Dzielenie się wrażeniami z pobytu w Nowej Zelandii nie jest łatwym zadaniem. Chyba żaden kraj, w którym mieszkałem, nie wzbudzał we mnie tylu mieszanych uczuć.
Informacje, którymi biura podróży i strony internetowe karmią turystów, nie są dalekie od prawdy - to rzeczywiście raj na ziemi, czysty, spokojny kraj „nieskażony” cywilizacją. Sami Nowozelandczycy również postrzegają swoją ojczyznę w ten sposób, w czym utwierdza ich stale sącząca się z mass mediów propaganda wyjątkowości i czystości Nowej Zelandii. Jest też druga strona medalu, którą trudno dostrzec, będąc tam jedynie w celach turystycznych. Z powodu owej wyjątkowości i czystości oraz odizolowania od reszty świata jest to kraj niezwykle ciężki do życia. Nieraz miałem wrażenie, że ta wyjątkowa, wspaniała i nieokiełznana przyroda wygra w końcu walkę z cywilizacją, pochłaniając - ku uciesze licznie występujących tam ekologów - cztery miliony Nowozelandczyków, czego nikt na świecie nawet nie zauważy.
Mieszkając tam prawie rok, miałem okazję doświadczyć tamtejszego „codziennego życia” oraz dokonać kilku ciekawych obserwacji, co raz po raz wywoływało u mnie uśmiech na twarzy i podziw dla tego kraju i jego mieszkańców oraz nierzadko uczucie dezaprobaty dla zastanej tam prowizorki, głupoty i wszechogarniającego dziadostwa.
Mamy więc z jednej strony Nową Zelandię - tygrysa gospodarczego, gdzie podatki są stosunkowo niskie i niezwykle łatwo jest założyć firmę, i tę samą Nową Zelandię, w której pracownicy chlubią się przynależnością do związków zawodowych (jeden z takich związków raczył był rokrocznie w okresie świątecznym urządzać strajki na statkach pasażerskich kursujących pomiędzy wyspami – czyli wymuszał okup za możliwość powrotu do domu), bogaty kraj, w którym ludzie chodzą z zepsutymi zębami, bo nie stać ich na dentystę (rodzimi dentyści wyjeżdżają tłumnie do Australii, a zatrudnienie imigrantów regulują pozostali dentyści zrzeszeni w jednym z licznych bordów – czyli wycinają konkurencję aż miło, tyczy się to zresztą każdego medycznego zawodu).
Duma z rodzimych produktów i wszystkiego, co jest nowozelandzkie, osiąga nieraz groteskowe rozmiary, przywodząc na myśl merkantylistyczną Francję. Jednocześnie na pniu sprzedają się produkty Ikei sprowadzane z odległych stron przez imigrantów. Sama Ikea sklepu w NZ otworzyć nie może, gdyż rząd, a konkretnie Ministerstwo Środowiska uznało, że byłby on, uwaga!, zbyt popularny, co groziłoby chaosem komunikacyjnym wokół sklepu (sic!).
NZ to miejsce, gdzie kwitnie działalność oddolna, ludzie chętnie zrzeszają się w dobrowolne organizacje, robią zbiórki na rozmaite cele, w dzielnicach działają zrzeszenia sąsiedzkie, ulice pełne są wolontariuszy, Internet - organizacji konsumenckich, zaś nierzadko cały kraj żyje jedną z niebanalnych akcji charytatywnych. Wszelkiego rodzaju aktywność aż kipi, ma się wrażenie, że wszyscy biegają, skaczą do wody, pływają, grają w rugby, a to wszystko często w godzinach pracy, bo na sport zawsze jest czas. I to jest w NZ piękne.
Rzeczy, które w Polsce wymagałyby podpisu notariusza i tłumacza przysięgłego, załatwia krótka rozmowa w banku i pieczątka od pani kasjerki. Ludzie generalnie ufają sobie i respektują siebie nawzajem. Z drugiej strony przeraża głupota i sztywność, z jaką wszyscy trzymają się absurdalnych nieraz przepisów. Żadne tłumaczenia, prośby i groźby nie pomogą. Ma być tak, jak jest napisane, a prawo – choćby głupie – uważa się za świętość. W kraju, w którym na skutek klimatu wszyscy wyglądają na dziesięć lat starszych, nieraz musiałem jeździć do sklepu z paszportem, żeby kupić butelkę wina. Moich znajomych nie wpuszczono na pokład samolotu lecącego do Australii, bo Polska nie była wypisana na broszurce jako członek Unii Europejskiej, a drzew wdzierających się siłą do domu lepiej nie ruszać bez pozwolenia.
Cywilizacja jest, ale miejscami jakby jej nie było. NZ to tak naprawdę dwie duże wyspy oddzielone od siebie wąską cieśniną. Większość osób mieszka w miastach na północnej wyspie, wybierając się więc na południową, trzeba wziąć pod uwagę, że komórka najpewniej nie będzie miała zasięgu, a jadąc po mało uczęszczanych trasach, możemy przez godziny nikogo nie spotkać. Miałem okazję przelatywać nad południową wyspą po zmroku i osiedla ludzkie tylko miejscami rozświetlały okoliczną pustkę. Pustka zresztą to poważny problem Nowej Zelandii – jest to mały rynek, zaledwie cztery miliony ludzi, w związku z czym jest tam drogo, a wybór towarów ograniczony. Ludzie ratują się, oszczędzając co mogą, a na aukcjach i w sklepach z towarami z drugiej ręki da się kupić przedmioty, które u nas dawno wylądowałyby na śmietniku.
Szokujący jest niski standard domów i mieszkań, pozbawionych ogrzewania i jakiejkolwiek izolacji. W lecie nie stanowi to problemu, za to w zimie, która teoretycznie jest łagodna, jest to główny temat rozmów. Zdecydowana większość ludzi mieszka w domach. Mieszkania, czy raczej apartamenty, są przeważnie stalowe i zbyt klaustrofobiczne, aby w nich żyć na stałe. Tak się tam po prostu buduje. Jednocześnie domy oferują dużo przestrzeni, przestronne tarasy i widoki, których nie znajdziemy nigdzie indziej.
Pomimo że system bankowy jest tam bardziej konserwatywny i zachowawczy niż w pozostałych krajach rozwiniętych (do kredytu hipotecznego dalej konieczny jest wkład własny, karty kredytowe nie są rozdawane na ulicach), a stopy procentowe są relatywnie wysokie, to i tak NZ nie uniknęła sztucznego boomu na nieruchomościach i związanej z tym inflacji. W ciągu kilku miesięcy ceny wielu artykułów spożywczych podskoczyły o 30-40%. Także świadomość ekonomiczna społeczeństwa nie odbiega od reszty świata – przeważa myślenie socjalistyczne, kult kredytu i opiekuńczego państwa. Po kraju, który kreowany jest na bastion wolności gospodarczej, można spodziewać się nieco więcej.
Podsumowując - Nowa Ze-landia to kraj przyjaznych ludzi, dobrze nastawionych do przybyszów, idealny do zwiedzania, dobry na długą wycieczkę samochodową z przyjaciółmi. Aby jednak w pełni cieszyć się możliwością mieszkania w NZ i nie zwracać uwagi na liczne niewygody oraz odpędzić to okropne uczucie, że oto mieszkamy na końcu świata, gdzie dobrze czują się już tylko pingwiny - trzeba po prostu się tam urodzić.
BARTEK PODOLSKI
***
Tekst pochodzi z aktualnego numer miesięcznika „idź POD PRĄD”. Tu lista punktów sprzedaży RUCH i Empik (cena 3 zł). W razie trudności z kupnem, oferujemy prenumeratę – knp@knp.lublin.pl
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości