Po bardzo długiej zwłoce wreszcie doczekała się publikacji niniejsza, archiwalna relacja. Pokrótce nakreślę realia: środek pandemii, mało kto występował na żywo, przez to była jedną z nielicznych sztuk na jakich byłem w 2021 roku. Miało to w dodatku miejsce w nieistniejącym już klubie Rock Out w Dąbrowie Górniczej - przez co wartość sentymentalna rośnie.
10.09.2021 odbył się inauguracyjny gig, krótkiej trasy koncertowej Metal Attack: połączonych sił weteranów polskiego thrashu Dragon, Destroyers ze stajni ś.p. Dziuby. Śląskich wyjadaczy, (którzy byli dość świeżo po reaktywacji i publikacji po dekadach milczenia premierowego materiału) wspierała nieco młodsza załoga rodem z Wyszkowa - Faust (również będąca na etapie przypominania o sobie po dłuższej przerwie).
Faust
Nieszczęsny Rock Out już zawsze będzie kojarzył mi się z koszmarem organizacyjnym - byłem tam kilka razy i nigdy nic nie odbyło się zgodnie z planem - ot taki urok. Faust zaczął po solidnej obuwie. Godzina 20:25, stojący obok Demon z Frontside pomstował na organizację, sądził że Faust kończy swą sztukę a tu... dopiero próba w powijakach. Przy okazji na pytanie o najbliższą przyszłość Frontside - wówczas nie miał dobrych wieści, nadal był na etapie poszukiwań następcy Aumana. Uspokajam fanów, którym mogło umknąć - Frontside pod koniec 2022 roku obwieścił światu, że znaleźli nowego gardłowego.
Wróćmy do Fausta, jest to polskojęzyczny tendencyjnie antyklerykalny melodyjny death z groove metalowym zacięciem. Słychać ponad dwudziestoletnie doświadczenie i pomysł na siebie... lecz zabrakło mi pazura w tym wszystkim. Nie udało się rozgrzać garstki pod sceną, choć jeden zawodnik, ewidentnie fan cisnął koszulką w klawiszowca. Na mój wypaczony gust zespół stosuje za dużo sampli i niepotrzebnych przeszkadzajek, które zamiast urozmaicać rozpraszały. Kulminacyjnym momentem była balladka zaśpiewana przez klawiszowca.
Dominowało raczej jednostajne, nużące tempo, niekiedy ożywiane przez zacne mieszanie - szkoda, że takich momentów było jak na lekarstwo. Wokalista robił co mógł by ruszyło martwe cielę ogonem... niestety bezskutecznie - nie pomogły kocie ruchy i zajawki à la opętanie. Słuchało się tego dobrze ale niedziwne, że Faust odpuścił sobie bis...
Destroyers
Weź posłuchaj nas
To nie jest takie złe
Destroyers sztukę gra
Ten rytm rozwściecza mnie
Scena płonie! Dusza drży!
Na wstępie należy odnotować ciekawy skład zespołu. Wojciecha Szyszko zastąpił basista Horrorscope - Krzysztof Kłosek.
Już sobie przypominam dlaczego mogłem mieć problem z niniejszą relacją... Dużo w niej będzie narzekania. Mam problem z Destroyers - świetnie, że wrócili w dodatku z płytą. To kawał historii polskiego metalu, szanuję Marka Łozę jako frontmana z niebanalnym wokalem - tylko jest jeden szkopuł. Nienaganny warsztat psuje tragikomiczna maskarada do jakiej już nas zespół przyzwyczaił. Teraz z prekognitywnym kontekstem: na ten przykład „Zemsta Ronina" z kataną przewidział ostatnie wcielenie Eddiego, „Czarna śmierć" wykrakała pandemię do czego sam przyznał się Marek - był to jeden z pierwszych numerów pisany na ostatni Dziewięć kręgów zła (2021). W temacie rekwizytów nowością okazała się dmuchana lala wykorzystana podczas „Nocy królowej rządzy" i tym samym rzeczywiście udało się przebić kolejny poziom zażenowania - ja wiem, że to dla jaj wszystko... zwłaszcza, że jest to spójne z przekazem tekstów... jednak zaprawdę takie zagrywki Destroyers sobie mógłby już darować. Tym bardziej, że zespół zachował się jak pies ogrodnika - pokazał, pomachał i zabrał miast np. rzucić na żer garstce gawiedzi... coś by się przynajmniej działo i byłoby co wrzucać na YouTube.
Skóra i jeansy, to my źli metale
Znów wściekli jak sfora szakali
Wyklęty przez ojca, hańbisz swą szkołę
To z nami kojarzy się brud
Muzycznie jednak Destroyers broni się wyśmienicie potrafią oddać klimat metalu lat 80. tak jakby się dla nich czas zatrzymał. Nowy materiał zazębia się z starymi utworami. Słychać to najlepiej w sequelu utworu „Źli" czyli „Jeszcze gorsi". Charakterystyczną dla Destroyers sprośnością ocieka „Bal" - jednak nie ma to jak stare szlagiery pokroju „Młotu na świętą inkwizycję" czy „Czarnych okrętów", który zagrano na bis. Nie było źle, choć bardziej podobał mi się występ w Leśniczówce. Nie pomagała wyjątkowo słaba frekwencja i to, że był to pierwszy koncert trasy - z tego co dowiadywałem się później, z koncertu na koncert miało być lepiej i tyczyć się to miało również ostatniego zespołu, który wystąpił tego wieczora.
Dragon
Gorzka łza w oku
Chciałem tak dobrze
Stworzyłem cały miłości świat
Ojciec zazdrosny o swą władzę
Potęgą pięści zdruzgotał mnie
Niestety doszło do zmiany personalnej Bombę zastąpił nowy garowy w osobie Mikołaja Toczko, z którym Dragon wydaje już drugą płytę. Wówczas jednak zespół był skupiony na promowaniu albumu Arcydzieło zagłady (2021)
Tak jak poprzednikom, początek trasy Dragonom nie służył. Zespół (z wyjątkiem Jarka Gronowskiego, który jakby na przekór wszystkiemu dawał z siebie wszystko) wydał się zblazowany, żeby nie napisać skostniały. Zdecydowanie jeszcze nie rozruszany.
Występ leżał pod kątem dynamiki. Zdaję sobie sprawę, że granie dla garstki nie motywuje do działania, ale zbyt długie pauzy, niemrawe zapowiedzi poszczególnych kawałków nie pomagały. Po odjęciu powyższego było przyzwoicie - jak już zespół grał to się uczciwie gruz sypał.
Jestem wciąż Synem Boga
Tyczy się to głównie hiciorów z dwóch pierwszych albumów, mój faworyt „Beliar", piekielną smołą ociekający death doomowy sztandar „Łzy szatana", okrutnie mielący „Szymon Piotr" i zagrany na sam finał hymniczny „Armagedon" - z obłędną partią solową Jarka.
Wspomniane Arcydzieło zagłady (2021) było dla Dragona nowym otwarciem. W trakcie pandemii, tak jak funfle z bytomskiego Destroyers nagrali swą pierwszą od wielu, wielu lat płytę. Naturalnie właśnie ów krążek mocno był reprezentowany na trasie. Dragon raczył fanów świeżym materiałem, który w warunkach scenicznych łoi skórę aż miło. Teraz już przedostatnie płyciwo reprezentowały oprócz utworu tytułowego: „Przemoc", „RTH", „Nie zginaj kolan" i o ile pamięć mnie nie myli „Czas umiera". Pod względem programowym sprawdziło się to bardzo dobrze i zastrzeżeń mieć nie mogę.
Szczyptą dziegciu były nuepotrzebne przebieranki Freda jakie uskuteczniał w trakcie koncertu. Takie stare konie a stosują do bólu zgraną kartę jak koloratka... W kwestii wizerunkowej ciekawostką jest fakt, że od ostatnich gigów podrosły mu pióra.
Fazi w okularach niczym stary wuj, ospale dłubał w swoim basie. Za to żywiołowości i werwy odmówić nie można nowemu perkusiście. Transfuzja świeżej krwii solidnie napędza bestię. Jednak jak już zaznaczyłem wyżej brylował oczywiście gitarzysta, który chyba miał największą frajdę z tego występu.
I tak sobie upłynął ten w gruncie rzeczy nijaki gig. Były momenty owszem, kawał dobrego polskojęzycznego metalu w oldschoolowym stylu. Zabrakło chemii, sprzężenia zwrotnego ale to tylko dlatego, że zabrakło wiary. Kilka osób pod sceną czują się jak statyści, choć znalazło się kilku desperatów, którzy za wszelką cenę starało się rozruszać pozostałe słupy soli.
Tak jak wspomniałem z późniejszych relacji wynika, że z koncertu na koncert było tylko lepiej.
Rock Outu już nie ma i był to mój ostatni raz przed zakończeniem jego działalności... Szkoda, bo znów Dąbrowa Górnicza została bez porządnej koncertowej miejscówy.
Dziś premierę ma drugi od momentu reaktywacji album Dragon pt. Unde Malum (2023). Na wiosnę zapowiedziana została wspólną trasa, tym razem z poznańskimi tuzami - Wolf Spiderem, którzy również szykują premierowy materiał.
Ignacy J. Krzemiński
Inne tematy w dziale Kultura