Marilyn Manson nigdy swoją twórczością ameryki nie odkrywał, może inaczej, odkrywał Amerykę ale na nowo, na swój specyficzny sposób, wzbudzając emocje głównie mediom i młodym adeptom ciężkiej muzyki, z pod znaku buntu i konformistycznego jak diabli nonkonformizmu(taka aluzja do Kinder-subkultur)...
Pojechałem oczywiście totalnym stereotypem, który od samego początku podąża jak cień za Brianem Warnerem i jego zwariowaną turpistyczną trupą. Dlaczego o tym w ogóle piszę przy okazji „Born Villian” - ósmego albumu w dorobku Marilyna Mansona? Ponieważ jest tego bardzo dobry przykład na twórczą wtórność, na groteskowe ujęcie rzeczywistości opowiedzianej językiem muzyki, na zabawą konwencjami i symboliką z pogranicza kiczu i pastiszu. Mamy do czynienia z Mansonem, który postanowił wrócić do korzeni z jednej strony swoich(!) ale i Industrialu(Nowa i Zimna Fala) . Jest rockowo nawet metalowo(uspokajam, zapowiedzi o Suicide Death Metalu albo się nie sprawdziły i były wypowiedziane by zaintrygować przyszłych nabywców „Born Villian” albo zostały źle zinterpretowane) jest w końcu gotycko i uwaga nawet szczypta zalatująca grungem(Disengaged) się znalazła.
Na albumie znalazło się 13 równych nieodstających od siebie poziomem utworów. Płytę otwiera energiczny „Hey, Cruel World...,” następny jest singlowy „No Reflection”. Ciekawie się zaczyna w „Pistol Whipped”, gdzie głos bębenka rewolweru, który jednoznacznie kojarzy się z Count to Six and Die (The Vacuum of Infinite Space Encompassing)" ” z zamykającego płytę i całą trylogię –Holy Wood (In the Shadow of the Valley of Death). Co ciekawe motyw ten pojawia się również w ostatnim utworze Born Villian: „Breaking the Same Old Ground”. Pozytywne wrażenie robi kolejny utwór z intrygującymi, zróżnicowanymi wokalizami „Overneath the Path of Misery”. Oldschoolowo zaczyna się przy glamowym walcu „Slow-Mo-Tion” i „The Gardener” z klimatyczną partią groovowego basuTwiggiego Ramirezado której, wręcz melorecytuje Manson. Część utworów może się wydać zbyt minimalistycznych jak np. monotonny, niepokojąc, syntetyczny „Children of Cain”, na pewno Manson postawił przy tej płycie na czytelność będąc oszczędnym a wręcz skąpym w środkach, co może znów rozczarować fanów chaotycznego notisu, którzy ukojenie mogą znaleźć w moim faworycie w postaci najszybszego i najostrzejszego na płycie „Murderers Are Getting Prettier Every Day”, gdzie pojawiła się nawet podwójną stopa.
Może brakować większej ilości ostrzejszej gitary, trochę gruzu w niektórych utworach, które aż się proszą o to. Odczytuję to jako pewne przekomarzanie a może i nawet asertywność Mansona, który niepokornie będzie robił to co chce a nie to co słuchacze by chcieli. Za to na pewno fani riffowego grania znajdą coś dla siebie, które przyczepiło się już za czasów Eat Me, Drink Me. A propo wampirycznej ery, fani Eat Me, Drink Me, powinni być zachwyceni z psychodeliczno gotyckiej końcówki płyty w postaci „Breaking the Same Old Ground”. Na deser mamy bonus w postaci covera popowej wokalistki Carly Simon z gościnnym udziałem starego przyjaciela Mansona- Johnyego Deppa, który niestety nie jest coverem na miarę kultowych już „Tainted Love”, czy „Sweet Dreams”.
Wystarczy spojrzeć na okładkę, która niczym nie zaskakuje, niczym nie szokuje. Born Villain jest to dojrzałą, mansonową płytą. Dla wszystkich fanów pozycja obowiązkowa. Pozostało więc odliczać czas do 14.07 , gdzie będzie można skonfrontować nowy materiał w warszawskiej Stodole.
Inne tematy w dziale Kultura