Jakub Zalepa Jakub Zalepa
495
BLOG

Obcy - odrażający, brudni, źli?

Jakub Zalepa Jakub Zalepa Fantastyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Dzięki science fiction i trochę dzięki zainteresowaniu okultyzmem z początku XX wieku uprzytomniliśmy sobie realną możliwość istnienia Obcych, tj. istot spoza naszej cywilizacji. W sferze publicznej pojawiła się nowa kategoria istot nieludzkich. Wcześniej obcymi byli przede wszystkim ludzie spoza pewnej kultury. Zazwyczaj nie byli traktowani jak ludzie, tylko raczej jak coś, co od wieków nazywano “duchami”. “Duchy” były istotami spoza znanego świata, przeważnie obdarzonymi nadludzkimi możliwościami. Z biegiem czasu stawały się bardziej konkretne. Otrzymywały nawet imiona i stawały się “bogami”, czy “gigantami”, “szatanem”, “aniołami” lub “demonami”, jednak niezależnie od imion były po prostu “istotami spoza”. Spoza naszej kultury, naszych pojęć i naszego postrzegania, któremu się wymykały. 

Sposób, w jaki aktualnie przedstawiamy istoty, które zaczęliśmy nazywać po prostu “obcymi” stanowi kontynuację takiego sposobu rozumienia innych istot. Niekiedy zresztą nawet w taki sposób przedstawiamy sobie ludzi. Jeśli coś pochodzi spoza naszej “maszynerii społecznej”, to nadajemy tego mniej lub bardziej odstręczającą nazwę dla wskazania ich jako istot nie przestrzegających “naszych reguł”. Nawet ET, czy bohater filmu “Mój własny wróg” (“Enemy Mine”, 1985), to obiektywnie niezbyt sympatyczne jednostki. Nawet jeśli ostatecznie uznajemy ich “człowieczeństwo”, to dzieje się tak dopiero na skutek ich zachowania, które “rzeczywiście nas przekonuje, iż są one ludźmi”. W gruncie rzeczy nie sposób bowiem wyobrazić sobie istoty rozumnej, która w jakimś sensie nie byłaby do nas podobna. Nie ma znaczenia, czy byłaby to przez nas stworzona “istota syntetyczna”, czy “naturalny obcy”. 

Tymczasem w kulturze obcy na ogół są krwiożerczymi istotami, jak bohater serii “Alien”. Jeśli nawet nie są krwiożerczy, to i tak “coś kombinują” na niekorzyść człowieka. Tylko w nielicznych przypadkach nasza refleksja jest trochę subtelniejsza i dochodzimy do “człowieczeństwa obcych” jak w “Dystrykcie 9”, czy “Przyciąganiu” Fiodora Bondarczuka.

Gdyby faktycznie to pierwsze wyobrażenie miało jakikolwiek sens, to trudno byłoby zrozumieć, w jaki sposób te krwiożercze, pozbawione wyższych uczuć, właściwie więc psychopatyczne istoty, miałyby wytworzyć kulturę, a co dopiero techniki pozwalające na docieranie do innych cywilizacji. Załóżmy więc, że obcy do nas docierają, czy faktycznie mogliby wzbudzać odrazę? Istoty posiadając lepiej rozwiniętą technologię posiadałyby również subtelniejszą kulturę. Nasze postrzeganie ich jako dyszących hormonem walki nie ma racji bytu. Przeciwnie, widzielibyśmy w nich raczej jakieś wzniosłe byty. Pamiętajmy o doświadczeniach Kolumba i Hiszpanów, którzy w Nowym Świecie zostali przyjęci z otwartymi ramionami - generalnie jako istoty właśnie duchowe.

Zróbmy zresztą eksperyment i pooglądajmy zdjęcia i filmy z różnych czasów. Z łatwością zaobserwujemy prawidłowość: im nowsze czasy, tym piękniejsze wnętrza i przedmioty, tym bardziej “gładcy” ludzie. Jeśli chcemy dowiedzieć się, jak widzielibyśmy istoty bardziej od nas rozwinięte, spójrzmy na samych siebie swoimi oczami sprzed czterdziestu-pięćdziesięciu lat. 

Czy możemy więc się dziwić nowemu zjawisku religijnemu właśnie związanemu z obcymi, które można by nazwać “religię UFO”, a którego wyznawcy - nie bez racji - starają się pokazać właśnie “obce człowieczeństwo”? Zobaczcie na przykład film “Sirius” wyprodukowany przez Stevena Greera. Tu już nie chodzi o tak zwaną “ufologię”, ale o nowy rodzaj religii. Można się zastanawiać, czy centralnym jej punktem są jak zwykle w przypadku ludzi - “boskie istoty”, w tym przypadku obcy, czy nasza duchowa łączność ze Wszechświatem? Jeśli byłoby to drugie, to można zadać pytanie, jak bardzo obcy w rzeczywistości są “obcy”? 

Oczywiście nie chodzi tu o idealizowanie odmiennej kultury. Przedstawione, pozytywne ich postrzeganie nie uchroniłoby ludzi przed błędami. W wielu wypadkach mogłoby wręcz znieczulić na szkody wynikające z kontaktu. W końcu trudno spodziewać się zła po istotach rozwiniętych i zapewne pięknych. Przykładem ponownie historia Ameryki, do której Europejczycy jako wyżej rozwinięci technicznie i społecznie importowali doskonalsze zło niż to uprawiane na miejscu. 

W związku z tym niektórzy zwracając na to uwagę, nawet nazywają ich “lucyferianami” i przestrzegają przed takim wyżej rozwiniętym złem. To również więc nie jest pozbawione racji. Nie powinniśmy jednak zastępować “diabła szatanem” i z góry obsadzeń odmiennej od nas kultury obcych w roli szatana, podczas gdy jego samego po prostu usunęliśmy z areny dziejów, a nie zrozumieliśmy dokładnie czym jest. Uznaliśmy zupełnie niesłusznie, że był on obrazkiem do straszenia niesfornych dzieci. 

Dużo bliższe rzeczywistości byłoby stwierdzenie, że obcy jako istoty czujące i myślące, a więc z punktu widzenia kulturowego i moralnego - ludzie - uczestniczą w tym samym dobru i tym samym złu, które jest dostępne także myślom człowieka. Tym bardziej nasze przedstawienia daleko posuniętej ich odmienności są raczej przesadzone. Zastrzegam, że nie chodzi tu o rzeczywistość ściśle naukową, ale o nasze ich postrzeganie.

Biorąc to zaś pod uwagę, trudno się spodziewać energetycznej konfrontacji z obcymi. Nie ma znaczenia, czy byłaby ona raczej podobna do hucznego przysłania oficjalnej grupy przedstawicieli, “z wódką i muzyką” jak w “Końcu dzieciństwa” Arthura Clarke’a, czy do wojny jak w serialu “Colony” wyprodukowanym przez USA Network - obie wersje są mało prawdopodobne. Zakładając tego rodzaju, bardzo duże możliwości tych istot tylko oszukujemy samych siebie, przykładając nieporównywalną skalę ziemskich stosunków międzynarodowych z minionych epok. Kto mógłby uznać za sensowne ogromne nakłady potrzebne do realizacji obu tych wersji “kontaktu”? Zwłaszcza zaś dlatego, że nasza wizja “potężnej techniki” jest wciąż raczej ograniczona. Czy najpotężniejsze z naszych narzędzi - komputery mogłyby się wydawać czymś budzącym respekt w społeczeństwie żyjącym piętnaście tysięcy lat temu? A przecież to one dają nam dziś władzę nad informacją, a więc wszystkim od naszych ciał poczynając, a na czasie (w jakimś sensie) kończąc . Tymczasem, co jest faktem mniej znanym, wielkie cywilizacje i wielkie państwa dawnych epok, jak na przykład Mongolia Czyngiz Chana, czy Chiny, wysyłały na swoje rubieże agentów, którzy dowiadywali się, jakie możliwości mogłyby nieść kontakty z ludami ościennymi. Nieraz zresztą rozpowszechniali oni odpowiednie informacje na temat swoich mocodawców. Także nasza własna cywilizacja tak postępuje. Przy czym u nas takie niejawne, informacyjne działania służą do osiągania najróżniejszych celów przez różne ośrodki chcące wywierać swoje wpływy i czerpać tego korzyści. Cała druga połowa XX wieku była erą “starć informacyjnych”, a te “energetyczne” ustępowały im miejsca. W XXI wieku z kolei mówimy o nich już wprost - jako o “cyberwojnach” - niekiedy chyba nie zdając sobie sprawy, że te “informacyjne starcia” w rzeczywistości mało są do nich podobne. Obcy więc najprędzej zainstalują się w naszych głowach, a jeśli mają trochę wyobraźni, to już to zrobili. To nie inwazja, tylko polityka.


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura