W rozmowie z Marianem Kowalskim, rzecznikiem ONR:
W polityce jesteś od...
Od ‘92 roku, od obalenia rządu Jana Olszewskiego. Wtedy zaangażowałem się w ruch III-ciej Rzeczypospolitej.
A wcześniej, za komuny?
No, wcześniej to byłem nastolatkiem to taki okres młodzieńczego buntu przechodziłem i byłem zafascynowany subkulturą punkrockową, świeżą wówczas, która była antysystemowa. To dla nas w czasie stanu wojennego to nic lepszego nie było niż taka
oferta. Starsi mieli Solidarność, my mieliśmy muzykę. Przegrywało się kasety Dezertera i rozdawało na lewo i prawo. Te wydawnictwa były niedostępne w oficjalnym obiegu. Z domu wyniosłem
tradycję niepodległościową i antykomunistyczną z racji tej, że mój dziadek był ochotnikiem w 1920-tym roku, ojciec był za okupacji w partyzantce, potem był sklepikarzem, czyli elementem wrogim systemowi. W tradycji rodzinnej przewija się też się wątek powstania styczniowego.
Twoi koledzy z ’92 roku porobili kariery polityczne, a Ty ciągle „nie załapałeś” się do tej polityki rozumianej jako funkcje, władza. Traktujesz to jako porażkę czy też czekasz na swój czas, kiedy rzeczywiście wejdziesz ale, jak to się mówi, z mocnym uderzeniem?
Nigdy nie miałem parcia na karierę osobistą. Już w roku ’92 i ’93 zauważyłem, że nie wystarcza mi na przykład wejście do systemu i wygodne usadowienie się. Uważam, że trzeba generalnie dokonać pewnych zmian, które przyniosą pożytek ogółowi. Ja zawsze miałem tendencję „pchania się” do ekstremy, bo tam czuję pewien
komfort moralny przebywania z ludźmi, którzy podzielają moje poglądy. Nie ukrywam, że niejednokrotnie miałem pewne propozycje - np. całkiem niedawno, ze środowiska Janusza Palikota - z których nie skorzystałem. Nie wiem, może nie mam specjalnie wielkich wymagań, jeśli chodzi o poziom życia. Do tej pory nie dałem się skusić żadną karierą. W
mediach jestem i tak często jestem obecny, wprawdzie nikt mi za to nie płaci, ale czuję się spełniony. Kontakt ze zwykłymi ludźmi, to, że mają do mnie szacunek, rozmawiają ze mną szczerze, nikt nie ma do mnie żalu i pretensji, mogę wyjść przed każdą publiczność i będę przyjęty – to według mnie jest spełnieniem dla osoby publicznej.
Jesteś „dojrzałym czterdziestolatkiem”, a na wiecu, gdzie przychodzą nastolatki jesteś fetowany wielkimi brawami i okrzykami. Jakbyś wytłumaczył ten fenomen?
To pewnie nie jest żaden fenomen. Ja nigdy nie wyrosłem ze swojego środowiska, gdy zacząłem się realizować politycznie. Nadal pracuję w klubie sportowym, nadal pracuję w klubie muzycznym. Moi koledzy są już tymi czterdziestoparolatkami, którzy mają dorosłe dzieci, niektórzy wnuki, a ja cały czas mam do czynienia z nastolatkami i dwudziestoparolatkami. To powoduje to, że cały czas obracam się wśród młodych, znam ich problemy, rozumiem ich, a jednocześnie mam pewne swoje doświadczenie życiowe. Potrafię wyciągać wnioski z własnych błędów i na przykład, jeżeli ktoś się emocjonuje tym, że ktoś mu oferuje dostęp do konopi, mówię: no tak, fajnie - tylko, czy przy okazji on ci nie będzie proponował czegoś mocniejszego, czy przy okazji nie wciągnie cię w prawdziwy nałóg? Jestem wolnościowcem. Uważam, że jeśli ktoś ma ochotę się najeść gwoździ na własny rachunek, nie mam nic przeciwko temu. Tylko powinien zdawać sobie sprawę z tego, jakie będą konsekwencje - zawsze przestrzegam przed konsekwencjami. Tak samo jako trener w klubie sportowym - wiadomo jest pokusa dopingu. Ja mówię, nie mam nic przeciwko dopingowi, uważam, że wszystkie lekarstwa powinny być dostępne bez recepty w aptece, ale powinieneś wiedzieć, czym to grozi. Wielu przemówiłem do rozsądku. Mówię, jeśli chcesz być sportowcem wyczynowym, ja ci powiem jak brać, ale zdecyduj się, bo możesz nie mieć dzieci, być impotentem albo mieć chorą wątrobę. Decyduj się.
Zdaje się, że z to właśnie z poważnym traktowaniem tych młodych ludzi związane jest to, że szanują cię ludzie z różnych środowisk. Jak słyszałem, kiedy pracujesz w klubie muzycznym to przychodzą do ciebie ludzie chcąc uścisnąć ci dłoń z przeróżnych opcji ideologicznych czy subkulturowych?
Tak. To są miłe dla mnie sytuacje. Stereotypowy obraz u osób, które nie znają tego środowiska subkulturowego polega na przykład na tym, że „sataniści mordują koty, ci z dredami wiecznie chodzą naćpani, hiphopowcy czekają tylko jak tu komuś gardło poderżnąć”. To jest fałszywy obraz. Młodzież potrzebuje przynależności do grupy, ma różne upodobania muzyczne. Jednak dla mnie miłe jest, gdy na przykład dziewczyna, które ma różnokolorowe dredy, po manifestacji przeciw ACTA rzuca mi się na szyje i mówi: „ja tych faszystów nienawidzę, ale jak pan to mówi, to ja pana kocham!”. To jest dla mnie piękne, bo zawsze staram się mówić prawdę i oni to doceniają. Nikogo nie potępiam za to, że słucha takiej muzyki, jaka mi się nie podoba. Było dla mnie fascynujące, gdy po koncercie satanistycznym przychodzili do mnie ludzie i rozmawiali o kondycji kościoła katolickiego w Polsce i to nie na tej zasadzie, że proboszcz ma dobry
samochód tylko, dlaczego ludzie odchodzą od wiary. Chlaliśmy piwo do 4 rano i rozmawialiśmy o kondycji kościoła z kolesiami, którzy mieli czarne paznokcie i poodwracane krzyże na piersiach! Oni chcą rozmawiać, ale nie mają z kim.
Radio Maryja to dla nich jest, powiedzmy, nie ten klimat. Z drugiej zaś strony te różne zaangażowane politycznie niby antysystemowe inicjatywy skrajnie lewicowe. To kupa kitu - bo biorą przecież dotacje od rodziców tych młodych chłopaków, to gdzie tu antysystemowość!? Ludzie potrzebują szczerości i autentyczności. Są bezkompromisowi. Trzeba szczerze pogadać, a nie obrzucać się obelgami.
Po katastrofie smoleńskiej młodzieży został zaproponowany przez pewne środowiska lewicowe i rządowe wzór nienawiści do tego, co polskie, nienawiści do tego, co tradycyjne, nienawiści do tych ludzi którzy mają tradycyjną, jak to się mówi, moherową pobożność. Wydawało się już, że ta młodzież pójdzie w kierunku Palikota. A na manifestacji przeciw ACTA w Warszawie Palikot usłyszał bardzo ciężkie słowa, podwinął ogon i uciekł swoją limuzyną. Czy myślisz, że tym, co proponujesz, masz szanse rzeczywiście przemówić do tych ludzi? Czy uchronisz ich przed przejęciem przez tych hochsztaplerów politycznych?
Szydło wyszło z worka. Janusz Palikot stanął przed nimi i mówi: „nas nie było w Sejmie, myśmy tam nie głosowali. Ich nie było jako Ruchu Palikota. Janusz Palikot był i jako wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej…
…i jako szef Komisji Przyjazne Państwo
Nie może teraz uciec od odpowiedzialności. Zresztą zwłaszcza u młodych ludzi wolty są źle widziane, bo oni traktują to jako zdradę, frajerstwo. Janusz Palikot dokonał wolty - niedawno był ostentacyjnym katolikiem, a teraz jest ostentacyjnym antyklerykałem - to kiedy jest prawdziwy? Tego się nie wybacza. Młodzi ludzie nie idą na kompromisy. Trzeba to w nich szanować i tak naprawdę wiedzą, kto im tutaj kituje. Ja mówiłem im: „niezależnie od tego czy ktoś szanował Prezydenta Kaczyńskiego czy nie, czy się z nim zgadzał czy nie, to trzeba zdać sobie sprawę z jednej rzeczy - że żyjemy wszyscy razem w państwie, które nie potrafiło zagwarantować bezpieczeństwa nawet własnemu prezydentowi. Latał czterdziestoletnim sowieckim samolotem. To co w tej sytuacji zaoferuje nam, zwykłym zjadaczom chleba to państwo? Tu jest czas na refleksję.
Chciałbym jeszcze wrócić do tego twojego okresu końca komuny, stan wojenny, kapele punkowe, zdaje się, że wyglądałeś dość ekstrawagancko w tym czasie, no i punk jest kojarzony z anarchią, lewicą, a dzisiaj jesteś raczej po stronie ruchów narodowych. Jak byś wyjaśnił tę metamorfozę?
Tu nie ma żadnej metamorfozy. Ja w książeczce wojskowej do dziś mam zdjęcie z włosami pomalowanymi w pasy i z kolczykiem w uchu. Przez cztery lata unikałem służby w komunistycznym wojsku, za co groziło więzienie. Na początku lat 80-tych subkultura punkowa była przez władze komunistyczne zwalczana. Zomowcy potrafili na ulicy powyrywać kolczyki z nosa czy z uszu, bo mieli taki humor. Jednak już w połowie lat ’80-tych, jak się okazało, że opozycja polityczna zaczyna się dogadywać z władzą, pojawili się fałszywi prorocy, którzy zaczęli przejmować Jarocin. Dopuszczali jednych do Jarocina innych nie. Władza jednym pomagała, innych eliminowała. Punk zaczął wtedy przechodzić na jakieś pozycje anarchistyczne i dziwne pacyfistyczne. Wraz ze zdobywaniem pewnego doświadczenia życiowego, człowiek wyrasta z malowania głowy w pasy ale jakaś antysystemowość zostaje - krytyka wobec reżimu. Stwierdziłem, że ten punkrock z końca lat 80-tych przestał udzielać odpowiedzi na wiele konkretnych pytań. Bunt buntem, ale jak żyć dalej? Przecież trzeba iść do roboty, trzeba mieć dzieci, trzeba założyć rodzinę. Człowiek nie ma już osiemnastu lat tylko dwadzieścia pięć. Okazało się, że teraz to te środowiska, które są określane radykalną prawicą czy prawicą narodową, udzielają więcej odpowiedzi na te pytania. Według mnie ten pojawiający się pod koniec lat 80-tych ruch narodowy, skinheadowski wraz ze swoją muzyką to jest tak naprawdę dziecko punkrocka, tego starego buntu, ostrej muzyki. To jest po prostu konsekwentne pójście dalej.
Tekst pochodzi z miesięcznika "idź POD PRĄD" nr 2, 2012 - tu jeszcze kupisz - w poniedziałek w kioskach nowy numer (cena 3 zł)