Przyszła sobota wieczór i wpadło mi do głowy by się nieco zrelaksować we własnym zacnym towarzystwie. Niestety, od wielu lat już moje miłe spędzanie czasu uzależnione jest od całej masy drogiej elektroniki. Kiedyś było inaczej…
Kiedyś ludzie zbierali się, by pograć w gry planszowe, fabularne, pouprawiać jakiś sport, pomajsterkować, ponudzić się wspólnie w pubie, oddać się przy piwie burzliwej dyskusji albo nawet dzikiej orgii (o tym ostatnim tylko słyszałem proszę sobie niczego nie wyobrażać). W każdym z tych przypadków, nawet tak zwariowanym jak majsterkowanie, ludzie byli sobie potrzebni, a w każdym razie jakoś przyjemniej byłoby nie wykonywać tych czynności samemu, weźmy na przykład taką dziką orgię…
Nie wiem jak państwo, ale ja odnoszę od dłuższego czasu wrażenie, że znajomych chętnych do spędzania razem wolnego czasu ubywa. Nie tylko mnie, ale w ogóle ich ubywa. Zamieniają się w znajomych czysto figuralnych, którzy głównie figurują jako kontakty w komórce. Już od dawna wiem, jaki szkodnik redukuje znajomych do paru bajtów pliku tekstowego. To rzecz jasna komputery i Internet. Z przerażeniem obserwowałem, jak w ciągu ostatnich dziesięciu lat jeden kumpel po drugim odpadają mi z „reala’ po to, by zaświecić zielonym światełkiem dostępności w internetowym komunikatorze.
Oczywiście sam uległem komputerowej pasji, chociaż jako człowiek obrotny jeszcze długo nagabywałem różnych ludzi, żeby coś razem porobić. Nie mogłem przy tym jakoś przejść do porządku dziwnego nad tym, że pomimo mojej niezwykłej wprawy w organizowaniu różnych rzeczy i jeszcze większej w byciu upierdliwym, nie mam najmniejszych szans jako konkurencja elektronicznego potwora.
Jakieś trzy lata temu, po raz pierwszy w sobotni wieczór usiadłem przed komputerem z piwem. Stwierdziłem, że skoro nie mogę się z diabłem mierzyć, to się przynajmniej z nim napiję.
Jak na porządnego demona przystało i ten miał sporo do zaoferowania od początku naszej znajomości, czyli od ostatnich 10 lat. Gry były pomysłowe i inspirujące, filmy ciekawe, Internet chodź z początku wolny, to jednak prawie niezawodny. Nabywany software miał to do siebie, że zazwyczaj działał a hardware był prawie nieśmiertelny. Provaiderzy jak i firmy soft i hardwareowe dawali z siebie wszystko, żeby roztoczyć wokół śmiertelników czar elektronicznej rzeczywistości. Skutek z całą pewnością przerósł ich najśmielsze oczekiwania. Przez 10 z kawałkiem lat opanowali 99 procent wszystkich znajomych żyjących na świecie, łącznie z moimi. Wtedy właśnie postanowili odpuścić. Skoro wszyscy kumple już nie mają kumpli można teraz sprzedać im byle co. Nikt nie powinien być zdziwiony. Przecież właśnie tak zachowują się dobrze przyuczone do zawodu demony.
Nie wiem czy zauważyliście państwo że na Internecie w ostatnich latach można polegać mniej więcej tak jak na zjawiskach atmosferycznych. A nawet gorzej, bo taki deszcz można przewidzieć z dużym prawdopodobieństwem! Tego, czy jutro wystąpi Internet i w jakiej sile, nie sposób przewidzieć. Można zadzwonić do operatora i spróbować rozmówić się z pania z customer service, z takim mniej więcej skutkiem, jak rozmówić się z wiatrem, że wieje. W dodatku bezczelnym wiatrem, bo przeszkolonym tak, żeby wciskać różne idiotyzmy, na przykład, że zredukowali mi Internet do 200 kbs bo za jego pośrednictwem ściągałem różne dane, a co gorsza używam Skype. Nie dociera do niej, że jak chciałem za jego pośrednictwem wyprowadzić psa , to nie wiedziałem jak się do tego zabrać, więc pozostałem przy ściąganiu danych i Skypie. Można zmienić operatora. Już to robiłem i odnoszę wrażenie, że każdy następny jest gorszy.
Monitory kineskopowe mają po 10 i więcej lat i działają do dzisiaj. Technologicznie znacznie mniej złożone monitory LCD padają nieraz i po dwóch latach. Niegdyś kartami PCI można było się rzucać, teraz laptop za 1200 funtów używany przez mojego byłego znajomego psuje mu się raz w roku, chodź ten jak i wielu innych posiadaczy owych przenośnych komputerów kupił go po to żeby trzymać go wyłącznie na biurku. Mnie się jeden z dwóch komputerów pali się regularnie co półtora roku, albo jeden albo drugi, i to koniecznie tak, że płyta główna jest do wymiany. A skoro płyta główna to i prawie wszystko, bo producenci zadbali o to, aby po trzech latach nic nie było z naszą płytą kompatybilne, oraz na to żeby okres gwarancji właśnie wygasł.
Gry analityczno strategiczne, które niegdyś były intelektualnym wyzwaniem, obecnie poza jednym znanym mi tytułem, są obrazą intelektu. Z fabularnych gier RPG została tylko nazwa, bo ich fabuła sprowadza się do jednego zdania: poszedł i wpier… wszystkim. Potwierdziła to zresztą kolejna super produkcja przez lata oczekiwanej genialnej serii Fallout.
No więc siedzę w ten sobotni wieczór zmęczony próbami naprawienia gry z ulubionej serii, którą za ciężkie pieniądze sprzedano mi w wersji beta, bo prawdopodobnie firma miała dead line, a co zupełnie pewne, swoich fanów miała tam, gdzie słońce nie zagląda. Myślę więc, że poharcuję sobie na Internecie. Przypominam sobie jednak, że dzisiaj Internet wziął sobie wolne. Postanawiam więc, że obejrzę sobie film, na nowym monitorze panoramicznym za 300 funtów, ale wszystkie filmy które ostatnio wypożyczyłem, są o amerykańskich nastoletnich kretynach, których fascynują wyłącznie sprawy oralno-analne albo o Murzynach - policjantach tudzież Murzynach - gangsterach, których przez pierwszą godzinę filmu ktoś ostro wnerwiał, więc oni przez drugą nieźle kopią mu dupę, sypiąc przy tym różnymi wyluzowanymi tekstami.
Stwierdzam, że pójdę położyć się z książką, ale uzmysławiam sobie, że wszystkie książki mam na kompie w wersji elektronicznej. Nie mogę zgrać żadnej na palmtopa, bo oprogramowanie do najnowszego modelu Vario dzisiaj akurat ma gorszy dzień i nie działa, więc urządzenie się nie synchronizuje z komputerem. Gdyby działał Internet mógłbym ją wysłać na swoje konto z komputera a potem ściągnąć na palmtopa poprzez komórkowe 3G, ale od wczoraj wszystkie strony sieci Web otwierają się tylko do połowy.
Myślę, że posiedzę i pokręcę sobie młynka palcami otoczony sprzętem i oprogramowaniem wartym parę tysięcy funtów. Chyba ktoś nas nieźle zrobił w konia, co?
No ale cóż, gdzieś żyją ludzie którzy nie mają co jeść w sobotni wieczór. A ja mam. Mam również to szczęście, że nie znam się na najnowocześniejszej technologii produkcji żywości równie dobrze, jak na komputerach.
Moje obserwacje polskim okiem zachodniego stylu życia, nie wynikają z takiej, czy innej przynależności politycznej. Podobnie moje komentarze na temat polskiego społeczeństwa, widziane przez pryzmat mojego "zangielszczenia", nie wynikają z potrzeby promocji zachodnich wartości. Przez Polskę przetacza się fala przemian społecznych, przez kraje Zachodu fala rozczarowania degenerującą się strukturą państwa obywatelskiego. Przycupnąłem na skale zdrowego rozsądku, patrzę i komentuję. Jak ktoś będzie chciał mnie z niej ściągnąć bym dał się ponieść kolejnej ideologicznej fali, wezmę i kopnę.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości