Na marginesie sprawy jednej, krakowskiej doktorantki.
Sprawa sprzed około tygodnia jaką żył (może jeszcze żyje, opinia publiczna to potwór nieprzewidywalny) internet dotyczy opinii jednej krakowskiej doktorantki, czyli Łucji Dzidek. Pani naukowo się zajmuje astrofizyką, lecz zdarzyło się, że spomiędzy gwiazd dolatują też do nas jej opinie w sprawach przyziemnych, acz nie błahych.
Z tydzień temu panią studiującą na UJ zajęła się lokalna Wyborcza. Opisując szokujące, wróć... "szokujące" poglądy rzeczonej pani na sprawy wszelakie. Łatwo zgadnąć, że skoro Wyborcza jest przykładem postępowego Völkische Beobachter to poglądy pani Łucji, aby zasłużyć na miano szokujących, muszą wykazywać się sporym odchyłem w prawo. W innym przypadku byłyby one, ja wiem, kontrowersyjne, odważne, coś w tej poetyce.
Trzeba jednak szczerze przyznać, że Wyborcza trafiła w punkt, bo trudno wokół pewnych spraw związanych z casus doktorantki przejść obojętnie. Pani Łucja stała się homofobką i rasistką.
Co do pierwszej sprawy to pani Łucja przedstawia tu konsekwentne stanowisko katolickie. Chce ona mianowicie zakazać seksualnych relacji homoseksualnych. Chce zakazać, znaczy, gdyba, że gdyby mogła to by zakazała. No ale jak wiemy zajmuje się raczej czymś innym niż rządzeniem Polską, więc jej poglądy w tej kwestii to jej prywatna sprawa. A zainteresowanie Wyborczej przypomina tu polowanie na czarownicę.
Jak rzekłem, stanowisko pani z Krakowa jest konsekwentne, choć z mojej perspektywy, tak konserwatysty jak i praktyka życia społecznego, w sumie głupie. Uważa ona, że dopuszczalny może być tylko seks między mężczyzną i kobietą żyjącymi w stałym zarejestrowanym związku. Ma to pewne teoretyczne, i powiem niebanalne uzasadnienia. Stwierdza ona, że seks jako mający konsekwencje biologiczne powinien odbywać się w warunkach, gdzie mężczyzna może (czy nawet musi) brać za te konsekwencje (czyt. dziecko) odpowiedzialność. Tu pewna zgoda. I pewnie od tego jest kościół, aby do takiej postawy zachęcać.
Zakaz jednak pozamałżeńskiego seksu już przerabialiśmy i trudno stwierdzić, aby był to okres przejawiający się jakąś szczególną odpowiedzialnością. Fakt: konserwatysta zakłada, że seks nie powinien być przygodny, lecz ograniczenie przez prawo wolności w tym zakresie nie zwiększy poczucia odpowiedzialności. Pani Łucja idzie dalej i, oddać jej trzeba logicznie, zakłada, że skoro nie ma seksu pozamałżeńskiego to i seks homoseksualny musi być, jako siłą rzeczy pozamałżeński, zakazany.
Pani doktorantka nie musi bawić się w politykę i zwyczajnie moze dalej bawić się w radykalizm, tylko że łatwo odwrócić jej wywód i zażądać w tej sytuacji małżeństw dla par jednopłciowych. No bo wtedy przyczyna zakazu zniknie, czyż nie? Na Zachodzie wielu nawróconych na postęp konserwatystów (ale chcących dalej pozostać po prawej stronie) poszukiwało "konserwatywnego argumentu na rzecz małżeństw jednopłciowych". Że niby dzięki temu homoseksualiści się ustatkują i społeczeństwo będzie miało z nich pożytek itp. Obawiam się też, że logika u pani Łucji troszkę zawodzi. Bo reprodukcyjne konsekwencje w seksie dwupłciowym mogą być przesłanką do zakazania seksu pozamałżeńskiego (czyli niesformalizowanego), no ale przecież to współżyciu homoseksualnemu nie grozi. Więc... więc wynika, że pani Łucja chce zakazać, bo chce zakazać.
Stojąc na gruncie obrony wolności słowa, oczywiście nie mam zamiaru wzywać do zakazu, palenia (książek, nie pani Łucji), wywalania i zakazu publikacji. Jak wspomniałem to konsekwentne, choć nie zbyt lotne, stanowisko katolickie. Mnie obce i tyle.
Pani z Krakowa jednak zasłużyła sobie też na miano rasistki. A to wpisem stwierdzającym, że wprawdzie pani Łucja krzyżowania się ras całkiem nie potępia, czasami mogą być nawet zaakceptowane, ale trzeba być ostrożnym, i tylko krzyżować się z rasami pochodzącymi z równych nam cywilizacji. Jak w sprawie pierwszej mogę starać się panią doktorantkę bronić, nawet się z nią zasadniczo nie zgadzając, solidarność konserwatywna ma swoje prawa, to z tej samej niejako przyczyny tu trzeba mocne: Non possumus.
Wiem, że może wśród prawicowej gawiedzi żachnąć się opinia, a co ta Pani niby takiego... no przecież nie mówi, że nie...tak do końca...a cywilizacje nie są sobie równe... a ona mówi, że krzyżować, łączyć się powinni tylko tacy, co należą do mniej więcej wzajemnych. I tu {częściowa) zgoda. Oczywiście, że cywilizacje nie są sobie równe, nie osiągają tych samych poziomów rozwoju, nie mają tych samych wyników na niwie techniki, społczeństwa czy etyki, nie współtworzą tego samego wzorca człowieka.
I nagłe sprowadzenie do jednego społeczeństwa ludzi ukształtowanych przez radykalnie różne, nie powiedzieć drastycznie nierówne, warunki cywilizacyjne może się skończyć tylko mniejszą lub większą katastrofą. Tylko gdzie tu rasa? Rasa nie stanowi żadnego funkcjonalnego faktora. Jesteśmy może w stanie na bazie biologii wysnuć, że człowiek jako gatunek grupuje się w kilku dużych podgrupach, jednak które nie determinują go indywidualnie, poza jego zauważalnymi cechami fizycznymi. Rasa nie stanowi ani o moralności, ani o inteligencji. Jest to oczywiste tak na bazie naukowego, jak i empirycznego oglądu świata. Polak, najczystszy z czystych rasowo, może być skończonym jełopem.
Próba obrony pani Łucji może tylko czepiać się terminu "cywilizacja", że przecież jej chodzi o cywilizacje, które tworzą człowieka, jego mniemania, prawa, wartości i ten człowiek, może być przez swoją cywilizację ukształtowany, z naszej perspektywy, wybitnie negatywnie. I znowu racja tylko, że tu jej obrońcy popadliby w drugą pułapkę. Sugestia, że rasa, czy etnos, decydują o naszej osobowości i mentalności to najprostsza przesłanka rasistowska. Lecz sugestia przeciwna, że człowiek jest li tylko i wyłącznie produktem społeczno-kulturowych warunków, to redukcjonizm w przeciwnym, w równie złym kierunku. Co też zabawne ten redukcjonizm normalnie kojarzony jest z lewicą, bo to przecież czysty marksizm.
W tym rzecz że człowiek jako taki nie pozostaje produktem jednego czynnika. Tym bardziej tak dużego jak rasa czy cywilizacja.
Z punktu widzenia biologicznego tylko mieszanie się ras ma uzasadnienie. Pozostawanie ciągłe w obrębie danej grupy rasowo-etnicznej może skończyć się dla danej populacji tylko tragicznie. Mieszanie takie, na pewno nagłe i masowe, nie ma z kolei tak silnego uzasadnienia społecznego: społeczeństwo to wspólnota ludzi rozumiejących się nawzajem (na wielu poziomach); pojawienie się w nim osobnika obcego zawsze zakłóca pracę tego społeczeństwa, a jeśli taki osobnik jest zwielokrotniony, to może wręcz prowadzić do paraliżu. A jeśli osobnik pochodzi ze społeczeństwa, no powiedzmy "prostszego", to problemów przybywa. I o żadnym "wzbogacaniu" nie ma mowy.
Tylko że czego pani Łucja już totalnie nie rozumie, to to że rasy, etnosy, kultury, społeczeństwa i cywilizacje na siebie nachodzą, ale nie w sposób ścisły. Cała katolicka, wciąż, Ameryka Łacińska to wielka mieszanina rasowo-etniczna, której by nie było gdyby Hiszpanie i Portugalczycy wzięli sobie do serca rasowe założenia. Rasy nie tworzą cywilizacji, cywilizacje nie tworzą rasy.
Sprawy by nie było gdyby pani Łucja nie występowała w mediach jako "konserwatystka". Czyli jej mniemania obciążają w tej sprawie ideę konserwatywną. Tu trzeba sobie odpowiedzieć, skąd się to przekonanie w konserwatyzmie bierze i jak je zakwestionować. A że trzeba, nie mam wątpliwości.
Wydaje mi się, że są dwa źródła, skąd koncepcje rasistowskie znajdują posłuch u konserwatystów. Pomijam tu przypadek osób z rasowymi uprzedzeniami, które to uprzedzenia są niejako elementem "towarzyszącym".
Pierwsze źródło to tępy reakcjonizm, który każe odrzucać wszystko, co głosi lewica. A że lewica stara się być dziś antyrasistowska, odrzucać tak rasizm jak i... rasy (szczególnie niektóre), to w umysłach wielu prawicowców rodzi się prosty acz niesamowicie głupia idea: negacja. Skoro cała lewica mówi: nie możemy być rasistami, musimy odrzucić przywiązanie do rasy (zresztą słusznie, bo takie "przywiązanie" nic nie znaczy), a dalej zwalczać przejawy rasizmu wszędzie gdzie się da, to mały diabełek na konserwatywnym ramieniu szepcze mu: bądź przeciw!
Każdy kto nie mieszka pod kamieniem mógł obserwować przez ostatnie dwa lawa lewicowy antyrasizm w działaniu. Antyrasizm, który jest w sumie pełnej wody rasizmem i to w najgorszym wydaniu mówiącym, że człowiek jest całkowicie ukształtowany przez rasę, przez nią zdeterminowany, kierowany w każdym swoim poczynaniu przez dyskurs rasowy. Lewica oczywiście głosi, że nas z tego haniebnego stanu wyzwoli poprzez... jeszcze głębsze sprowadzenie wszystkiego do rasy. Zadaniem konserwatysty jest tu rozbijać ten dyskurs, a nie wpisywać się w niego tylko na opak.
Obok negacjonizmu konserwatystę w stronę założeń rasowych może prowadzić, chwalebne samo w sobie, poszukiwanie pewności, poszukiwanie podstawy. Czegoś trwałego, na czym można oprzeć swój dyskurs o świecie. Mamy swoją kulturę, cywilizację, wiarę, tożsamość, pochodzenie, dlaczego i nie rasę. Potem tylko to wszystko scalić, związać ciasno razem. Każde sprowadzić do innego, język do kultury, te do wartości i jeszcze mocniej, trwalej, na biologii, "naturze". Efekt: tragiczny, pokraczny, skarlały. Bo cała ludzkość rozpada się na małe raso-etnos-kulturo-języko-ludy nie znane biologii, historii, wymysły, których potem dzielnie będzie bronić konserwatysta.
A przecież wszystkim rządzi jednak wielka, niezmienna siła: dyfuzja. Mowy zmieniają właścicieli (średniowieczni Hebrajczycy gadający po szwabsku, tureccy Bułgarzy po słowiańsku), nazwy się przenoszą pomiędzy obce ludy (Belgowie nie mają wiele wspólnego z plemieniem o tej samej nazwie), przenoszą modele społeczne, wiary (by wspomnieć taką jedną, małą żydowską sektę, która ma teraz coś z dwa miliardy wyznawców), kultury materialne i duchowe (by wspomnieć przybyłych ze wschodu praprzodków Polaków, co się uważają za Zachód i więcej mają z Rzymem wspólnego niż Moskwą), etnosy, geny i tradycje (kto się przyzna, że ma na święta choinkę, no kto? kur... wszyscy). W tej zmienności, przemianie, przepływie konserwatysta poszukuje, i w swoim mniemaniu odnajduje, rzeczy trwałe, ludzkie wspólnoty posklejane z wielu elementów. Często o dalekim pochodzeniu, lecz przez wspólnoty ten na ich sposób, ich przemysłem, złączone i stanowiące coś obiektywnego.
Poszukiwanie w przekonaniach rasowych, rasistowskich w rzeczy swojej, jakiegoś klucza interpretacyjnego, jakiegoś aksjomatu, to schodznie na manowce. Na bagna.
Zajmuję się głównie tematyką międzynarodową, polityką zagraniczną; z przekonań sceptyczny konserwatysta. Na salonie24 teksty o geopolityce, społeczeństwie, kulturze, felietony. https://twitter.com/azarzGrajczyski
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo