Czterdziestolecie Leśniczówki zostało uczczono zaprawdę pokaźną serią, bardzo ciekawych koncertów. Gdyby nie to, że większość interesujących mnie, kolidowała z innymi wydarzeniami, wybrałbym się z pewnością na więcej niż wieńczący całość wieczór.
Jest to miejsce szczególne, żywa historia polskiej muzyki powołana w boomie polskiej muzyki rockowej, początkowo skupiała muzyków z pogranicza bluesa, jazzu, rocka, niedługo później również muzyki metalowej. Ehh kto tam nie jammował, koncertował, tworzył materiał na istotne dla polskiej muzyki albumy. Dziedzictwa Leśniczówki nie sposób przecenić.
Ostatnią z urodzinowych imprez uświetniła wybuchowa mieszanka rodzimej sceny metalowej. W tym chorzowskie thrash metalowe komando: Horrorscope, bardzo ambitny i zdeterminowany wrocławski reprezentant melodyjnego death metalu: Moyra i gwiazda wieczoru na jednym z dwóch tegorocznych koncertów w naszym kraju: Decapitated.
Horrorscope
Nadgorliwcy zaczęli niestety przed czasem... śląska maszyna do thrashu, zgodnie z moimi oczekiwaniami spuściła tęgie lanie wszystkim przybyłym pod letnią sceną Leśniczówki, jak i wszystkim postronnym wiewiórkom zamieszkałym w Parku Śląskim... żarty na bok fauna tego parku od wielu pokoleń jest tak hartowana że taki Horrorscope to dla niej betka...
Od razu rzuciło mi się w uszy wyborne nagłośnienie zwłaszcza perkusji Pienała, która niemiłosiernie smagała po uszkach.
Zespół wciąż ogrywa swój ostatni długograj Altered Worlds Practice (2017) z przed (nie chce być inaczej) sześciu lat. W sumie to nic zdrożnego zważywszy na to, że po latach płyta trzyma się i dzielnie broni zwłaszcza w warunkach koncertowych.
Wszystko za sprawą szlachtowaniu bez pardonu od samego początku czyli „Thanxgiving” z przedostatniego albumu Delicioushell (2010). Cały set był wypełniony soczystą chłostą pokroju „The Medication Time”, „Headhunters are Back” czy jednym z moich ulubionych koncertowych killerów „Countdown of the Mad” - niebiorący jeńców rozkoszny łamignat, którego temperatura wzrasta skokowo z sekundy na sekundę.
Baryła poprzedził pogadaną wykonanie death'n'rollowego hiciora Entombed; „Wolverine Blues” na temat jakoby covery miały bardziej oddziaływać na intensywność tanów pod sceną. Było to na wyrost, bo gawiedzi się i tak bawiła przednie. Nie mniej był to bardzo treściwie spożytkowany czas sceniczny.
Sporym zaskoczeniem dla mnie było zagranie kawałka „Horrorscope” sięgającego zarania dziejów zespołu: dema i debiutu Wrong Side of the Road (1999). Po raz pierwszy usłyszałem chorzowian w polskojęzycznym wydaniu. Baryła przez cały koncert brylował wokalnie ale to wykonanie było wisienką na torcie świadczące o jego prawdziwej wszechstronności. Dodam tylko, że pół żartem, pół serio trącało to momentami starą Irą.
W dalszej części programu obyło się już od tak spektakularnych niespodzianek, i zespół zaprezentował swój sprawdzony zestaw współczesnego grzania na pograniczu dynamicznego thrashu i mięsistego groove metalu. Odpalając takie pociski jak nie albumowy „Negative Utopia” i masywny quasi tytułowy „Mephisto” z Evoking Demons (2006).
Świetny energetyczny gig, basistę standardowo nosiło niemożebnie po scenie - nadrabiając sceniczną niemrawość pozostałych gitarzystów. Horrorscope zagrał najbardziej zróżnicowany set na którym byłem. Sztuka na miarę zespołu, żywo wpisującego się w dziedzictwo Leśniczówki.
Moyra
Przygotowania do kolejnego występu były bardziej zaawansowane m.in. za sprawą niepretensjonalnej oprawy. Świece, podświetlane symbole zespołu, znaczycja będą klimaty.
Pochodzący z Wrocławia zespół pod dowództwem Margo Moyry - wokalistka którą po raz pierwszy usłyszałem w gościnnym udziale na ostatniej płycie Leash Eye. Margo od początku istnienia zespołu jest świadoma swych aspiracji. Zdecydowanie wie czego chce, podąża za marzeniami. Jest zdeterminowana i złakniona sukcesu. Znajduje to swoje odzwierciedlenie w pracy i pasji aby zamierzone plany zespołu się ziściły. Już na debiutanckim, króciutkim EP Threads of Fate (2018) wybrzmiewa potencjał Moyry.
Zaczęło się od zimnego podniosłego intro i gry świateł.
Zespół Margo porusza się w nowoczesnym melodyjnym death metalu, zgrabnie, bez utraty spójności, robiący wycieczki w stronę innych styli.
Moyra obecnie promuję swój pierwszy album Omen (2023). Prezentując naturalny przegląd singli pilotujące wydanie debiutu. Począwszy od „Perception of Soul gdzie Margo prezentuje dość wywarzoną mieszankę growlu z czystymi wokalizami.
Świetna technika całego zespołu, największą rolę obok wokalistki odgrywa gitarzysta Damian Paszczak. Miło posłuchać młodego zespołu, którY wie jak unikać plastiku i przesładzania, co niestety jest bolączką sceny współczesnego melodyjnego death metalu.
Interesujące były popisy sekcji rytmicznej: zwłaszcza solo na perkusji Mateusza Muzioła było całkiem krzepiące.
Jedyną bolączką jaką dostrzegłem to niezrozumiała ilość przerw i znikania że sceny Wokalistki. Zdarzało się, że między jednym a drugim utworem odtwarzane było za długie intro. Taka praktyka jest zabójcza dla dynamiki koncertu. Ledwo się człek podda muzyce a zespół wyhamowuje. Już myślałem, że to może problem z pęcherzem - ostatecznie okazało się, że wręcz przeciwnie chodziło o równie prozaiczne uzupełnianie płynów.
Jednym z mocniejszych momentów koncertu był „End of the World - jeden z najbardziej intensywnych kawałków w dotychczasowym dorobku grupy. Po tym solidnym wyziewie niestety doszło do kolejnej przerwy. Pałker pomachał pałeczkami i odpalono rzecz jasna dłużący się przerywnik...
Nieokiełznana moc i feeria dojrzałych melodii wybrzmiała w kolejnym nośnym singlu „Rage of the Sky". Nie zapominając o własnych początkach Moyra wróciła do pierwszej EPki grając otwierający ją „The Rising Sun".
Był bis zagrali jeszcze jeden utwór, gdyby ograniczyli przerywniki zdążyliby jeszcze z trzy wcisnąć.
Moyra dowodzi, że mimo poruszania się w dość wyeksploatowanej stylistyce można skutecznie uniknąć wpadnięcia w pułapkę konwencji.
Decapitated
O 21:33 wybrzmiało marszowe intro, preludium do ostatniej batalii niniejszego wieczoru. Po nim nastąpiła ekstaza zniszczenia, dławiącą nieustannie kotłujących się maniaków już nie tylko pod samą sceną Leśniczówki.
Krośnieńscy koryfeusze współczesnej metalowej ekstremy rytmicznie mordują materiałem z świetnie przyjętego albumu Cancer Culture (2022). Jednak wzorem choćby innych długoterminowych rzeźników – Vader zaczynają myśleć o celebracji jubileuszy pierwszych płyt. Dlatego wykonanie liczącego już ponad dwadzieścia lat „Spheres of Madness" Vogg poprzedził nostalgicznie przejaskrawionym niedowierzaniem, że pierwsze płyty już do najmłodszych nienależną. Jednak niezestarzały się ani trochę i koszą łby jak za czasów gdy były ronione.
Decapy razili rodzimych fanów pociskami głównie z ostatnich albumów, gdzie dojrzały wykrystalizowany styl zespołu okrzepł i świeci triumfy ma międzynarodowej scenie. Wszak wysoka forma zespołu sprawia, że trudno nie poddać się szaleństwu. Na uwagę zwraca zwłaszcza technika perkusisty James Stewart, który po wymiataniu w Vader równie radośnie odnajduje się w masowemu dekapitowaniu.
Pole do popisu ma szerokie by wymienić choćby kilka z nich: „Kill the Cult", „Earth Scar" z Anticult (2017), i oczywiście z pierwszego albumu, który współtworzył: „Iconoclast", „Last Supper".
Pamiętam koncert z zeszłorocznego Mystic Festiwalu, gdzie w pełnym słońcu zespół dopiero musiał rozgrzewać gawiedź do boju. Tym razem w roli gwiazdy wieczoru zdetonowali taką mocarną sztukę, że długo Park Śląski będzie o niej pamiętać.
Co to był za bal... godny zwieńczenia czterdziestolecia, tak ważnego dla historii polskiej muzyki lokacji. O ile na Horrorscope moshpit się zaczął krystalizować, na Moyrze większość skupiona była jednak na osobie blondwłosej Margot, to już na Decapitated było od samego początku do końca naprawdę srogo. Cały gig nastawiony był na bezkompromisową rzeźnię, doszczętne mielenie w młynie. Mało kto oszczędzał się tego wieczora i kątem oka parę kontuzji wśród maniaków zdążyłem odnotować.
Nie powinno to dziwić bo program i forma (kto wie czy nie szczytowa) Decapitated sprawia, że trudno nie poddać się kruszącemu obiekty tętnu, niebezpiecznej mieszance technicznego deathu z groove metalem.
Divide et impera
Unfollow and report
So easy to feel better
Throwing digital rocks
Tak intensywny mosh ostatni raz widziałem ładnych parę lat temu - aż takiego amoku w tym przybytku jeszcze nie uświadczyłem. Na koniec podzielę się krótką refleksją. Szkoda tylko, że krytyczne, społecznie zaangażowane teksty Jarosława Szubrychta (choćby z utworu „Cancer Culture") do większości słuchaczy nie trafiają. Tkwią w zaślepionym poczuciu wyższości i błędnym przeświadczeniu, że adresatem jest wyłącznie druga strony barykady. Będąc w równym stopniu odpowiedzialnymi za podsycanie naszego piekiełka, które prędko nie zamarznie.
Decapitated bisował do syta, niedziwne bowiem łatwo zgromadzeni w Leśniczówce wypuścić zespołu nie zamierzali. Za co zresztą Vogg nie omieszkał pochwalić stwierdzając, że są doskonali do końca. Mimo uczestnictwa w liczących się na arenie międzynarodowej festiwali, zespół jest w pełni świadomy, że w domu najlepiej.
Ignacy J. Krzemiński
Inne tematy w dziale Kultura