Dziwna/niedziwna prawidłowość im bliżej wyborów tym miasta i miasteczka bogatsze igrzyska dla gawiedzi organizują. Gardzić nie gardzę i wypatruję tego typu spędów, jeżeli coś gra co jestem w stanie zdzierżyć to się potrafię skusić na taki niebiletowany gig - nie mylić z bezpłatnym, bo każdy podatnik się na taką imprezę składa, niezależnie od tego czy w nim uczestniczy czy nie. Niby oczywiste a wielu żyje sobie w takim mylnym przeświadczeniu.
Pomijając intencje organizatorów skupmy się na istocie. 3.09 na parkingu nieopodal akwenu Pogoria III odbył się koncert, który ma szansę stać się cykliczną imprezą. Główną gwiazdą wieczoru był zespół Kult, wspierany przez młodsze zespoły: Puppet Queen oraz Kruk.
Kruk
Zwabiony występem dąbrowskiego Kruka przybyłem na parking przy plaży Pogorii III głównie po to aby posłuchać kunsztu gitarzysty Piotra Brzychcy, współczesnego instrumentalisty urodzonego pod koniec lat 70., którego styl gry głęboko zanurzony jest w latach 70 ubiegłego wieku. Nawet postronnemu słuchaczowi musiało się rzucić w uszy, że nagłośnienie faworyzowało gitarzystę Kruka. Był na mój gust nieco zbyt wysunięty względem reszty równie świetnych instrumentalistów. Najbardziej ucierpiał na tym klawiszowiec Michał Kuryś, którego bezecnie wykastrowano - a wielka to zbrodnia i szkoda, bo w twórczości Kruka klawisze grają bardzo istotną rolę. Przez większość czasu trwania koncertu wytężałem słuch aby choć trochę uszczknąć z tych znamienitych pasaży.
Zacząłem trochę na opak o nie wspomniałem o tym, że Kruk wspierany jest przez Wojciecha Cugowskiego z którym to popełnili album Be There (2021) i zespół naturalnie jest na etapie promocji owego krążka.
Początek koncertu był nieco niemrawy, tak jakby zespół był nieco spięty (czyżby dlatego, że grali w swym mateczniku?) - zwłaszcza Piotr Brzychcy sprawiał wrażenie nieco stremowanego, solówki mistrza były zbyt mechaniczne, odarte z duszy. Swobodniej zrobiło się gdy zagrali pierwszy tego popołudnia utwór z repertuaru Deep Purple - „Gypsy”. Wszystko jakby za dotykiem czarodziejskiej kostki się poprawiło - słychać i widać było, że zespół grający standardy niezliczone razy czuł się najbardziej naturalnie grając dźwięki, które trwale zespoiły się z ich muzycznym kodem genetycznym. Najbardziej odczuwalne było to w przypadku głównego bohatera - Piotr przez to, że zaczął grać swobodniej, poddał się sile dźwięku i płynął z głównym nurtem, którego był inicjatorem.
Przejście z coveru do autorskiego materiału na szczęście nie sprawiło, że czar prysł czego najlepszym przykładem była tytułowa, rzewna balladka zamykająca ostatni krążek Kruka - młody Cugowski z pudłem akompaniował subtelnej grze Piotra.
Po słodkim plumkaniu dla kontrastu przygrzali kawałkiem „To Those Power”, progresywnym łamańcem rytmicznym generowanym przez Dariusza Nawarę. Brylowałby w tym kawałku klawiszowiec swym soczystym hammondowym solem ale został niestety, skutecznie zagłuszony przez absurdalnie wysuniętą stopę. Obłędnie długie, piorunujące solo gitarzysty Kruka stanowiło bezsprzecznie kulminacyjny punkt programu. Atak podwójnej stopy wznieca rasowe metalowe tornado - niestety były momenty, że przebasowana podwójna stopa potrafiła zrujnować obiecujące momenty koncertu. Pal licho nagłośnieniową nieudolność, skupmy się lepiej na ewidentnych pozytywach i wyżynach na których się Kruk unosił. Mowa tu o przejmującej sucie „Prayer Of The Unbeliever (Mother Mary)” - kompozycja szczególna bowiem, było to pierwsze dzieło zarejestrowane z starszym z braci Cugowskich. Szczęśliwie w drugiej połowie słyszalne były oszałamiające popisy klawiszowca, pod koniec perkusista nie chciał pozostać w cieniu i również pokazał co potrafi.
Kruk się zlitował i w końcu zagrał długo wyczekiwany i wywoływany przez fanów singiel promujący „Rat Race” poprzedzony anegdotą i wspomnieniami związanymi z kulisami nagrywania klipu. Wojciech troszkę popłynął tekstami sprowadzającymi Dąbrowę Górniczą do głębokiej prowincji (którą może i jest ale przyznacie, że to niezbyt taktowne aby tak to podkreślać) pytając publiczność czy kuma język Szekspira, był też ogromnie zadziwiony, że w Dąbrowie Górniczej coś się w ogóle dzieje, są takie piękne akweny, zawiedziony byłem, że nie zająknął się o Dawidzie Podsiadło...
Niemniej była to solidna dawka energetycznego, szybkiego, gitarowego czadu wieńcząca występ dąbrowskich rockowych nostalgików.
Pierwotnie nieprzewidziany bis jednak miał miejsce - udało się wygospodarować kilka minut na wspaniały „Highway Star”. Co prawda w konkurencji coverów daleko Krukowi do wersji Acid Drinkers ale i tak było przepysznie. Jak już wyżej wspomniałem Kruk w swym żywiole jest nie do pobicia. A i Wojciech ewidentnie świetnie się bawił śpiewając purplowski przebój, choć mam malutkie zastrzeżenie, nie do końca wychodziły mu majestatyczne gillanowskie górki. Mimo to i tak było piorunujące wykonanie na miarę Deep Purple dwadzieścia lat temu. Pewnie przesadziłem ale nie znowuż tak bardzo, biorąc pod uwagę kondycję (a raczej jej brak) wokalną Iana Gillana w ostatnich latach.
Bardzo udana kolaboracja zarówno studyjna jak i koncertowa - Wojciech Cugowski idealnie dostroił się do stylistyki uprawianej przez Kruka, jest to naturalne i spójne, dlatego też nie dziwi mnie rzucona ze sceny zapowiedź kontynuowania współpracy - miejmy nadzieję równie udanej.
Kult
To się teraz zrobi nostalgicznie, ostatni raz na Kulcie byłem bite naście lat temu... Dni Czeladzi...
Przez ten czas Kazik bardzo się zmienił - w zasadzie jest to trwały i postępujący proces. Niestety z bardzo różnym skutkiem, dlatego też straciłem zainteresowanie jego ostatnimi poczynaniami.
Ja rozumiem, że tylko wkładki hamburgerów nie zmieniają swych poglądów ale Kazik Staszewski to mistrz świata, ma wybitny talent w wprawianie w dysonans poznawczy swoim lawirowaniem, brakiem spójności przekazu. Nie potrafi się zdecydować po której stronie barykady się opowiedzieć. Rozumiem można być rozczarowanym (brakiem) klasą polityczną ale i wypiąć się na wszystkich też do końca nie jest wstanie... Taki to właśnie z niego punczak.
Tuż przed koncertem, w trakcie zapowiadania gwiazdy wieczoru Rock Pogorii (nie bez problemów technicznych) wyemitowano fragment wywiadu przeprowadzonego przez redaktora Mazurka z Staszewskim, w którym (o matko! Naprawdę na falach eteru mówili o Dąbrowie Górniczej i w dodatku potrafili odróżnić Zagłębie Dąbrowskie od Śląska!) to Kazimierz tak jest bardzo zakochany w tej części kraju, że naliczył nie cztery a pięć(sic) zbiorników wodnych Pogoria. Kto wie może ten drobny lapsus ma charakter profetyczny? Po przywitaniu Kazik nawiązał do swej gafy, w żartobliwy sposób prostując ją.
To co pierwsze rzuciło się w uszy to, że było... ciszej niż na Kruku, to dziwne, żeby gwiazda wieczoru była słabiej nagłośniona, ale tłumaczę to faktem, że dookoła są osiedla, którym postawiono oszczędzić kawałek nocy. Było ciszej ale zdecydowanie lepiej wszystko było zbalansowane - a to ważne zwłaszcza przy takiej małej orkiestrze jakim jest dziewięcioosobowy skład Kultu.
O ile na Kruku pod sceną były luzy a słuchacz nierzadko przypadkowy (przez co każdy mógł cieszyć się swobodą), tak już Kult zdecydowanie wypełnił parking głównie świadomymi fanami, dla których twórczość niebyła obca. Rzecz jasna nie omieszkali swą wokalną aktywnością okazywać jej znajomości. Gorzej, że zdarzało się, że bez trudu publiczność była wstanie przekrzyczeć zespół.
Kult zaprezentował typową mieszankę nowego i starego co bardzo rzucało się w uszy ze względu na poważną różnicę jakościową granego materiału.
Zaczęli od „Brooklińskiej rady Żydów” dziwny jak dla mnie wybór ale na rozruch w zasadzie może być. Od początku koncertu wyświetlane były mniej lub bardziej udane wizualizacje (najbardziej podobały mi się przerywniki w postaci brudno szarego białego szumu z napisem Kult) w zasadzie gdyby na tym poprzestano - kto wie czy koncert by nie zyskał.
Z takich kultowych czynów kategorii lżejszych gatunkowo zapodano „Gdy nie ma dzieci”, obowiązkowy cover Iggiego Popa „Pasażer” - zgromadzeni pod sceną zaczęli się bawić, szaleć, podskakiwać. Tyczyło się to zresztą każdego z bardziej żwawych numerów. Rzecz jasna gawiedź najlepiej bawiła się przy tych wszystkich wałkowanych w radio pieśniach.
Mnie najbardziej cieszyły i czekałem na utwory z pierwszych płyt i doczekałem się ich całkiem sporo także pod tym kątem narzekać nie będę - set jak to Kult fanów od lat przyzwyczaił był uczciwy. Pokręcę nosem za to w innych kwestiach.
Zacznę od tego, że programowo Kult od lat nie jest zbytnio w formie i ma tendencję delikatnie rzecz ujmując zniżkową. Rzecz typowa dla weteranów z takim stażem w dodatku z taką nadpłodnością dyskograficzną. Pewnie wierni i zagorzali fani twórczości Kazika się obrażą ale niestety to już jest skansen i może należałoby go ograniczyć do aktywności koncertowej, skupiającej się właśnie na starych i lubianych szlagierach? Te wszystkie miałkie „Madryty”, „Ziemie obiecane” to istna przepaść dzieląca stary dobry Kult z nijakim nowym.
Zespół w swej pogoni za koniunkturą stanowią karykaturę zespołu antyestablishmentowego - w przypadku Kazika jest to okrutnie nieszczere i naprawdę nie wiem kto jeszcze jest wstanie się na to nabrać. Tyczy się to praktycznie całego przekazu z ostatniej płyty pt. Ostatnia płyta (2021), gdzie koronnym przykładem tendencyjności jest utwór „Wiara” wpisujący się w typową antyklerykalną konwencję. Zupełnie nie rozumiem tanich chwytów, na siłę naginania przekazu starych utworów do rzekomej dzisiejszej sytuacji politycznej w Polsce. Wyświetlanie Holeckiej i Ziemca w mundurach à la stan wojenny w „Po co wolność” jest naprawdę płytkim zabiegiem (krzywdzącym zwłaszcza dla ofiar ówczesnego reżimu). Gdyby choć troszeczkę Kazik wysiliłby się i wyświetlał przedstawicieli drugiej strony barykady wówczas, a i owszem nakreśliłby problematykę realiów medialnych i podatności obu równie zabetonowanych, zaciekle opluwających się elektoratów - muszę się powtórzyć, taki to właśnie z niego punczak. Tym sposobem Kazik siebie i swój zespół sprowadza do bandy hipokrytów, idących prosto ale chwiejnie w dodatku z zadyszką. Że też ludzie nabierają się na labilność Kazika.
To co zdecydowanie wypadło na niekorzyść to modne animowanie w show biznesie własnych latorośli przez znanych rodziców, w tym wypadku chodzi o Janusza Staszewskiego znanego jako Janusz (jakże oryginalnie) - niestety Janusz jest bardziej przymulony niż obecnie Tata Kazik - wykonywanie utworu z repertuaru Janusza pt. „Słońce” - stanowi bezsensowną zapchajdziurę i najnudniejszy moment całego koncertu. Kazik zaprosił jeszcze syna do wspólnego wykonania odświeżonej wersji „Konsumenta” ale szczęśliwie jego obecność nie zrujnowała wykonania, była po prostu zbędna.
Jak wyżej wspomniałem starocie się bronią same, mimo często przesadzonych, nieadekwatnych wizualizacji np. „Arahja” „Krew Boga”, „Polska” - przy tak mocnych tekstach naprawdę zbędna jest jakakolwiek oprawa, która miast budować atmosferę, niepotrzebnie rozprasza. Do wyjątków należały „Wódka” - świetna zgrzytliwa wersja z rozbrajającą „barejowską” wizualizacją. Doskonale zdzierało się gardełko na niezawodnych szlagierach takich jak „Celina” i „Baranku” - w przypadku tego ostatniego szczęśliwie forma Kazika wzbiła się na wyżyny i zdecydowanie dał radę nadążyć z tekstem w kulminacyjnych momentach.
Zachowanie sceniczne Kazika dość standardowe, popił, podłubał w nosie, posmarkał, popluł. Jednak oceniając całokształt, kondycja Kazika nie jest taka jak kiedyś i momentami odnosiłem wrażenie, że mu się nie chciało śpiewać - mogło to być spowodowane notorycznym popijaniem „coli” wodą... To zwłaszcza groteskowo wyglądało przy okazji utworu „Wódka”.
Psychodelicznie przearanżowany transowy „Do Ani” gdzie sekcja sobie mogła oddać się improwizacji należała do jednych z barwniejszych momentów koncertu. Perkusista Tomasz Goehs wybornie się sprawił to samo tyczy się sekcji dętej - zdecydowanie ciągnęli ten koncert. Wspomnieć w tym miejscu można o małym jam session na pożegnanie. Klawiszowiec Konrad Wantrych (od 2020r zastępuje Janusza Grudzińskiego, który udzielał się w zespole z przerwami od 1982r.) z perkusistą odjechali na krótką chwilę, odjazd ten zwieńczony został energetycznym solowym popisem Tomasza. Było to naprawdę miłe dla ucha przeżycie.
Po głośnym domaganiu się o bis Kult wrócił i zaprezentował swój pierwszy przebój „Piosenkę młodych wioślarzy”.
Przez to, że nowy materiał jest repertuarowym piątym kołem u wozu, koncert się dłużył a to w przypadku takich scenicznych tuzów jak Kult świadczy, że coś jest nie tak.
Ignacy J. Krzemiński
Inne tematy w dziale Kultura