Koniec demokratycznego Afganistanu, czy raczej z założenia demokratycznego, to oczywiście powrót do sytuacji z lat. 90. Odwrócenie tego co przez te lat 20 „osiągnięto”. No, dodając do tego zmieniony kontekst globalny, jednym słowem: katastrofa. W ciągu miesiąca doszło do całkowitego załamania się państwa. Talibom udało się od 9 lipca zwiększyć swoje panowanie z 90 dystryktów (na 398, na jakie dzieli się administracyjnie Afganistan) do 345.
Prezydent Afganistanu już prawdopodobnie uciekł z kraju. Radykalny islam w ciągu tych lat nie uległ złagodzeniu, przeciwnie w ciągu ostatniej dekady widać można było zrodzenie się jego brutalniejszych niż kiedykolwiek form. Dlatego nie należy się spodziewać, że nowy reżim Talibów będzie łagodniejszy od starszego. Musi być brutalny i surowy, by dawać odpór jeszcze bardziej radykalnym odłamom jak Państwo Islamskie.
Zwycięstwo Talibów rodzi kilka pytań. Pierwsze jak szybko uda im się ustabilizować swoją władzę? Jak szybko przejdą do ofensywy zagranicznej? Kto wystąpi jako ich protektor? Co z polityką USA?
Odpowiedź na pierwsze pytanie warunkuje resztę. Talibowie ostatnim razem ustanowili totalitarne państwo, ale ich władze nie była tak niekwestionowana jak wielu sądzi. Była kwestionowana przez wielu, przede wszystkim przez rebeliantów z północy (afgańskich Tadżyków). Dodać trzeba też inne narodowe i religijne mniejszości.
Talibowie byli zawsze żywiołem pasztuńskim, więc na ich religijne rządy nakłada się delikatny etniczny i narodowościowy problem. Inaczej mówiąc: podzielony i skłócony narodowościowo Afganistan starali się zjednoczyć poprzez jedną, agresywną, totalitarną ideologię. Ostatnim razem nie wyszło. Pod wierzchnią warstwą rządy ich mogą okazać się dalekie od stabilności. Jednak liczyć się trzeba ze scenariuszem, że ponownie jak przed 20. laty będzie w Azji Centralnej islamistyczne, agresywne państwo.
Talibowie mogą oczywiście starać się przekonać kraje ościenne, że ich rządy nie będą stanowić zagrożenia. Lecz nikt im nie będzie ufał na tyle, by na tych zapewnieniach opierać swoją politykę. Taki reżim nie będzie mógł zatrzymać się wyłącznie w granicach Afganistanu. Naturą radykalnego islamizmu jest ekspansjonizm.
Postsowieckie reżimy w Turkmenistanie, Uzbekistanie i Tadżykistanie będą musiały traktować Talibanistan jako zagrożenie. Radykałowie z tych państw szybko znajdą w nowym Kabulu bezpieczną przystań. Indie i Iran będą czuć się szczególnie zagrożone – to przecież kraje „niewiernych”. Afganistan stanie się geopolityczną czarną dziurą, której wszyscy będą się bać (co nie wyklucza też intratnych interesów). Wzrośnie napięcie na linii Indie-Pakistan, Delhi zawsze postrzegało Pakistan jako sekretnego sojusznika Talibów.
Co dalej z projektami gazowymi takimi jak TAPI? Czy Indie będą gotowe płacić bardzo wysoki rachunek, jaki Talibowie wystawią za prawo przesyły gazu przez ich terytorium? Co z projektami Nowego Jedwabnego Szlaku? Dla Pekinu generalnie nie robi różnicy, kto rządzi w krajach, z którymi robi interesy, ale nowy Afganistan, jako potencjalny eksporter lokalnego terroryzmu, może uczynić wiele projektów infrastrukturalnych promowanych przez Chiny całkowicie nieopłacalnymi. Czy wycofanie się USA i powrót do punktu wyjścia sprzed dwóch dekad, nie jest to, aby właściwy moment, by to Pekin i Moskwa wypełniły „puste” miejsce? Dla obu zwycięstwo Talibów to wieli prezent.
Talibowie będą poszukiwali politycznego partnera (protektora) i źródła dochodu. Rosja raczej zadowoli się wzrostem swojego znaczenia w Azji Centralnej, od Nur-Sultan po Aszchabad będą musieli zrozumieć, że bez Moskwy czeka ich zagłada. Chiny są jednak najbardziej zainteresowane utrzymaniem lądowych i morskich szlaków, a niewiele trzeba, by Talibowie mogli poważnie zagrozić bezpieczeństwu czy to Uzbekistanu czy Pakistanu (gdzie ich ruch ma niemało zwolenników, Deobandi – skąd się Talibowie wywodzą, to główna gałąź pakistańskiego islamu). Stawiam, że to Pekin będzie starał się ułożyć z Kabulem.
Upadek dotychczasowego demokratycznego, w miarę, rządu w Kabulu to również kres marzeń o demokratyzacji nie tylko tego kraju, ale też innych (jak Pakistan, Iran czy Azja Centralna). Żadne z tych państw nie będzie chciało eksperymentować z liberalną demokracją, mając pod bokiem islamistyczne zagrożenie.
Ostania rzecz to los „amerykańskiego imperium”, które po 20 latach bardzo intensywnej aktywności będzie musiało jednak trochę odpocząć. Trump i jego American First był głosem tych Amerykanów, którzy nie życzyli sobie więcej zaangażowania „na końcu świata”. I oni nie chcą umierać za Gdańsk… wróć, Kandahar czy Kabul. Koniec „demokratycznego” Afganistanu to ostatni cios zadany projektowi neokonserwatywnej ekspansji. Większość Amerykanów odetchnie z ulgą, lecz chyba nie powinni. Wizja neokonserwatywna to była wizja ustanowienia Pax Americana, nie tyle obrony międzynarodowego ładu, co jego aktywnego zmieniania i ustanowienia na nowo. Dziś na placu boju pozostaje opcja republikańska (generalnie się wycofujemy, chyba że już nie ma innego wyjścia) lub demokratyczna, czyli próba podtrzymania sypiącego się liberalnego ładu w oparciu o sojusze.
Wycofanie się z Afganistanu zarządził prezydent Trump, anty-Bush, pomimo wszystko jego decyzja, choć dyktowana izolacjonizmem i poczuciem przegranej, potwierdzona umową z Talibami z 2019 r. nie ocaliłaby Afganistanu, lecz może wyjście Amerykanów (przewidziane na 1 maja) przebiegłoby lepiej. Joseph Biden, anty-Trump, uczynił z tego katastrofę.
Zajmuję się głównie tematyką międzynarodową, polityką zagraniczną; z przekonań sceptyczny konserwatysta. Na salonie24 teksty o geopolityce, społeczeństwie, kulturze, felietony. https://twitter.com/azarzGrajczyski
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka