream” senna, „płynna” muzyka która sączy się, sączy się bardzo sennie, zdobny wokal na pograniczu szeptu, chórki z czasem się trochę ożywiają, włącza się cięższa perkusja i talerze niczym padający deszcz. Nienachlane elektroniczne ambientowe tło aż tu nagle w połowie utworu dochodzi do kulminacji gdzie wokalista wchodzi w wyższe rejestry. Perkusja przyspiesza nie zakłócając harmonijnej muzyki zmierzającej ku wyciszeniu. Wokal trochę zmodulowany i tak jak na początku ociera się o szept. Po krótkim wyciszeniu pojawia się kolejne przebudzenie instrumentów i ciekawa solówka gitarowa na czele. Wokalista ma ciekawą barwę głosu utwór kończy się magiczną klamrą z chórkami i delikatną klawiszową mgłą.
Mocne otwarcie „Glassy Essence” cóż za przyspieszanie zdecydowanie ktoś kto się przebudził nie chciał być budzonym i jakby się pogniewał. Nerwy szybko przechodzą, mimo wszystko wciąż wyczuwalna jest nerwowa atmosfera i napięcie przez resztę utworu. W połowie  bardzo ciekawie miesza perkusja i pojawia się trochę bardziej natrętna elektronika nadająca lekkości i zwiewności. Do czasu by znów uderzyć z wręcz epicką symfoniczną siłą, wzmacnia się wokal i przyspiesza perkusja. Riffy pozostają ciężkie i trochę za bardzo schowane. Ogólnie gitara na tym albumie jest trochę zbyt schowana, i czasem naprawdę trzeba się mocno wsłuchać. Warto się wsłuchać ponieważ gitarzysta z niczego potrafi zrobić ciekawą solówkę, która dzielnie broni się wokół osaczającej ją z każdej strony jej elektronice i klawiszach.
„Home” leniwy kominkowy początek z ciekawym riffem,  po nim następuje wyciszenie by móc wsłuchać się w strumień kosmicznych dźwięków, talerze lekko dzwonią, włącza się wokal po nim klawisze w oddali gdzieś się odzywają. Kulminacyjne ożywienie się wokalisty, głośne wejście i solówka gitarową z szybszą perkusją i cięższym riffem. Słuchacza koją delikatne klawisze. Od ostatniej płyty trochę pazur został spiłowany niestety. Debiut nie był może dużo bardziej szybszy czy cięższy ale jednak był na pewno bardziej żywiołowy. Zespół zapewniał wielokrotnie, że taki był zamysł żeby pójść inną drogą i przez to przy słuchaniu Metafiction trzeba wyczekiwać na zmiany tempa, przyspieszenia i cięższe riffy. Najkrótszy na płycie „Faces” już liczyłem na jakieś apogeum i popisy, który przyspieszą mi akcje serca ale niestety… utwór rozpoczyna się odgłosami zatłoczonego ruchliwego miejsca, symfoniczno ambientowy zmiany nastrojów pełny różnych emocji. Momentami epicki z mrocznym, intrygującym zakończeniem.
 Elektroniczny wstęp po chwili ciężki połamany riff i ciekawie brzmiąca, jeszcze bardziej połamana lekko przygaszona perkusja, ciekawe niespokojne solówki. „Stranger than FIction” jest zdecydowanie najbardziej energetycznym utworem na płycie. Nadal na pierwszym planie jest emocjonalny wokal który szepcze przy akompaniamencie rozkręcającego się muzycznego tła. W połowie pojawia się quasi growl, który jak na poprzedniej płycie przy dominującym wysokim wokalu bardzo miło urozmaica pokazując jednocześnie, że pierwiastek korzeni metalowych w nich jeszcze drzemie pokazując bardziej gniewne oblicze warszawiaków.  
„Indiferrent” po ostrym finale poprzedniego utworu wracamy do nastrojów bardziej bajecznych i harmonijnych. Klawisze wtórują mocnemu wokalowi, gdzieś w tle elektronika szeleści razem z nieśmiałą perkusją. Do czasu bo perkusja staje się bardziej śmiała miło stukając dając o sobie głośniej znać. W połowie włącza się momentami zawodząca gitara.  Podniosła końcówka ciężka ale nie tak jak w „Stranger than Fiction”.  
„December 20th” drugi najdłuższy obok otwierającego „Falling Dream”. Po spokojnym wstępie co raz żywsza ciężka gitara stopniowo wprowadza nas w mały kontrolowany chaos. Progresywna machina zwana Votum rozkręca się by znów wyciszyć i dać magicznemu tłu ukoić poszarpane przez riffy muzykę. Ciekawa basowa gitara, niespokojne tło przeplata się z połamaną perkusją. W połowie następne wyciszenie, harmonijny zimowy przedświąteczny klimat został bardzo dobrze uchwycony, oczami i uszami wyobraźni można zobaczyć i usłyszeć ośnieżony świat. Nawet skrzypiący śnieg się pojawia przechodząc w rozkręcającą się zimową zawieruchę. Kolejny ostry motyw z smakowitymi metalowymi riffami symfonicznym chóralnym tłem… niestety jak to po burzy musiała nastąpić krótka sielanka, by po chwili znów przyspieszyć. Pojawiają się nawet dwie stopy i tak kończy się ten jeden z najciekawszych utworów Metafiction.
Tą płytą Votum pokazał, że nie jest kolejną kalką Dreamów czy wspomnianego Riverside. Zespół ukształtował się stylistycznie i stworzył swoje odrębne spojrzenie na muzykę. Jednak kilka mocniejszych zagrywek by nie zaszkodziło, na pewno za to by urozmaiciły i dodały ikry temu zbyt spójnemu i ugrzecznionemu albumowi. Produkcja albumu wielowarstwowość, klarowność i  magiczna aura przesiąkająca każdy utwór robi wrażenie i zaostrza apetyt na nadchodzącą płytę.
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura