XIII. Listopada w Zabrzu zapadła zaiste gotycka noc...
XIII. Století to jedna z wielu ofiar pandemii Covid-19. Relacjonowany koncert odbyć się miał w zeszłym roku. Biedne bilety przeleżały rok w szufladzie – jeszcze trochę a bym zapomniał o koncercie... Fani starego dobrego gotyckiego rocka jednak doczekali się koncertu, Czesi zawitali do Zabrza, dzieląc deski z polskimi weteranami – zespołem, Batalion d’Amour rodem ze Skoczowa.
Widząc taki skład od razu nastroiłem się na brzmienie lat 90. kiedy wielką popularnością w naszym kraju cieszyły się zespoły z zmanierowanymi wokalistkami na przedzie. Rzeczywiście nie pomyliłem się i dostałem to, com chciał.
Batalion d’Amour w formie bardzo ciekawy i nastrojowy koncert – duch lat 90. roztaczał się tu i ówdzie - zwłaszcza podczas odgrywania starego materiału, pamiętającego czasy kiedy to kwitła w Polsce tego typu scena z przejaskrawioną, kiczowatą poetyką na pograniczu smutnej grafomanii (Castle Party te sprawy). Jednak krzywdzącym byłoby niedocenienie zwłaszcza instrumentalistów, którzy wymykali się sztampowemu szufladkowaniu. Bowiem, smaczne elementy rocka progresywnego i to całkiem współczesnego również były wyraźnie słyszalne. Dlatego błędem byłoby określeniem, że to jest kolejna kopia Closterkellera czy innego Artrosis.
Jak już wspomniałem na skoczowski Batalion składają się instrumentaliści każdy jakby z trochę innej bajki (zwłaszcza basista). Niezrozumiałe tylko jest według mnie zbyt przesadne uwielbienie dla Depeche Mode (chyba na każdym albumie znajdziemy cover), co również i na koncercie dało o sobie znać w postaci wplecenie do setu utworu „Wrong”. Tu naprawdę odczucia miałem ambiwalentne, bo o ile urockowienie Depeche Mode w dodatku w warunkach koncertowych daje ciekawe rezultaty, tak w tym wypadku wyszło pretensjonalnie, zbyt na siłę (mimo to widać było, że publiczności się to bardzo podobało i ożywiło do pląsów pod sceną). Jak już jesteśmy w kwestii repertuaru, to Batalion d’Amour zagrał dość przekrojowo mieszając takie starocie jak „W połowie drogi donikąd” z drugiego albumu pt. Dotyk iluzji (1999) z materiałem z dwóch ostatnich albumów – zwłaszcza płyta Fenix (2016) była mocno ogrywana: z singlem „Charlotte” na czele. Nie zabrakło ckliwego „Rannego anioła” z Niya (2005). Brylowała i czarowała rzecz jasna frontmanka Karolina Andrzejewska, która od 2002 roku godnie zastępuje Annę Blomberg-Gahan. Koncert został bardzo dobrze przyjęty zwłaszcza przez mocno dojrzałych fanów pogrążonych w niekończącej się nostalgii (średnia wieku 40+ jak nie lepiej) Na bis zespół wykonał tytułowy utwór z przedostatniej płyty „Niya”.
XIII. Století
Po smacznej rozgrzewce przyszedł czas na rockowo wampiryczny seans rodem z Igławy (Jilhavy).
Nie od dziś wiadomo jaką zespół XIII. Století cieszy się estymą w Polsce. Duża zasługa w tym śp. Tomasza Beksińskiego, który grupę wielbił, promował a nawet tłumaczył teksty Petra Štěpána – lidera grupy. Jednak to jakie przyjęcie zgotowali nasi fani, zgromadzenie w zabrzańskim CK Wiatraku, przerosło moje oczekiwania. Dawno nie byłem na koncercie tak pięknie przeżywanym zarówno przez publiczność jak i sam zespół. Wszyscy zgromadzeni pod sceną bawili się przednie odkąd wybrzmiały pierwsze riffy, był sympatyczny młyn i tańce.
Przy całej tej skocznej hulance najbardziej zaskakująca była znajomość tekstów, czego wyrazem był donośny śpiew i to nie tylko podczas największych szlagierów pokroju „Transylvanian Werewolf” z przełomowej w bogatej dyskografii płyty Werewolf (1996).
Jak na tego typu stylistykę było całkiem dynamicznie jedynie gdzieś w środku setu zrobiło się na moment monotonnie. Pomijając ten drobny szczegół wyraźnie odczuwalna była chemia i sprzężenie zwrotne, wzajemne nakręcanie się zespołu z publicznością. Należy podkreślić wysoką frekwencję (pewnie podkręconym faktem, że część uczestników kupiło bilety już w zeszłym roku), z drugiej strony dziwić to bardzo nie powinno, bo zespół ten niegdyś jeździł w regularne trasy po Polsce.
To był surowy energetyczny koncert z niesamowitym klimatem, który budował zespół razem z publicznością, bez taniego efekciarstwa scenografii i rekwizytów, które znów przeżywają renesans. Wyczuwalne były momentami (post)punkowe korzenie (sekcja rytmiczna) , których lider zespołu nigdy się zresztą nie wypierał. Punkowa działalność (w latach 1985-88) jeszcze pod szyldem Hrdinové nové fronty wpisana jest w rodowód grupy.
Najmocniejszym punktem programu była długo wyczekiwana przejmująca ballada o krwawej hrabinie Elżbiecie Batory – przejmującej „Elisabeth” z drugiej wielkiej płyty Czechów Ztraceni v Karpatech (1998). Nawet „Růže a kříž” z debiutu nie potrafił wykrzesać takiego ładunku egzaltacji. Do tego poziomu zbliżyło się jedynie wykonanie „Justiny”. Obok leciwych gotyckich hymnów zagrano również świeższy, motoryczny materiał jak np. „Nebe pod Berlínem”, czy „Frankenstein”, które bardzo pozytywnie nakręcały zabrzańską publiczność.
Na koniec mała osobista uwaga, spodziewałem się więcej przebranych świrów a takich było zaledwie kilku. Bezapelacyjnie „wygrał”, stary, rozczochrany, zasuszony tańczący Czech który wyglądał jak wyleniała wiedźma. Chyba jako jeden z nielicznych w pełni zatracił się tej nocy w Zabrzu.
Inne tematy w dziale Kultura