Zbliża się początek sierpnia a wraz z nim coroczna edycja Woodstock na której jednym z gwiazd wieczoru będzie Machine Head, promujący swój ostatni album Unto the Locust. Jest to już siódmy album zespołu rodem z słonecznej Kalifornii. Przypomnijmy, że to już jest trzecia płyta po powrocie do bardziej thrashowych i groovowych korzeni jakie „Maszynowe Głowy” zaserwowały na Burn My Eyes. Płycie będącej w 94 czymś świeżym, wręcz nowatorskim. Pod koniec lat 90 oskarżano Machine Head, że zapatrzył się w modny nu metal nagrywając dwie płyty, które dzieliły fanów i nie tylko fanów bo sam Kerry King(gitarzysta Slayera) obraził się na Robba Flynna(wokalista i gitarzysta Machine Head) za sprzeniewierzenie się ideałom muzycznym. Oczywiście cała sprawa była rozdmuchana przez media, która lubuje się w takich „telenowelach” a sam Machine Head niezrażony całą sytuacją nagrywa przełomową dla siebie i dla metalu ostatniej dekady album Through the Ashes of Empire, który już był zdecydowanie bardziej „True” i wszyscy byli zadowoleni. Rzeczywiście od TTAOE „Maszyniści” nabrali wiatru w żagle i przeżyli swą drugą młodość, potwierdzając to parę lat później na The Blackening. Jak się ma do tego wszystkiego najnowszy album?
Podniosłe chóralne intro „I Am Hell (Sonata in C#)” przechodzący w ciężki i smolisty stopniowo rozpędzający się walec z histerycznie opętanym wokalem. Od pierwszego utworu czuć duszny i nostalgiczny klimat ale przede wszystkim słychać mnóstwo technicznego grania przeplatanego riffami typowymi dla Machine Head. Wokale zwłaszcza czyste partie nie powielają tego co słyszeliśmy na The Blackening, końcówka ponad ośmiominutowej „suity” kończy się symfonicznie.
Podniosła i epicka atmosfera obecna jest w większym stopniu niż na ostatniej płycie. Od razu widać, że Unto the Locust w zamierzeniach miał nie powielać schematu z The Blackening i żadnej wcześniejszej płyty. Utwory są trochę krótsze niż na ostatniej płycie i średni czas utworu wynosi sześć minut. Kompozycje mają ciekawą strukturę, jest dużo zmian temp, piękne epickie solówki jak w tytułowym „Locust”. Album przez to, że jest pełen kontrastów cały czas buduje napięcie.
Po bardzo udanej pierwszej połowie albumu pojawia się chwila wytchnienia w postaci pełnej emocji „Darkness Within” balladowy początek z średnim tempem w środku i z „dadadającym” wyciszeniem zamykającym utwór – Utwór idealny na każdy gig i ma szanse stanąć w szranki z „The Burning Red” i „Descend the Shades of Night”. Po balladzie zmieniamy klimaty na smolisty i ciężki „Perals Before the Swine” z wysuniętym basem i szatkującą perkusją w punkcie kulminacyjnym. Płytę zamyka „Who We Are” z ciekawym intro zaśpiewanym przez dziecięcy chór z optymistycznym wręcz ciepłym środkiem i marszową perkusją wtórującą partii smyczkowej kończącej siódmą płytę „Maszynowej Głowy”.
Wzięcie na warsztat coverów Ironów i Judasów i Rush odcisnęło bardzo mocne piętno. Ktoś skomentował na Last Fm, że to jest „Machine Maiden” i coś w tym jest bo naprawdę dużo na Unto the Locust odniesień do klasycznego thrash i heavy metalu zachowując przy tym charakterystyczne dla Machine Head brzmienie nowoczesnego thrashu i groove.
Płyta na pewno dojrzała, przemyślana, bez zbędnych elementów, bardzo spójna i różnorodna ale nie przebija The Blackening - jest tuż tuż za nią, powdód? Na The Blackening została postawiona jak na razie zbyt wysoka poprzeczka, którą oby kiedyś jeszcze przeskoczyli.
W specjalnej wersji mamy ciekawe covery klasyków „The Sentinel” (Judas Priest) i „Witch Hunt” (Rush), akustyczną wersję „Darkness Within” oraz DVD z powstawaniem albumu.
Inne tematy w dziale Kultura