W gabinecie Premiera Sutka wiało chłodem i grozą. Premier siedział za biurkiem i przeglądał papiery. Nic z nich nie rozumiał ale nie był sam więc musiał robić coś, co sprawiałoby wrażenie, że jest straszliwie zajęty. Na przepięknej kanapie, którą kosztem wielkich wyrzeczeń narodu podesłał minister Zdradek Orzelski-Sokólski-Jastrzbękski-Kondorski, siedział Vincent Wangog, mistrz renesansu i impresjonista finansów publicznych i na swym kalkulatorze starał się obliczyć sutki… znaczy skutki kryzysu. Kalkulator był fajowski i superprofesjonalny, miał na pulpicie Pomelo Henderson w całej okazałości. Ale i tak nie był w stanie pomóc. Premier wyczuł, że coś jest nie tak.
- Co jest nie tak? – zapytał.
- No nie da się! – odpowiedział Vincent.
Dla Premiera Sutka nie była to zbyt jasna odpowiedź. Tyle było wszak rzeczy, których się nie da… Jego mina dała się jednak odczytać bezbłędnie.
- No nie da się obliczyć sutk… skutków kryzysu, którego nie ma!
Premier przestraszył się. No musiał przecież te sut… skutki znać, żeby im przeciwdziałać!
- No Matko Boska! Zrób coś! – zakrzyknął.
- Do Ciebie mówię! – dodał, widząc, ze Vincent nie zareagował.
- Myślałem… - zaczął się tłumaczyć minister ale nie skończył. Poniesiona ręka Premiera nie zachęcała do rozważań natury teologicznej.
- Mogę wprowadzić odpowiednie parametry – zasugerował.
- Znaczy co?
- No, możemy określić dług publiczny, którego nie ma, wymyślić z głowy jakiś deficyt, wykombinować stosunek długu do PKB, który jest doprawdy śmieszny. Wtedy coś wyjdzie.
= Śmiesznego? – upewnił się Premier.
- Nnnn… Nie koniecznie – zaprzeczył Vincent.
Premierowi Sutkowi nie do końca się to spodobało ale dal znać by Vincent wprowadzał, określał i wymyślał. Tak też ten zrobił.
- Jezus Maria! – krzyknął, gdy już zrobił.
- Gdzie?! – zainteresował się Premier i podbiegł do fajowskiego kalkulatora Vincenta.
- No tu – minister wskazał na pulpit. Premier wpatrywał się chwilę jakby nie do końca przekonany.
- Nieeeee… To nie oni. Oni inaczej wyglądają – powiedział z przekonaniem. Popatrzył jeszcze raz na długi rząd cyfr – No chyba że w układzie binarnym.
- To są sut.. skutki kryzysu. Dziura!
Premier znów chciał wyjaśnić Vincentwi, ze dziura wygląda inaczej ale zobaczył w oczach Vincenta desperację i wolał nie ryzykować. Wiadomo, z wariatami trzeba…
- Duża ona? – zapytał ostrożnie.
- Wielka! Jak jasna cholera!!!!
Premierowi Sutkowi wydawało się, że to chyba dobrze. W końcu stworzył coś wielkiego. Chciał podskoczyć radośnie czy tam zaklaskać ale powstrzymywał go posępny wzrok Vincenta.
- To nie dobrze? – upewnił się.
- Nie! Wszystko nam pożre! Jak czegoś nie zrobimy… - Vincent nie skończył. Uznał, że tak wzmocni nastrój grozy.
Obaj przez chwilę milczeli.
- Ona taka duża zawsze już będzie? – niepewnie zapytał Premier
- Nieeee…. – zaprzeczył Vincent Wangog, impresjonista, dla którego żadna zawiłość publicznych finansów nie była tajemnicą. Premierowi Sutkowi lżej się na duchu zrobiło. Ale na chwilę tylko.
- Nie zawsze. Powiększy się pewnie. Jak nie znajdziemy jakiejś kasy ekstra to będzie źle – uściślił Wangog. Na chwilę przez oblicze Premiera Sutka zaczęły przebiegać skurcze. Tak, jakby go wykonano w niewłaściwej rozdzielczości. Jednak niespodziewanie dla zebranego oblicze Sutka nagle się rozjaśniło.
- No ale… Ziemia jest okrągła, prawda – zapytał a w jego glosie słychać było jakąś taką nutkę sprytu.
- Nie – odpowiedział Vincent. Premierowi Sutkowi znów zaszwankowała rozdzielczość. „Nie?” jęknęło mu w duchu. „Przecież w szkole, na geografii…” zgłosił w duchu reklamację
- Jak to…? – zapytał tylko.
- Kulą jest – wyjaśnił Vincent dowodząc wyższości anglosaskiego systemu edukacji.
- Nooo tak! I ona jest okrągła… - kontynuował Premier.
- Nie… - znów przerwał Vincent. Premier poczuł się skrzywdzony w dzieciństwie także przez pana od geometrii.
– Kulista jest – uściślił minister. Sutkowi znów zaczęło się zgadzać.
- No właśnie! Więc jak się ta dziura będzie powiększać, w końcu wyjdzie po drugiej stronie? – upewniał się.
- Taaa… Teoretycznie tak – przyznał obeznany w arkanach wszechrzeczy Wangog.
- No i tam, po drugiej stronie może być na przykład Bank of Ingland, albo Fotr Knox czy też Bank of Czajna! I po kłopocie… - radośnie wykoncypował Premier.
- Tyle, to my nie pożyjemy – zgasił jego entuzjazm Premiera Sutka Vincent.
- Z głodu umrzemy? – zgadywał Premier pamiętając co wcześniej o braku kasy Vincent mówił.
Minister wstał, odłożył fajoski kalkulator i podszedł do okna. Patrzył chwilę na zacięte oblicza smutnych ludzi przemykających chodnikami.
- Nieee… Tak długo nie będziemy się męczyć. Ten rodzaj śmierci nam nie grozi – stwierdził z przekonaniem. Premier uspokoił się nieco. Ale tylko nieco. Jakoś żaden fajny rodzaj śmierci do głowy mu nie przychodził.
- To co… - z nadzieją popatrzył na człowieka renesansu i impresjonistę w jednym.
- Jest taki jeden sposób… - chytrze zagai tamten.
- Dawaj – podekscytował się Premier.
- Kto w tym kraju ma ksę? – zapytał Vincent.
- Rychu ma! – strzelił Premier.
- Nooo.. ma. Ale kto jeszcze?
- Miro ma!
- No też. I kto?
- Vian Lulczyk ma!
- No tak. Oni mają ale o nich proszę zapomnieć – poradził impresjonista, który liznął kiedyś cywilizowanego świata i wiedział, ze od niektórych, niekiedy warto trzymać się z daleka.
- No to kto ma?
- Babcie mają – wyjaśnił minister.
- No fakt – Premier przypomniał sobie, że jego babcia miała.
- Babcie mają też tak, że lubią kupować, cukierki, zegarki na komunię, majtki na zimę.
- Ale ja mam zegarek. Na komunię. I majtki. Mam… - Premier był nieco zdezorientowany. W zasadzie korciło go zobaczyć, jak Vincent będzie majtkami zatykał dziurę.
- Chodzi o to, by je skłonić aby nam dały te pieniądze na zegarek.
- A po co nam zegarek? – ponownie nie zrozumiał Premier.
- Po nic. Pieniądze nam są potrzebne. Na różne wydatki.
- Na cukierki, majtki… - przypomniał Premier. Ale Vincent udał, że nie słyszy.
- No i jest taki sposób, by je do tego skłonić – kontynuował. - Na wnuczka się nazywa.
- Aaaaa…!!! – ucieszył się Premier. Kiedyś w ten sposób od córki Asi na mecz Czelsi trochę kaski wyciągnął.
- Warto by spróbować – zapalił się Premier. – Na przykład skroić Gawłowicz na parę tysiączków.
- Ona nie da
- To kto?
Vincent drapał się w głowę.
- Może na początek ktoś od nas. Łatwiej będzie – zasugerował mądrze.
- Mam!- wyrwalo się Premierowi Sutkowi natychmiast. - Kochania Prątkowiec! To świetna kobieta! Fachowiec i w ogóle. Znakomicie zarządza i gospodaruje. Musi mieć kasy jak lodu.
- Świetny wybór! – przyznał Wangog.
- No to dzwon – ponaglił Premier.
Vincent obruszył się.
- Czy ja wyglądam na wnuczka?
Premier przyznał, ze raczej nie. Naburmuszony sięgnął po słuchawkę. „Zawsze ja muszę” pomyślał. Wykręcił numer, który Vincent znalazł w swym fajowskim kalkulatorze.
- Taaa? Kto mówi.
- To ja? – Premierowi Sitkowi przednio wyszło modulowanie dziecięcego głosiku.
- Znaczy kto?
- Prem… wnuczek.
Kochania Prątkowiec w pierwszej chwili mogła przysiąc, że żadnego wnuczka nie ma. Ale tyle miała na głowie… Guziec, Pipler, dwa metry, kąpielisko w tuneli… Miał prawo jej wnuczek wypaść z głowy!
- No co tam u ciebie wnusiu?
- Dziura mi się zrobiła- zabrzmiało rzewnie po drugiej stronie.
- O jejku! No i co?
- Kaska by się przydała.
Kochania pomyślała chwilę.
- Poczekaj – powiedziała do słuchawki i rozejrzała się. Na ten widok taki gościu w kasku, co stał obok, energicznie zaczął machać łopatą.
-E, ty! Mamy jakąś kasę? – zapytała go Koachania.
-A tak, pól miliona. Na metro.
„Jedno metro w tę, jedno w tamtę. Nikt nawet nie zauważy” – pomyślała Kochania a do słuchawki rzekła.
- No podaj mi kochanieński numerek konta to ci coś tam wyślę.
Jak ustalili tak zrobili. I żyli długo i szczęśliwie. Kochania dalej budowała metr za metrem a Premierowi Sutkowi nie brakowało na cukierki, zegarki i majtki.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/61845-warszawa-miastem-cudow-urzednicy-metra-przelali-oszustom-ponad-pol-miliona-zl-jak-to-mozliwe
Inne tematy w dziale Polityka