Niedobitki Pantery kontynuują lukratywny hołd: dla zespołu, nieżyjących braci Abbott i fanów, którzy mieli lub nie mieli szansy posłuchania kowboi z piekła rodem na żywo i w kolorze. 4 lutego w krakowskiej Tauron Arenie odbył się koncert formacji W Polsce, była to już druga wizyta teksańskiego groove metalowego zespołu, który 30 lat temu był jednym z tych zespołów, które w obliczu zalewu grunge'u ratowały honor muzyki metalowej. Czynili to za pomocą wysokoenergetycznych koncertów, daleko idącej bezpośredniości zakrawającej o redneckową wręcz bezczelność. Każda płyta Pantery wydana w post-thrashowej erze była brutalnym pokazem siły południa i dosadnym komunikatem, że w dobie MTV (mainstreamowy) metal jeszcze nie umarł i ma się całkiem dobrze. Obecna działalność koncertowa jest trybutem upamiętniającym tamto szaleństwo.
Poprzedni występ w ramach
Metal Hammer Festiwal 2023, był dla mnie ogromnym przeżyciem, bezbłędnie, wyśmienita sztuka. Wówczas nie spodziewałem się, że dane mi będzie móc wybrać się na koncert zespołu, który prawie od ćwierćwiecza nie istnieje.
Mimo, że dokładnie wiedziałem czego się spodziewać, to z niekłamaną, ogromną radochą chciałem przeżyć to raz jeszcze.
Dla porządku formalnego, przypomnę, że w roli zastępcy nieodżałowanego gitarzysty Dimebaga Darrella występuje jego przyjaciel Zakk Wylde.
Ku chwale perkusisty znanego jako Vinniego Paula w gary tłucze Charlie Benante - pałker Anthrax - tytanów thrashu z wschodniego wybrzeża (który niedawno w Spodku pokazał, że jest w wyborowej kondycji perkusistą).
Uprzedzam czytelników, zdecydowanie zdaję sobie sprawę, że to niemal cover band ale prawda jest taka, że wiele muzycznych paliw kopalnych rocka dokonywało nie takich zmian personalnych. Proceder trwa od dekad i w wielu przypadkach fani/antyfani im aż tego nie wypominają.
Trzeba rozważyć, czy miarą zasadności funkcjonowania takich tworów jest frekwencja jaką cieszą się koncerty takiej Pantery, Sepultury. Tym jakie młyny rozkręcają się pod scenami na całym świecie?
Chociaż racja za kilka lat nikogo nie będzie dziwiło, że publiczność będzie się tak samo bawiła przy holograficznych koncertach rzeczywistych artystów a nawet fikcyjnych wyprodukowanych przez AI...
Niestety ubolewam (niech żyje Kraków) nie udało mi się załapać na żaden z supportujących składów - choć słyszałem że zarówno Child Bite i Power Trip zdecydowanie dawali radę tego wieczoru. Może kiedyś w innych okolicznościach przyrody uda mi się o tym przekonać.
Za pierwszym razem nie zagrali „Cemetary Gates" i miałem nadzieję, że tym razem się zrehabilitują. Ze względu na charakter przedsięwzięcia aż się prosi. Niestety tak się nie stało. Za to szczęśliwie darowali sobie odtworzenie z taśmy rzeczonej ballady. Zabieg ten ostatnio tylko niepotrzebnie zburzył ciągłość i dynamikę sztuki. Slajdy ze zdjęciami nieżyjących braci, współzałożycieli zespołu, zgrabnie wykorzystano w wizualizacji podczas wykonania „Floods" z albumu The Great Southern Trendkill (1996). Był to jedyny (względnie) spokojniejszy utwór za to ozdobiona przepyszną partią solową Zakka. Wokalista zachęcił do skupienia się na wyświetlanych archiwalnych materiałów poświęconych pamięci Dimebaga i Vinnego.
Przez tę małą korektę koncert tylko na tym zyskał. Nie oszczędzali się w tańcu, od początku do końca młócili, aż miło było puchnąć od grzechotnikowego jadu sączącego się z wzmacniaczy. Wzorcowy groove obficie podlany sosem Texas BBQ, świetnie nagłośniony - wszystko chodziło jak dobrze naoliwiony rewolwer.
Zwłaszcza gitara, to ona stanowiła o sile zespołu, to był główny oręż, tajna broń Pantery. Trudno zastępuje się tak charakterystycznego gitarzystę jak Dimebag, jednak Zakk to Zakk. Wyjątkowa wszechstronna bestyja, która grać potrafi w wielu smakach - jeszcze w tym roku wystąpi w stolicy pod szyldem Zakk Sabbath i będzie szył utwory swoich mistrzów z Birmingham.
Były gitarzysty Ozziego z powodzeniem potrafi wdziać kowbojskie buty, nikogo przy tym nie udając, nie siląc się na zbędne w tym wypadku gwiazdorstwo.
Grana z taką mocą i polotem muzyka na żywo to dla instrumentalisty największy hołd. Zwłaszcza, gdy jest słuchana przez kolejne generacje fanów, taka muzyka jest żywa, ponadczasowa, wciąż fascynuje i inspiruje.
Koncert w Krakowie był zastrzykiem skondensowanej, czystej, energii. Aż strach pomyśleć jak to wszystko hulało trzydzieści lat temu. Na pełnej kurtyzanie szastali swoimi asami z lat 90. Tak jak poprzednio był to wybór głównie z Vulgar Display of Power (1992) Far Beyond Driven (1994) uzupełniony o zbyt mały jak na mój gust wybór z pozostałych albumów. Starali się nadrabiać medleyowymi zabiegami akcentując motywy z innych kawałków (dokładnie tak samo jak w 2023 roku).
We're takin over this town
Zaczęli od druzgocącego ciosu „A New Level", skakali po głowach w „Mouth for War". Znęcali się zwichrowaną atmosferą w „Strenght Beyond Strenght", ołowianym nimbem przysłonili wszelką nadzieję w „Becoming" (w którym na koniec nawiązali do „Thores of Rejection") i „I'm Broken" (z fragmentem „By Demons be Driven"). W „Suicide Note pt. II" dowalili do pieca jeszcze bardziej wysokooktanowym paliwem.
Niemiłosierny „This Love" był zdecydowanie jednym z najmocniejszych momentów tego wieczoru, Phil nie oszczędzał swojego gardła nienawistnie wrzeszcząc tytułowe słowa. Do wykonania „Walk" zaproszono na scenę zespół Child Bite, dzięki temu przeżyć można było namiastkę atmosfery scenicznego szaleństwa końca XX wieku.
Aimed at you we're the cowboys from hell
Deed is done again, we've won
Skoczny „Domination" pożenili z „Hollow" skończyli swym mocarnym hymnem „Cowboys From Hell". Widząc i słysząc, że nie mamy dość szybko wrócili i dobili bezpardonowym „Fucking Hostile" i jedynym utworem zagranym z ostatniej płyty „Yesterday Don't Mean Shit".
Instrumentalnie i wokalnie bezbłędnie - gardziel Phila Anselmo jest niezniszczalne, siła głosu jak przed laty. Zachowanie sceniczne rzecz jasna oszczędniejsze, żeby nie napisać stateczne. Pod tym względem nadrabiało morze zaangażowanych w zabawę pod sceną niezmordowanych fanów.
To było 90 minut czystego żywiołu, metalowa whisky walona z gwinta. Desperacja przejażdżka potworem w której żyłach płynie texańska ropa. Mimo wszystko czułem lekki niedosyt, śmiało mogli z pół godziny jeszcze gromić ze sceny, uzupełniając repertuar o kilka strzałów z Cowboys From Hell (1990) albo chociaż cover Black Sabbath...
Odgrażano się, że dopełnieniem owego hołdu będzie wydanie płyty koncertowej i rzeczywiście będzie to godne ukoronowanie całego przedsięwzięcia.
Inne tematy w dziale Kultura