Michał Sędzikowski Michał Sędzikowski
70
BLOG

WYŚCIG W PRZYSZŁOŚĆ

Michał Sędzikowski Michał Sędzikowski Technologie Obserwuj notkę 2

 

 

                                                               Publicyści coraz częściej wspominają ostatnio, iż kierunek rozwoju naszej cywilizacji w nadchodzących latach ma być pod znakiem mikrobiologii i inżynierii genetycznej. Uwielbiam takie futurologiczne dysputy, bo podobnie jak rozmowy o  Bogu, Życiu, Wszechświecie i całej reszcie są niezwykle inspirujące i obdarzone zbliżonym współczynnikiem trafności wniosków.

W latach pięćdziesiątych świat był przekonany, że stoi na progu ery podboju kosmosu. Potem publicyści i inni społecznicy zaczęli przygotowywać świat na nadchodzącą wielkimi krokami cybernetyzację społeczeństwa, na równi z jego genetycznymi mutacjami.

            Po lądowaniu na księżycu nasze kosmiczne ekstrawagancje nie załszły wiele dalej niż do wysłania metalowego mrówkojada na Marsa. Jeśli zaś chodzi o cybernetykę to jedynym robotem jakiego poznałem i to już w latach 80-tych był robot kuchenny który jedyne co potrafił, to dość spektakularnie trzepać jaja. Potem ludzkość jakby trochę zawstydzona, odeszła od szumnej nazwy "robot kuchenny" i zaczęła te urządzenia nazywać mikserami, tudzież, już z zupełną skruchą - młynkami.

             Cywilizacja, wydaje się mieć w zupełnym poważaniu to, co na jej temat mówią pisarze sf futurolodzy, publicyści i prorocy, na początku lat 90-tych ocknęła  się z zamyślenia nad naszą bezradnością wobec kosmosu, oraz cybernetyczno biotycznej zabawy w Boga i eksplodowała epoką informacji elektronicznej, sprawiając, że w ilość danych wytwarzanych przez ludzkość w ciągu 10 minut, stała się większa niż dwa wieki temu w przeciągu 10 lat.

            Załóżmy jednak, że rzeczywiście po informatyce przyszedł czas na genetykę. Pan Redaktor Malkiewicz z „Nowego czasu” chce, by powstały przepisy umożliwiające rozwój nauki, będące jednocześnie zabezpieczeniem naszej cywilizacji i jej wartości.

Bardzo to zbożny zamysł, jednak niemożliwy w realizacji. To znaczy, możliwe jest spisanie takich przepisów i nawet oprawienie ich w skórę z krokodyla. Da nam to poczucie, że spełniliśmy nasz obywatelski i chrześcijański obowiązek, zapobiegliwie zbudowaliśmy celę dla kolejnego diabła rozumu, który się jeszcze nie narodził.

Chodzi jednak o to, że nauka biegnie w maratonie dóbr wytwarzanych

przez ludzkość zawsze na pierwszym miejscu. I pal licho nawet fakt, że nasz współczynnik futurologiczny jest tyle warty, co głos sportowego komentatora wyprzedzającego fakty. Gorsze jest to, że Nauka biegnąc pierwsza, stawia Prawo nieuchronnie przed faktem dokonanym.

Weźmy choćby przykład Internetu i elektronicznych mediów. Malwersacje finansowe, pedofilia, wyciek personalnych danych i inne przestępstwa na tle seksualnym – to chyba czterej elektroniczni książęta ciemności. Oczywistym dla każdego jest fakt, że elektroniczne syreny policyjne wyją zawsze dopiero, gdy łotry nie dość, że zrabują to, co mieli do zrabowania, to jeszcze sprzedadzą łup i zdążą go nawet przejeść. Idealiści zarzucą mi, że syreny wyją coraz wcześniej i wielu przestępców zostaje schwytanych. Owszem. Zabiegi te są jednak tak skuteczne, jak rozbicie gniazda szerszeni i próba wyłapania wszystkich w siatkę na motyle.

            Cóż z tego, że doskonali się wirtualna kryminalistyka, skoro każdy nieostrożny siedmiolatek poszukujący emocji jeśli się postara to może znaleźć i obejrzeć scenę gwałconej i jednocześnie ćwiartowanej kobiety. Cóż z tego, skoro  zakupów elektronicznych należy dokonywać ciągle z ostrożnością. Cóż z tego, skoro Internet jest również narzędziem propagowani nazizmu, satanizmu a nawet komunizmu. Cóż z tego, że chrześcijaństwo jest ponoć dominującą religią, skoro na Internecie możemy obejrzeć choćby i list świętego Jana do Koryntian w wersji porno. Podsumowując:

 primo: Status quo rzeczywistości wirtualnej w jej etycznym aspekcie jest uderzająco daleki od wartości etycznych  reprezentowanych przez kraje wysoko rozwinięte, które są przecież ex vi termini fundatorami postępu.

secundo:  rzeczywistość wirtualna zakrzywiła naszą rzeczywistość zarówno w jej wymiarze etycznym jak i ontologicznym, a przez to z dyktatorską charyzmą żąda rewizji obowiązujących norm, w celu zatarcia rozdźwięku pomiędzy tym co materialne a wirtualne, stare i nowe. A używa przy tym nie byle argumentów. Jak tutaj bronić ginących wartości, skoro wprost nazywanym się jest prymitywem, sztywniakiem a w końcu dziwakiem.

Zatwardziali konserwatyści nie mogą nawet dumnie wzgardzić wrogą technologią. Czy możemy sobie wyobrazić dzisiaj poważnego człowieka, który swoje publikacje będzie wysyłał do wydawnictwa w postaci rękopisów? Korzystał tylko z poczty tradycyjnej? By nie stracić zupełnie powagi w oczach społeczeństwa, będzie musiał iść z diabłem na upokarzające kompromisy, ograniczając się do korzystania tylko z tych nieskalanych „moralnym zepsuciem” funkcji technologii, by w końcu zauważyć, że ze swoją przyzwoitością znalazł się sam jak rachityczny odmrożeniec, wydobyty z lodowca w zupełnie obcym świecie.

Nie dość więc, że radiowozy ruszają za późno, to jeszcze może się okazać, że w trakcie jak jechały prawo zmieniło się tak, iż przestępca przestał być  przestępcą, a zyskał nawet miano człowieka postępowego. I nie mówimy tu o drobnych przekrętach czy internetowym ekshibicjonizmie.  Przecież w Holandii do wyborów startowała partia pedofilii. To co wczoraj było koszmarem sennym dzisiaj staje się faktem. I to faktem, który traci swoje znamiona demoniczności.

Tak też to postęp technologiczny jest naszym Bogiem, dawcą kolejnych przykazań, co zrozumiał nawet Watykan pod pozorem bycia postępowym prowadził wewnętrzne rozmowy na temat wzbogacenia listy grzechów głównych, które dotyczyłyby współczesnych problemów społecznych. Dlaczego mówię ze pod pozorem? Ponieważ jak może przystrajać się w piórka postępowości ktoś, kto we wspomnianym wyżej maratonie nawet nie biegnie, lecz człapie w starczych łapciach na szarym końcu, nie wyrzucany z bieżni tylko przez wzgląd na wiek i dawne zasługi.

Co więcej, Postęp jest Bogiem, który w przeciwieństwie do starego, ufundowanego przez Żydów, biernego obserwatora ludzkiej nędzy, zmienia na naszych oczach rzeczywistość, podpalając kolejne gorejące krzaki nowych możliwości i żąda posłuchu pod karą o wiele straszniejszą niż policyjne pałki i kraty więzienia. Żąda posłuszeństwa pod groźbą ośmieszenia i towarzyskiej banicji.

Prawo w naszym maratonie nie idzie nawet na drugim miejscu. Drugie miejsce zajmuje Pieniądz. Pierwszymi, którzy biorą pałeczkę od naukowców są finansiści, którzy robią pieniądze na nowych możliwościach. Dopiero na trzeciej pozycji spieszą prawnicy w trampkach najgorszej marki, bo sponsorowanych przez dewaluujących się w oczach obrońców społecznej etyki i przyzwoitości. Ci dobrze opłacani prawnicy pracują zaś dla tych, którzy na postępie robią interes.

Tak też nie dość, że strażnicy starych wartości będą ciągle zaskakiwani i stawiani przed faktami dokonanymi, ośmieszani,  to jeszcze inni prawodawcy będą z nimi walczyć ich własną bronią, jaką jest litera prawa. I tutaj otwiera się kolejna otchłań, której słusznie skrawek zauważył Redaktor Malkiewicz, a zauważył on mianowicie, że tworzeniem i ratyfikowaniem nowych legislacji nawiązujących do danej dziedziny naukowej mogą zajmować się już wyłącznie naukowcy z tejże dziedziny. Co to znaczy? Znaczy to, iż wiodący fragment rzeczywistości odseparował się od reszty społeczeństwa w wyniku swej złożoności. Inaczej mówiąc, kabina pilotów jest zamknięta na głucho śrubami terminologii. Pasażerowie – społeczeństwo – nie mają najmniejszego wpływu na to gdzie wylądują, a jeśli będzie to choćby i środek oceanu, mogą buntować się po fakcie.

Ten problem dotyczy bardzo ściśle poruszonego tematu inżynierii genetycznej, gdzie takie pojęcia jak pluripotentna komórka macierzysta, czy kwas rybonukleinowy, mają kluczowe znaczenia, choćby dlatego, że osobnicy domagający się molarnej pieczątki na produkcie, muszą w jakiś sposób się do nich odnosić.

I tutaj znowu sytuacja wygląda zatrważająco, bo humaniści, którzy zwykle zajmują się moralnymi pieczątkami, muszą mieć przetłumaczone z języka biologicznego na angielski, a społeczeństwo z angielskiego na małpi, czym że jest pluripotentna komórka macierzysta i wiele tu zależy od dobrej woli tych, którzy robią już pieniądze na wynalazku, w którym nasze pluripotentalne cudo zajmuje jakieś kluczowe miejsce.

I tym jest właśnie debata publiczna nad nowymi sukcesami naukowymi. Zmałpianiem problemu, poprzez próbę wciśnięcia nowego zjawiska w ramy starych pojęć. Naiwnie oczekuje się, że nowa rzeczywistość czy rzecz będzie na tyle chętna do współpracy, by dać się w nie wpasować, bo przecież to ona jest gościem w naszym świecie o raz i na zawsze ustalonym systemie wartości.

Jeśli zaś nie da się wcisnąć, czyli humaniści operując na przemian angielskim i małpim, doszukają się tam czegoś, co gwałci prawa człowieka, a przygłuchy starzec z Watykanu, doszuka się czegoś co gwałci prawa Boga, będzie można dopiero wszcząć rwetes, by wycofywać fundusze, gdyż w istocie służą one diabelskim celom. Będzie wtedy trzeba zbulwersować społeczeństwo dokonać poprawek w prawie i w  końcu przedłożyć sprawę w sądach.

Wówczas  reprezentanci postępu i pieniędzy chytrze orzekną, że - jak wskazują najnowsze badania- komórka pluripotentatna polana kwasem rybonukleinowym, nie jest tym czym się wydawała być i cały cyrk można zacząć od początku. Gdy zaś w końcu uda się dojrzeć, co można z pomocą takich komórek wyhodować czyli znaleźć w małpim odpowiedni termin, którym uda się przygwoździć naukowców np: „powoływanie do życia bezdusznych homolusów”, okaże się, że nie dość, iż co drugi  człowiek miał już w domu bezdusznego homolusa, to jeszcze zdążył mu się on znudzić. W związku z tym finansiści wycofają fundusze, naukowcy zaczną polewać komórkę pluripotentną czymś innym, w nadziei na lepsze efekty natomiast obrońcy moralności zostaną z uniesionymi długopisami w rękach i z nieaktualnym argumentem na ustach, a w ciszy która na chwilę zapadnie, zabrzmi charchnięcie: „że co proszę?” – wiecie kogo.

Myślę, że  ten sposób należy też rozumieć mit o drzewie poznania dobrego i złego. Zadziwiające, że już tak dawno ludzkość miała jakby instynktowną świadomość tak ważkich problemów społecznych, którym przyszło stawić naprawdę czoła tysiące lat później. Bóg starotestamentowy reprezentuje jedynie obszar niepoznawalny i wymykający się definicji. Każda próba określenia Boga przez rozum jest w gruncie rzeczy urąganiem jego Boskości. Diabeł oferujący jabłko poznania jest w istocie– rozumem, naszym jedynym realnym Bogiem, który zdzierając zasłony ignorancji z dzieła stworzenia, spycha moralistów na coraz skromniejsze obszary cienia, w których śpią nasze lęki.

 

Tekst ten dedykuje pamięci Stanisława Lema – wybitnego pisarza i największego futurologa XX wieku.

 

Moje obserwacje polskim okiem zachodniego stylu życia, nie wynikają z takiej, czy innej przynależności politycznej. Podobnie moje komentarze na temat polskiego społeczeństwa, widziane przez pryzmat mojego "zangielszczenia", nie wynikają z potrzeby promocji zachodnich wartości. Przez Polskę przetacza się fala przemian społecznych, przez kraje Zachodu fala rozczarowania degenerującą się strukturą państwa obywatelskiego. Przycupnąłem na skale zdrowego rozsądku, patrzę i komentuję. Jak ktoś będzie chciał mnie z niej ściągnąć bym dał się ponieść kolejnej ideologicznej fali, wezmę i kopnę.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Technologie