Ignatius Ignatius
54
BLOG

Eklektyzm, ty wariacie!: Las Trumien / Sznur - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0
Las wariatów to trasa czterech wykonawców różnych jak pory roku. Jedną scenę dzielił nowoczesny folk, śląski industrial, miejski pato black metal i sludge inspirowany prawdziwą zbrodnią. Sami słyszycie istne wariactwo...

W ramach trasy koncertowej Las wariatów. W katowickim Piątym Domu odbył się niecodzienny spęd zwariowanych tworów muzycznych. Gospodarzem był Las Trumien wspierany przez bardzo barwnych wykonawców: Sznur, Larmo, Królówczana smuga.

Relacjonowane wydarzenie odbyło się 21.09, w przeddzień finału trasy w kameralnym bardzo przyjemnym lokalu. Nie ukrywam, że początkowo wybierałem się głównie na dwa ostatnie składy: Las Trumien i Sznur - z naciskiem na wałbrzyskich patusów black metalu. Dwa pierwsze aliasy: Królówczana smuga i Larmo były mi dotąd nieznane i okazały się czarnymi końmi z prawdziwego zdarzenia.

Królówczana smuga

Pod tą tajemniczą nazwą kryje się jednoosobowy projekt pochodzącego z Biłgoraju Adama Piętaka. Występ artysty okazał się dla mnie najbardziej intrygującym występem całego wydarzenia. Zaprezentował niecodzienne, nowoczesne podejście do folku, frapujące pod każdym względem: począwszy od odważnego i niespotykanego mariażu stylistycznego, przez szalony wizerunek artystyczny, który wzbudza w równym stopniu trwogę, rozbawienie i niedowierzanie, (że tak można) na ekspresji scenicznej kończąc - ta ostatnia ocieka karykaturą, jawi się jako folkowa prowokacja, dobrze przemyślana groteska przyprawiona kampem.

Przed rozpoczęciem występu, artysta zapowiedział program, na który składał się materiał głównie z ostatniego albumu Konwulsanki (2024), którego premiera miała miejsce na początku tegorocznej wiosny. 

Nagłym wyjściem do ludzi dosłownie rozbroił publiczność,  wprowadzając ją w stan konsternacji. Bezpośredni kontakt z słuchaczem wzbudzał autentyczne napięcie przechodzące w lekki niepokój, który był niczym czajnik postawiony na małym gazie -  optymalnie podtrzymujący temperaturę wody.

Podczas koncertu biłgorajskie dziwo pokazało dwa oblicza własnej twórczości trip-hopo/horrorcorową, podczas której opuszczał scenę nawiedzając publiczność swoim osobliwym performensem, który współgrał z rapowanymi, adekwatnymi do panującej atmosfery tekstami grozy.

Drugie, instrumentalne oblicze ani na jotę nie ustępowało niepokojącemu podkładowi muzycznemu. Nawiedzona gra na gitarze sączyła się niczym domowej roboty psychodeliczna tynktura. Minimalistyczne ambientowe pasaże, rozmyte zwichrowane dźwięki wydobywały się z pozornie rozstrojonego instrumentu. W obu wydaniach Adam Piętak był niezwykle przekonujący. Tak jak wspomniana już wizerunkowa wariacja na biłgorajski strój ludowy (jeden z wielu wariantów - warto prześledzić galerie artysty).

Na finał rzucił w publiczność ludową laleczką, która robi furorę wśród fanów. Warto podkreślić, że Adam Piętak jest bardzo otwarty na ludzi i swobodnie można z nim porozmawiać o jego twórczości, po koncercie nie omieszkałem wdać się w owocną dyskusję.

Zaprawdę było to coś innego i szczerze autentycznego. Zastanawiam się tylko czy ponowne przeżycie takiego widowiska zrobiłoby podobne wrażenie jak za pierwszym razem?

Larmo

To najnowszy projekt Mirosława Matyasika śląskiego weterana niezależnej muzyki elektronicznej. Znanego z działalności pod szyldami m.in. C.H. District, Godzilla. Aktywny od lat 90. produkuje muzykę elektroniczną czerpiąc inspiracje i łącząc ze sobą rozwiązania tożsame dla IDM i muzyki (post)industrialnej.

Jako Larmo generuje przemysłowy hałas, nierzadko nawiązując do prekursorów gatunku. Jego występ odczytałem jako próbę przedstawienia słuchaczom ewolucji tego nurtu muzyki eksperymentalnej. Po serii mniejszych wydawnictw w tym roku ukazał się długogrający debiut pt. Alarm (2024).

Zaczęło się od białego szumu, który płynnie zaczął przechodzić w ambientowy szum i zgrzyty. Wybrzmiały echa przywodzących na myśl z jednej strony dokonania krautrockowców jak i pionierów muzycznych przemysłowców. 

Po dłuższej chwili nastąpiła próba usystematyzowania  chaosu dźwięków. Dzięki zgrabnym rytmom transmisja uzbrojona została w strukturę. Niewyraźne niemal nieczytelne  stało się  łatwiej przyswajalne - część do tej pory skamieniałej publiczności zaczęła nawet momentami podrygiwać. 

Kaleczący zmysł słuchu szrot oprawiony w ołowianym brzmieniu płynnie przechodził w kolejne dekady elektronicznego pandemonium. Tu i ówdzie przewijały się wpływy EBM, electro industrialu i breakbeatowe łamańce z przełomu wieków całość, piszę to z uznaniem - przepotężnie nagłośnione, selektywnie i współcześnie a mimo to Larmo zachowuje istotę gatunku: szorstkość, chropowatość, nieprzystępność, ogromną skuteczność w dezelowaniu słuchaczy.

Z godną mistrza wprawą w noisowych fragmentach, literalnie znęcał się larmem udręczonych maszyn. Przemysłową zdehumanizowaną brzydotą, w której tkwi urok w myśl zasady - hałas jest muzyką!

To tyle jeżeli chodzi o próbę oddania wrażeń akustycznych, należy wspomnieć jeszcze o dopełniającej całości dopracowanej wizualizacji.

Pulsujący wprowadzający w trans gęsty hałas na każdym kroku współgrał z adekwatną sferą video. Równolegle z stopniowo nawarstwiającymi się dźwiękami obraz z sukcesem nadążał, nie odbiegając ani na krok, tak aby wciągając nas w immersyjne pasmo cybernetycznego strumienia. W klimaty rodem z oldschoolowego sci-fi, cyberpunkowej estetyki obrazu nadbudowującego się o kolejne dystopijne elementy. W pewnym momencie bezbronny słuchacz, który zatopił się w kolejnych warstwach generowanych przez Larmo, został w jednej chwili skazany na podziwianie dźwiękowej dekonstrukcji - tak jakby cały misterny dźwiękowy system uległ przeciążeniu i legł w gruzach na naszych uszach...

Cieszy, że jedną scenę mogą dzielić tak wydawałoby się egzotyczne względem siebie muzyczne światy. Faktem jest, że to zjawisko trwa od dłuższego czasu również w Polsce, żeby wspomnieć o lineupach metalowych festiwalach, ostatnich trasach Furii i Gruzji (z którym notabene Larmo wybrało). Światy te co raz bardziej się przenikają o czym świadczą kolaboracje Larmo z różnymi metalowymi wykonawcami.

Sznur

Po dawce frapujących dźwiękowych eksperymentów przyszedł czas na bardziej konwencjonalne... zgrywam się rzecz jasna - Sznur to pato black metalowe wyjątkowe podłe zjawisko poronione w Wałbrzychu.

Ten o to wątpliwej reputacji kwartet zmitrężył czas wyjątkowo obleśną dźwiękową materią, opartą w dużej mierze na czwartym długograju zatytułowanym Ludzina (2023).

Afekt, amok, beznadzieja, brud, melina, patologia Sznur to totalny wałbrzyski spleen w wykonaniu zamaskowanych oprawców... choć wizerunkowo daleko im do poziomu Królówczanej smugi to jednak balaclavy, naszyjnik z małżowin i specyficzny „stroik" przy statywie mikrofonu gardłowego robiły robotę. Zer0 popisywał się dość przykrym choreograficznym spazmem (owym cekinową ozdóbką przecierał natrętnie  krocze i twarz - w różnej kolejności). Do tego wargi jego układały się w nieprzyjemny grymas przywodzących na myśl króliczka Binga... całości dopełniały tanie efekciarstwo w postaci rekwizytów (ostatnio co raz częściej stosowane przez różne zespoły.) W wydaniu Sznura rzeczywiście zrobiło na mnie wrażenie użycie tulipana podczas jednego utworu, w innym sugestywnie wykorzystano blond perukę. 

Dla rozładowania tej przeciążonej atmosfery serwowano niewybredny acz cięty czarny humor np. przed utworem pt. „Stosunek" w stronę publiczności skierowano pytanie czy ktoś takowy akt planuje tego wieczora. Pytanie to nie pozostało bez odzewu. 

Jak na zespół tak unurzany tematycznie w społecznej patologii, Sznur ma do siebie dużą dozę dystansu. Zaliczyli na starcie mały falstart dopiero za trzecim razem udało się kwartetowi wystartować jak należy,  ale wybrnęli z uśmiechem na ustach, spokojnie  informując że lecą już z trzecim numerem. 

W całej tej dźwiękowej nieprzystępności współczesnej black metalowej wariacji kryje się przegniły rock and rollowy zarodek, nie są to może frywolne rytmy ale jednak sprawiają, że się chce poharcować. Sznur jest zespołem reprezentujący ekstremę metalową ale miast generować nieprzeniknioną dźwiękową ścianę, stawia bardziej na klimat, to samo tyczy się Zer0, który operuje manierą wokalną tak aby teksty miały szanse zostać zrozumiane (choć może lepiej dla słuchaczy było, gdyby były mniej czytelne).

Prócz ochłapów z Ludziny (2023) z którego ostatecznie zagrali jeszcze piosenki pt. „Kurwy",  „Ul",  „Płyny", rzucono hiciory z dwójeczki (kiedy rzekomo byli jeszcze trv -  żachnął się wokalista) - Zabić się będąc martwym (2019): „Wieszak dla skóry" i pozostawiony na sam głośny finał „Zdychaj chuju", który w kwestii „przebojowości" rzeczywiście może zostać uznany za szczytowe osiągnięcie zespołu. 

Mam w sobie coś, co innym nie pachnie.

Każdej nocy są pod oknami.

Mają oponę i kanister.

Chcą założyć mi ją na szyję, podpalić bez znieczulenia.

Zdychaj chuju - powieś się.

Las Trumien

Pisząc o gwieździe wieczoru nie sposób nie wspomnieć o wokaliście - Suseł w ostatnich latach jawi się jako człowiek instytucja. Jego udział w pleniących się kolejno projektach robi wrażenie tym bardziej, że te w mniejszym lub większym stopniu są odznaczają się na polskiej scenie. Niegdyś J.D. Overdrive teraz przede wszystkim Mentor i jego (oby nie jednorazowa odskocznia) Grieving a od czterech lat również gospodarze trasy Las Trumien, który promuje swój najnowszy, trzeci już długograj zatytułowany Budowniczowie grozy (2024).

Zespół ten jest pandemicznym wypryskiem będącym kolaboracją muzyków Dolnego i Górnego Śląska. Dolny Śląsk reprezentują instrumentaliści, którzy przewinęli się m.in. przez grindową grupę O.D.R.A. a także lub/i blackową hordę Rtęć. Z Górnego Śląska pochodzi wyżej przywołany Suseł oczywiście w roli gardłowego. Las Trumien na tle pozostałych zespołów, w których udziela się odznacza się dwiema jakościowymi wyróżnikami. Po pierwsze polskojęzycznymi lirykami, oraz tym że technicznie Suseł pokazuje przekrój swych umiejętności wokalnych: od swojego firmowego wrzasku po czystsze, bardziej rockowe zaśpiewy. Te ostatnie mają w sobie duże pokłady potencjału przebojotwórczego, które w niedalekiej przyszłości mogą zostać wykorzystane do jeszcze bardziej niecnych celów.

Od momentu powołania do życia, zespół z czerpie inspiracje w świecie zbrodni, cieszącej się popularnością tzw. true crime, w myśl powiedzenia: ludzie ludziom człowiekiem.

Sfera muzyczna to stary dobry brudny, obmierzły, doom metal podany na nowo orleańska modłę. Wynalazek ten sludgem zowią i rzeczywiście Las Trumien się w tej stylistyce obraca zaciągając się po buchu stonerem a i brudna strona lat 70. się przewinie w gitarowym szlamie. Całości dopełniają kapitalne wokalizy Susła... przez co brzmi to jakoś tak swojsko. I nie chodzi tu bynajmniej o polskojęzyczne teksty. 

Zespół rzecz jasna ogrywa swoje ostatnie dzieło, z naturalnymi wycieczkami w stronę nagrań z wcześniejszych wydawnictw. A trzeba im oddać, że wyjątkowo dbają o słuchaczy regularnie dostarczając pożywkę składającą się z małych i dużych płyt.

Najstarszym workiem na zwłoki, w którym gmerali okazała się debiutancka EPka Las trumien (2020), z którego wygrzebali „Bandaże i szmaty”. Wyraźnie słychać, że już wtedy mieli opracowany pomysł na swoją twórczość, opartą na zatęchłej i zbutwiałej nucie - po którą płytę by nie sięgnęli to wszystko śmierdziało równie rasowo i sugestywnie. Chętnie wracali do wyprzedanego pierwszego długograja Licząc umarłych (2021) z którego zapodali „Sprzedawcę śpiewników” i „Synod trupi”. 

Niemal każdy utwór został stosownie zapowiedziany przez wokalistę, w charakterystyczny dla niego humorystyczny sposób - najlepiej wyszedł mu zwiastun „Złych wieści”.

Choćbym nie wiem jak się starał nie porównywać to nie mogę, nie przywołać pożegnalnej sztuki J.D. coś tam, kiedy to bardzo dosadnie zespół oddawał znużenie i zmęczenie materiału. W Lesie Trumien czuć entuzjazm i spełnienie w nurzaniu się w brudach i stęchliźnie tego świata.

Wszyscy wykonawcy tego wieczoru wypadli wybornie, prezentując bardzo wyrównany poziom. Jednak Królówczana smuga i Larmo przez swoje niekonwencjonalne środki wyrazu, zrobiły na mnie największe wrażenie. Choć tak bardzo różne, każdy z występujących zaintrygował mnie i potrafił przykuć moją uwagę na tyle, żeby bliżej przyjrzeć się ich twórczości do czego zachęcam czytelników. Oby więcej tego typu zwariowanych, eklektycznych wydarzeń artystycznych.

Zobacz galerię zdjęć:

Królówczana Smuga
Królówczana Smuga Larmo Sznur Las Trumien
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura