Filmoteka Śląska urządziła sobie huczny jubel na ćwierćwiecze istnienia. Zaprzęgła do tego nekrofolkowy zespół pleśni i końca. Urodziny spotkały się z takim zainteresowaniem gości, że dnia następnego odbyły się poprawiny o tej samej sile rażenia.
Furia to jeden z najbardziej frapujących zespołów na polskiej scenie ekstremalnego metalu ostatniej dekady. Na czarnoziemu (post) black metalu wyrosło niepokorne dziwodrzewo wymykające się stylistycznym ramom. Swymi wypaczonymi rozgałęzieniami inspiracji sięgają rejonów, które są po za zasięgiem konwencjonalnym hordom. Uknuto nawet stylistyczną przegródkę nekrofolk, która docelowo ma ujarzmić charakterystykę tegoż niecodziennego ansamblu umiłowanego w „bzdurze", podskórnym brudzie miasta i zwyrodniałej przyrodzie Na styku tych dwóch właśnie dzieją się zjawiska tłumaczone przez Nihila, Namtara, Sarsa, Artura Rumińskiego na język frapującej muzyki...
Po udanym eksperymencie z teatrem, słuchowiskiem - album W śnialni (2021) Nihil z zespołem pleśni i końca postanowili zmierzyć się z kolejnym, mniej oczywistym środkiem przekazu - ruchomym obraz. W tym celu Furia zeszła do piwnicy i dokonała żmudnej kwerendy wydobywając na światło dzienne m.in. dokumenty z lat 60. i 70.
Flagowy projekt kolektywu Let the World Burn grywał już w niecodziennych miejscach i okolicznościach: w kopalni, na wspomnianych deskach teatru, na festiwalach gdzie metal ekstremalny jest egzotyczną stylistyką. Przyszedł czas na katowickie kino Rialto. Ze względu na zainteresowanie odbyła się nie jedna a dwie projekcje. Bilety na widowisko zaplanowane na 5. kwietnia zostały wyprzedane (w 48h), szczęśliwie zdecydowano się na ogłoszenie dodatkowego występu. Niniejsza relacja poświęcona jest niedzielnemu wydarzeniu.
O ile dobrze kojarzę, do tej pory Furia obywała się bez wizualizacji. Na specjalnym koncercie w ramach III edycji Industriady bardzo oszczędnie grali światłem. Najnowszy projekt: Furia Gra Kino odbył się przy ścisłej współpracy z Śląska Filmoteką, która w tym roku obchodzi swe ćwierćwiecze istnienia. Furia jest młodsza raptem od trzy lata, dobrali się jak widać idealnie.
Występ odbył się za przejrzystym ekranem, tylko momentami sylwetki instrumentalistów manifestowały swą obecność, niczym fantomy, dusze, którym ciała było za mało. Efekt przezierania się sylwetek przez wyświetlany obraz był zarazem prostym (trudno o coś prostszego) i nad wyraz efektownym zabiegiem idealnie wpisujący się w charakter całokształtu. Był to surrealistyczny audiowizualny kolaż stworzony z archiwalnych zasobów Filmoteki Śląskiej pochodzących z taśm 8 mm, 16mm i 35mm. Sama projekcja rozpoczyna się zresztą od symbolicznego przedstawienia montażu owych taśm filmowych.
Forma przedstawienia nosiła znamiona atmosfery przywodzącą na myśl Grupę Janowską, do której kolektyw Let the World Burn wielokrotnie odwoływał się w swojej twórczości. Szaleństwo, wizualny chaos pokrywał się z ścieżką dźwiękową filmu. To osobliwa retro space opera, w zasadzie para dokument o mekce polskiego metalu, genezie Hali widowiskowo-sportowej Spodka. Tam w połowie lat 80. odbyły się m.in. pierwsze edycje Metalmanii.
Dosłownie od samego zarania, przedstawiono siermiężny trud pozyskiwania surowca. Proces technologiczny obróbki, projekty Spodka i jego montaż. Zobrazowano cykl życia, symbolicznie sprowadzony do pracy, czasu wolnego i rekreacji. Sugestywnie nakreślono realia robotniczego życia w PRL'u, oprócz wspomnianej pracy, pokazano również odpoczynek. Widzowie bombardowani byli mocnymi kontrastami. Socrealizm sielankowych aktywności w Parku Śląskim przeplatano postapokaliptyczną surowością hałd i wyrobisk. Przewijały się kadry z miejsc, które od lat przewijają się w twórczości Furii, osadzonymi gdzieś za ćmą, pomiędzy Wełnowcem a Siemianowicami.
Opowieść ta posiada niezłomnego narratora, który w sekwencjach poświęconych konstrukcji Spodka zasypuje widzów technologicznym i architektonicznym „szyfrem" wszystko po to by zahipnotyzować, wprawić w konsternację i w momencie otumanienia inżynieryjnym bełkotem, kiedy to delikatnie rzecz ujmując - uwierająco przekroczona zostaje granica monotonni, zapodany zostaje plot twist transfigurujący całokształt w psychodeliczną fikcję naukową. Tym samym zdradzono właściwy cel budowy Spodka, obiektu przeznaczonego do odbywania podróży kosmicznych.
To wizualna strona opowieści sprokurowanej przez Furię, która jawi się jako porno dla analogowych filmoznawców, którzy cenią sobie penetrowanie archiwalnych materiałów z przed kilkudziesięciu lat.
Na ścieżkę dźwiękową składają się głównie dwa długograje czyli Księżyc milczy luty (2016) i Huta Luna (2023) odpowiednio ze sobą przemieszane. Całość poprzetykana wyżej omówionymi przydługawymi, skądinąd interesującymi narracjami. Ze względu na niecodzienny charakter występu, nie było mowy o dopieszczonej do granic możliwości dramaturgii. Pod tym względem Furii ciężko będzie przebić pamiętną sztukę na Metalmanii 2017. Jednak koncerty w ramach Furia Gra Kino to nowa dla zespołu formuła rządząca się własnymi prawami.
Zespół na potrzeby niniejszego projektu dokonał niewielkich acz ciekawych aranżacyjnych modyfikacji. Tyczy się to głównie Nihila, bawiącego się manierą wokalną w niektórych kawałkach. Zważywszy na charakter widowiska szkoda, że zespół nie odważył się popłynąć swobodniej w instrumentalnych improwizacjach. Zwłaszcza, że Furia ma w swoim dorobku bardziej rozbudowane kompozycje. Przy tak psychodelicznej oprawie filmowej aż się prosiło żeby pojechać czymś w stylu Halnego (2010), W melancholii (2013) lub nawet W śnialni (2021).
Instrumentalnie bezbłędnie i czarująco. Począwszy od bezpardonowej niszczycielskiej precyzji Namtara, furiackiego cwału charakterystycznego dla pocisków z ostatniego albumu - świetnie się to zgrało z finałem, gdzie Huta Luna rozhajcowana była na całego niczym serce słońca albo innego piekła. Na nawiedzonej gitarze Artura Rumińskiego kończąc Gitarzysta ten przyzwyczaił mnie do tego, że zasługuje na swoją odrębną recenzję. Brylował zwłaszcza w nekrofolkowych jazdach. Emanując przesiąkliwą, przygruntową wilgocią zwichrowanej liryczności.
Eksperyment udany choć muzyka Furii doskonale obywa się bez aspektu wizualnego, które momentami rozpraszały. Niemniej Furia znów poszerzyła granice stylistyczne, transowa mechaniczność ostatniego albumu została dopełniona adekwatnym obrazem skłaniającym do postrzegania Huty Luny (2023) w szerszym kontekście. Czyżby to była symboliczna zapowiedź zindustrializowania Furii? Nie byłoby to takie niezwykłe zważywszy na to, że Nihil popełnił dwa industrialne albumy pod szyldem CSSABA a wcześniej razem z Namtarem i Sarsem parali się industrialnym black metalem w Quintessence of Hate. Czas pokaże jakie metale Furia wytopi w swoim hutniczym piecu.
Ignacy J. Krzemiński
Inne tematy w dziale Kultura