Ignatius Ignatius
312
BLOG

Batushka: Hospodi (2019) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

imageDebiut grupy Батюшка z 2015 roku, rozpalał emocje na długo jeszcze przed premierą. Od strony marketingowej był to czysty majstersztyk. Fenomen został dostrzeżony nawet przez osoby z „zewnątrz”, którzy z zapałem rozpracowywali estetyczną sferę wydawnictwa. Z pasją rozpisując się na temat płyty, poligrafii i zaklętej w niej symbolice prawosławnej. Fascynującym zajęciem było śledzenie wpisów w mediach społecznościowych osób, które potencjalnie miały bezpośrednią styczność z prawosławiem. Skonfundowani, mieli poważny problem z odczytaniem intencji twórców: słuchając płyty/będąc na koncercie obcują z bluźnierstwem a może jednak błogosławieństwem…

Bowiem również misternie (nad wyraz dosłownie!) realizowane koncerty okazały się czymś wyjątkowym i oryginalnym. Kawał świata zwiedzili batushkowie z własną koncepcją liturgii show. Mało brakowało i nawet do Moskwy zawitałaby bluźniercza sensacja z Polski – jednakże przez to, że było to w niesmak putinowej wierchuszce, koncerty musiały zostać odwołane.

Sam dałem się skusić zarówno na płyciwo jak i koncercicho. Litourgiya (2015) nie rzuciła mnie w rozmodleniu na kolana (jest czego posłuchać ale bez fajerwerków). Jednak muzyka oprawiona w liturgiczne widowisko, z adekwatną, niezwykle dopracowaną scenografią ujęła mnie swym iście cerkiewnym, majestatycznym przepychem.

Niepotrzebne kwasy wewnątrz zespołu skończyły się schizmą. Efektem rozłamu było powołanie drugiej Batushki oraz objawienie się drugiej płyty w dwóch odsłonach – każdy według własnego sumienia może stwierdzić, która jest bardziej kanoniczna…

Aż się prosi wznieść mu niebiosom,

Hospodi pomiłuj !!!

I na co to komu? Rodzi się pytanie, czy jest w ogóle sens kontynuowania projektu, niezależnie od personalnych roszczeń Barta Krysiuka i Krzysztofa Drabikowskiego. Niemniej na wiadomość o udziale Batushki (Barta Krysiuka) na Mystic Festivalu odebrałem entuzjastycznie. W kwestii recenzowanej płyty miałem już większe obawy, które niestety się potwierdziły. 

Hospodi (2019) to płyta inspirowana m.in. ortodoksyjnymi obrzędami pogrzebowymi, pieśniami żałobnymi. Jest to nadal konceptualny album, tym razem skupiający się na Liturgii Śmierci. Składa się on z trzech części: Возглас, Утро, День.

Возглас

Biją dzwony cerkwi, na liturgię zapraszają, wprowadzające w nastrój ale jednak przewidywalne otwarcie zatytułowane „Wozglas”, które jest również tytułem pierwszej tercji. Batushka deklamuje w akompaniamencie dzwoneczków. Do przesłuchania raz może dwa, później zamiast wprowadzać w nastrój zaczyna irytować. Niepotrzebnie przeciągnięte niezależnie od chęci dbania o szczegóły.

Zawodzącą melodią rozpoczyna się „Dziewiatyj czas”, szybko następuje ożywienie, rozpala się płomień kandelabrów. Bardzo przystępny kawałek o zaskakująco, mocno „przebojowym” posmaku. Manifestowany ów posmak jest za sprawą chórków „alleluja, alleluja”, i do przodu, oraz klawiszowym tle. Pop black metal chciałoby się rzec (chciałoby się rzec w obu tego słowa znaczeniu). 

A w „Wieczerni” znów dzwony biją. Jeden z faworytów, długo rozkręcający się z ostro wysuniętym biciem perkusji Pawła Jaroszewicza. Przejmujący utwór, z rozedrganymi gitarami, wzmocnionymi urzekającym chórem, w kontrze dołącza szybko skrzek Barta. Bardzo ładnie wszystko się zazębia. Zmiana na bardziej buńczuczne, doom metalowe gruzowanie nadaje pożądanego ciężaru. Operowanie głosem jakby z większym zaangażowaniem. Kulminacyjna pożoga, przerwana gdzieś w połowie, krótkim wyciszeniem do osamotnionej gitary. Szybko następuje powrót do motywu przewodniego, jest podniośle batushkowo. Utwór ten jest jednym z przejawów, gdzie faktycznie czuć powiewy świeżości liturgicznego kadzidła, ale to niestety za małe przebłyski. To samo tyczy się zresztą utworu następnego czyli „Powieczerje”, gdzie udało się zachować transowość, która urzekała na koncertach. Instrumentalny pasaż oparty na miarowym biciu, kostkowaniu, z tląca się melodią w tle – przyznać trzeba robią dobrze. Przełamanie czystym cerkiewnej zaśpiewem, napięcie rośnie, nęci sprawia, że zatracamy się na chwilę. Chwila ta raptownie urywa się kulminacyjnym, gwałtownym suspensem. Nieco bardziej przejrzysty harsh. Wszystko przyprawione słodkawymi, ckliwymi melodyjkami. Oba sąsiadujące utwory sprawiają, że rzeczywiście jest po co sięgać po całość.

Утро

Zaskakujący początek „Polunosznicy” zaczyna drugą część płyty. Gdzie mamy do czynienia z nagraniem autentycznej ludowej przyśpiewki, której wtóruje dźwięk tykającego zegara. Tym samym Batushka wypełnia obietnice pielęgnowania zamierającej tradycji. Akustyczne powtórzenie motywu i wracamy do tu i teraz.

W przeciwieństwie do intro otwierającego album wstawka ta nadaje kolorytu i napawa autentyzmem. Bardziej bezkompromisowe rozpędzone grzanie. Świetne wplecione chóry, kawał lodowatego pożaru wzniecony przez pracę perkusisty. Wszystko przełamane kolejnymi porcjami chórów najpierw solo, następnie z równoległym towarzystwem wiodących wokaliz.

Ponura podniosłość znajduje swą kontynuację w kawałku pt. „Utrenia”. Modlitwy Batki, w dalszym planie jarzy się gitarowa melodia. Wolniejsze tempo mniej, zagęszczone partie instrumentalne, istna kontemplacja minimalizmu.

Drugą część kończy „Pierwyj czas”, szybko rozkręcający się kawałek, błyskawicznie rozpalający się płomień pochłaniający wszystko wokół. Wyraźnie akceptowana przejmująca melodyjność. W środku następuje krótkie wyciszenie oparte na smętnym pobrzękiwaniu dzwoneczków, po którym następuje finalny dramatyczny zwrot akcji. Z pewnością jeden z bardziej zapadających w pamięci kawałków.

День

W „Tretij czas” wyraźnie Batushka zwalnia. Posępne długie wprowadzenie, marszowy rytm sprawia, że poziom dramaturgii wzrasta. Wreszcie przebudził się doom metalowy potwór. powoli kroczy, wsparty przez rozdzierające wokalizy. Dopiero na koniec emocje, pozwalając na płynne przejście „Szestoj czas”, który jest bezpośrednią kontynuacją, z bardziej ujmującym środkowym, roztkliwiającym zmiękczeniem.

Całość zwieńczona zostaje przez utwór „Liturgiya”, który jawi się jako długie, niemal w pełni instrumentalne outro. Świetny budzący trwogę głęboki riff, stanowiący największą ozdobę tegoż utworu. Wolno snujący się niczym ciężar prawosławnego krzyża z procesji, zamykającej koncerty Batushki. Bardzo obrazowy koniec płyty, chociaż aż tak dużo się w nim nie dzieje żeby go tak przedłużać – podkreślę to raz jeszcze, odbiór Hospodi (2019) na żywca wypadał znacznie korzystniej. W wersji studyjnej brzmi to bardziej jałowo, sterylnie, mistyczny trans występuje w ilościach śladowych. To tak jakby porównać: pasterkę z żywą orkiestrą, w zabytkowym kościele, z odsłuchem kolęd w domowym zaciszu… w połowie lipca.

Wniosek, będący zarzutem jest następujący- to już było i chyba co najgorzej lepiej zrealizowane. Jest na czym ucho zawiesić ale osobiście lepiej wraca mi się do pierwszej liturgii. Chętnie skonfrontowałbym Hospodi (2019) z Panichida (2019) Drabikowskiego o ile wreszcie ukaże się oficjalnie na fizycznym nośniku.

Ignacy J. Krzemiński



Zobacz galerię zdjęć:

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura