Dziś 1 maja. Nie oglądałem zanadto telewizji, ojciec mój coś tam włączył. Oczywiście TVN24. I co? Ano to, że ujrzałem mymi ślepiami Lenina. Nie,nie... nie tego, co wiecznie żywy. Tego co w błąd policję wprowadził. Piotra Lisiewicza. Jak zwykle kpił z naszej lewicy. I dobrze.
Swego czasu, gadając z Piotrem przy piwie na balkonie (znamy się od lat), padła kwestia zasadniczej idei, którą obrała Akcja Alternatywna "Naszość". Idea ta to obśmianie postkomuny poprzez wzięte z księżyca happeningi. Tym samym Piotr odwołał się do "majora" Frydrycha, który równie absurdalnymi pomysłami jakoś tam przyczynił się do obalenia PRL-u. Nie jest to, w moim mniemaniu, jedyna droga do walki z lewicą, ale jedna z pomocnych i dość skutecznych. Tym skuteczniejszych w przypadku "Lenina", że potrafi się on wypromować i pokazać w mediach. Oczywiście, ktoś rzeknie, że to zwykła maskarada, robienie z siebie błazna i w ogóle. Szczególnie głosy takiej krytyki mogą paść ze strony różnej maści prawicowców współczesnych.
Ale co robią zatem współcześni prawicowcy, "neoendecy"? Ano usiłują protestować przeciw Traktatowi Konstytucyjnemu UE w sposób, delikatnie mówiąc, niepociągający. Byłem niedawno świadkiem takiej manifestacji. Stało ok. 20 starszych ludzi i powtarzało w kółko to samo, te same teorie spiskowe itd. Innym razem, w rozmowie z jednym z nich, usłyszałem, że "my panujemy na ulicach". Jasne, co jeszcze. Jeśli chodzi o panowanie na ulicach, to panują grupki agresywnych podrostków, a nie oni. Lata 30-ste się skończyły, moi mili.
Niemniej wróćmy do głównego wątku. A zatem to tak naprawdę współczesna prawica "narodowa" wychodzi na błazna. Błazna tym większego, że niezdającego sobie sprawy z własnego błazeństwa. A Lenin wie, że się wygłupia i doskonale wiem, że dla SLD i innych lewych jest to solą w oku.
A teraz o czymś z innej beczki. Kumpel mój dobry, Michał "Papista" Gadziński wyciągnął mnie wczoraj na campusowego fajka. Tak dymimy, kurzymy i gadamy. Słonko świeci, ptaszki śpiewają, fajne panny z polonistyki fruwają po "lachostradzie"; pogoda wybitnie niepedagogiczna. Podsumowaliśmy jakoś wczorajsze spotkanie z Janem Łopuszańskim w klubie N44. Spotkanie było organizowane przez KZM. "Łopuch", bo taką w kręgach ma ksywę (bynajmniej nie obraźliwą), zawarł w swojej wypowiedzi kilka ciekawych wątków. Szczególnie o strategicznym celu Rady Polityki Zagranicznej USA, jakim jest powstrzymywanie wszelkich nacjonalizmów w Europie. Wróciłem do tego wątku w rozmowie z Michałem. Michał zaś napoczął wątek masonerii, Wielkiego Wschodu i Lyonu i ich dokumentów a propos panowania światowego. Oczywiście dalecy jesteśmy obaj od snucia mrocznych teorii spiskowych, ale pewne skojarzenia same się nasuwają. Na to ja poruszyłem wątek Karbonariuszy, że to ciekawe samo w sobie, jeśli chodzi o struktury i tak dalej. No i się zaczęło.
Starły się zasadniczo dwie koncepcje - jedna zakłada niepodległość jako warunek sine qua non; druga nadrzędność metafizyki nad narodem. Michał reprezentował tą drugą, ja pierwszą. Padły ciężkie argumenty, trudne pytania. to się wiąże także z dyskusją (swoją drogą na wysokim poziomie), jaka rozegrała się na portalu konserwatyzm.pl. Tam osią debaty była kwestia kolaboracji środowisk prawicowych z PRL-em.
Mi Michał zarzucił uleganie romantyzmowi politycznemu i przekreślanie takich postaci, jak Stańczycy lub Wielopolski. Otóż dokładnie. Odrzucam te postacie z mojego kanonu bohaterów. Ja zaś mu zarzuciłem uleganie złudnej dychotomii nacjonalizm i romantyzm kontra konserwatyzm i lojalizm. A i byli romantycy, którzy proponowali sojusz z Rosją, a byli nacjonaliści, dążący do niepodległości, którzy wiernie stali przy konserwatywnych zasadach. Ponadto podniosłem kwestię, że lojalizm jest z ducha obcy polskiemu charakterowi, z naszym tradycyjnym umiłowaniem suwerenności i wolności.
I jeszcze słówko o romantyzmie. Nie należy wpadać, moim zdaniem, w uporczywą niechęć do romantyzmu, tak widoczną u różnych neoendeków, konserwatystów czy tradycjonalistów. Wszak potrzeba większej wizji i rozmachu do budowy imperialnej Polski, niż tylko jakiegoś ciasnego, etnocentrycznego i "realistycznego" (piszę w cudzysłowie, bo w nierzado ten tzw. realizm polityczny sprowadza się do nędznej, ograniczonej, wątłej i w ogóle nie pociągającej perspektywy godnej chytrego nuworysza) spojrzenia na politykę i społeczeństwo. Oczywiście powstania narodowe były błędem, ale powstania nie wyczerpują tematu romantyzmu.
Zbuntowany i starający się twardo stąpać po ziemi. Nie wiem, jak ja to godzę.
Jestem barwiarzem Polskiej Korporacji Akademickiej Aquilonia założonej w Warszawie w 1915r.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka