Czy może jednak poza odsunięciem PiS od władzy w przeróżnych instytucjach, wykarczowaniem i wyrwaniem z korzeniami, chodzi jednak o coś więcej? Oto wizja budowy Polski Unijnej.
Odwołanie Agnieszki Romaszewskiej, i powiązana z tym faktem powolna likwidacja czy tylko znaczne osłabienie telewizji Biełsat, każe ponownie zadać pytanie o intencje obecnego rządu, jego długofalową wizję kraju.
Mamy kolejny przykład, gdy rząd uderza we własne zaplecze, jak i w ważną instytucję polskiego państwa. Biełsat nie jest zaangażowany w bieżącą politykę, zajmuje się sprawami Białorusi. Osłabianie tej stacji w żadnym wypadku nie może przysłużyć się polskim interesom, odwrotnie: znacznie osłabiony będzie polski głos na Białorusi. Osłabione zostanie narzędzie oddziaływania na sytuację wewnętrzną u naszego sąsiada.
Więc pytanie dlaczego? Romaszewska kierowała tą stacją od wielu lat, pod rządami PiS jak i PO. Tylko osoba całkowicie politycznie zaczadzona mogłaby określić Biełsat jako telewizję „pisowską”? Podobnie było z TVP World, które ma być jednak odbudowane, jednak przy obecnym wyborze współpracowników i szefa (Michał Broniatowski, mocno powiązany raczej z obcym kapitałem) należy się spodziewać radykalnej zmiany formuły tejże stacji.
Same zmiany kadrowe w Biełsacie da się wytłumaczyć jako zwykłe i naturalne przejmowanie stacji przez nową ekipę. Jednak niezrozumiałe jest, dlaczego jednocześnie w sposób radykalny, prawie połowa budżetu, dokonuje się redukcji w sferze finansowania stacji. Oczywiście w przestrzeni medialnej związanej z sympatykami opozycji nie brak głosów, które tłumaczą ten, jak i inne ruchy (osłabienie TVP, CPK, atak na Prokuraturę Krajową, likwidacja wielu instytutów lub zmniejszenie ich budżetów), albo radykalną de-PiS-yzacją kraju, albo nawet „zleceniem z Berlina”.
Pierwsza teza może być wsparta przez zachowanie zwolenników rządu, którzy każde tego typu działanie ekipy Tuska tłumaczy: trzeba niestety odsunąć pisowców od stołków. Tylko niezrozumiałe jest, dlaczego po usunięciu ludzi poprzedniej ekipy i obsadzeniu swoimi ludźmi PO zwyczajnie nie wykorzystuje przejętych instytucji dla swoich celów. Tylko je likwiduje bądź czyni niezdolnymi do działania. Trudno na poważnie traktować przecież tezę, że np. Tusk jest przeciwny CPK, bo jest to „pisowski” projekt.
Wsparcie dla działań Tuska przez Brukselę nasuwa tezę inną, że nowy rząd zwyczajnie wykonuje zlecenie „likwidacji” przesłane przez Berlin. Teza ta opiera się na argumentacji, że przecież Niemcy chcą Polskę osłabić, bo tylko słaba Polska nie będzie w stanie przeciwstawiać się niemieckiej polityce. Jest to półprawda. Berlin może nie być zainteresowany realizacją projektów, które mogą być bezpośrednią konkurencją dla niemieckich interesów gospodarczych, lecz stwierdzenie, że Niemcy chcą słabej Polski, jest – powiedzmy, sporym uproszczeniem.
Berlin życzy sobie, by polityka polska była „koordynowana” z polityką niemiecką. By Polska była „sojusznikiem” Niemiec. I to Tusk zapewnia. Lecz Polska słaba w takim zakresie, że niezdolna np. aby wspierać niemiecką politykę wschodnią, nie jest Berlinowi do niczego potrzeba. Polska zapóźniona nie może być ekonomicznym partnerem Niemiec. Berlin jest zainteresowany, aby nowy układ w Polsce trwał jak najdłużej, ale idea, że Niemcy są już teraz zainteresowane jakaś radykalną redukcją polskiego potencjału, to błędne odczytanie niemieckich intencji.
Powody muszą być inne. Pierwsza rzecz to spory problem kadrowy PO, która jak widać to w wypadku choćby TVP czy zamieszania wokół CPK nie ma tak naprawdę zbyt wielu ludzi gotowych kierować należycie przejmowanymi instytucjami, ławka kadrowa w przypadku partii koalicyjnych nie jest za długa. Więc skoro nie można pozostawić instytucji w rękach PiS, a jednocześnie nie można jej przejąć tak, aby służyła nowej ekipie, bo trochę nie ma komu, więc likwidacja czy choćby znaczna redukcja jest konieczna.
Potwierdza to również historia związana z Instytutem Literatury, który został złączony z Instytutem Książki, a tak naprawdę zlikwidowany. Na de facto likwidatora IL został powołany związany z krakowskim Festiwalem Conrada Grzegorz Jankowski, który obejmie funkcję szefa „nowego” Instytutu – bez konkursu. Szefem NCK został z kolei Robert Piaskowski, kolega pana Grzegorza z tego samego festiwalu. Sięganie po ludzi takich jak Broniatowski czy Czyż wskazuje też, że nawet wśród dziennikarzy, wśród których może i nie brak fanów obecnej Koalicji, nie ma zbyt wielu, którzy chcieliby poświęcać swoje kariery (i nazwiska) dla nowej ekipy.
Drugim powodem tłumaczącym sens takiej polityki mogą być specyficzne ambicje samego Tuska i jego ekipy. To stanie się europejskim prymusem. Cała obecna i przyszła kariera szefa PO zależy od poparcia ze strony Brukseli. Jego pozycja w Europie jak i w Polsce zależy od tego. PO również musi opierać się na swoich wyborcach, dla których bycie pro-unijnym jest jednym z ważnych znaków rozpoznawalnych. Elektorat PO (nie mnij TD czy SLD) oczekuje „europeizacji” i kroczenia w kierunku wyznaczanym przez Unię. Suwerenność państwowa i narodowa jest dziś w kręgach lewicowych i liberalnych czymś coraz bardziej podejrzanym. Jak wielokrotnie powtarza pani Nowacka, chodzi o „silną Polską w Unii”. I to jest imperatyw.
Instytucje narodowe, dające państwu możliwość, że powiem za Rafałem Matyją, powodowania skutków, są może nawet niepotrzebna. Są przeszkodą. Mogą być niebezpieczne, jako środki używane przez nacjonalistów i populistów przeciw Europie. To bycie „w Unii” jest podstawowym determinantem. Unia przecież prowadzi własną politykę kulturalną, własną politykę bezpieczeństwa i stosunków międzynarodowych. Poprzez Berlin mamy jako państwo koordynować naszą politykę z polityką całej Unii. I tak jak dla Trzaskowskiego bezsens CPK wynika z faktu, że będziemy („My”) mieli lotnisko w Berlinie, tak inni członkowie ekipy rządzącej mogą wtórować: po co nam narodowe instytuty tego czy owego, skoro są europejskie instytuty kultury, nauki; po co nam Biełsat, skoro i tak politykę wschodnią ustalą Berlin z Brukselą, po co Instytut Pileckiego, skoro przecież trzeba opowiadać dzieje II Wojny Światowej z perspektywy europejskiej, niepartykularnej; po co Instytut Zachodni skoro są fundacje niemieckie. Tak też jako kraj możemy zgodzić się na to, aby zamiast ambasadorów mieć tylko pełniących obowiązki – jak ujawnił w tamtym tygodniu Sikorski, bo niby w ostatecznym rozrachunku, po co nam korpus dyplomatyczny skoro jest Bruksela.
Zajmuję się głównie tematyką międzynarodową, polityką zagraniczną; z przekonań sceptyczny konserwatysta. Na salonie24 teksty o geopolityce, społeczeństwie, kulturze, felietony. https://twitter.com/azarzGrajczyski
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka