Koalicja się omal nie rozpadła, kiedy się Wianuszowi Kawaleryjskiemu dziewczynki zaczęły stawiać i dawać nie temu, co trzeba. Po górach ponoć się rozlazły i nawet wierny Burek nie był w stanie pomóc i zegnać ich z powrotem. Oczywiście nie było sprawą Premiera Sutka jak się prowadza stadko Wianusza Kawaleryjskiego ale jednak co kłopot to kłopot. A jego i tak Głowina bolała od tych kłopotów wszelkich. Coś musiał zrobić. Coś musiał zrobić…
Szedł z taką właśnie myślą przez przestronny westybul gdy nagle… rymsnął jak długi na solidny i gustowny parkiet orzechowy intarsjowany twardą jak stal brzozą, co to gdzieś tam pod Smoleńskiem się rodzi.
W pierwszej chwili pomyślał, że to zamach stanu i że go właśnie na nim albo Karosław albo Jantoni przeprowadza z całą tą wiadomą wszystkim brutalnością. Zdziwiło go tylko, że jednak przeżył więc nawet zaczął rozważać, czy to jednak nie Boolska Blues za tym stoi.
Kiedy jednak wpatrzył się dokładnie w okoliczności, które temu jego nagłemu upadkowi towarzyszyły, odkrył, że jego nogi zaplątały się w gacie. Nie mógł wykluczyć, że były to nawet jego własne gacie. Znów wrócił do teorii zamachowej przyjmując, że tylko Karosław mógł być tak przewrotny i perfidny, by mu podrzucić jego własne gacie. Tak dla odwrócenia podejrzeń. Tu trzeba wyjaśnić, że główną poszlaką, przemawiającą za tym, iż są to jego własne desusy były puszyste, szare zajączki, pokrywające szafirową powierzchnię dzianiny, z których je zrobiono. Pozostawało tylko ustalić skąd Karosław, Jantoni albo też Boolska Blues mieli jego gacie. W zajączki.
- Jaaanie! – zawołał. W normalnych warunkach po takim okrzyku, cokolwiek on znaczył, powinien się pojawić taki jeden gostek, który na co dzień Premierowi Sutkowi wiązał buciki w kokardki. Ale tym razem nic takiego nie nastąpiło. Wersja zamachu była prawie pewna!
- Co się dzieje? – zapytał przechodzącą taka jedną cycata, co Premierowi Sutkowi co rano nalewała mleka do płatków. Tu, by się jakaś Sztuka Mierzikazia nie czepnęła że niby to, śmo, molestowanie i seksizm, wyjaśnić należy, że cycatość jednej i jej zawodowe obowiązki były wyłącznie przypadkowym zbiegiem okoliczności. Tak więc zapytał ja i w tym momencie zauważył, że cycata ma w ręku jego sportowe spodenki i niesie je chyba by wywietrzały. I słusznie bo grał w nich wczoraj trzy kwarty i dwie dogrywki więc dość obficie w nie wsiąkła jego krew, pot i łzy. Sęk w tym, że, od wietrzenia jego spodenek i wzuwania mu getrów to był pan Włodek. Taki śmieszny z nogami w odwróconego iksa. Pomijając troskę o los pana Włodka, który mógł przecież być już ofiarą Karosława, Jantoniego lub też, nie daj Boże, Boolska Blues, Premiera Sutka zakłopotał fakt, że cycata trzymała te jego spodenki. Cała garścią ręki prawej. W dodatku za takie miejsce trzymała, za które nie chciałby być raczej Premier trzymany. W każdym razie przez cycatą by nie chciał.
- Gdzie Wlodek? – kontynuował swe dociekania pod adresem cycatej. Patrzył przy tym wymownie na spodenki by pojęła, że dzieje się jednak coś złego.
- Włodek? W kuchni robi eskalopki wieprzowe – dość niedbale odparła cycata.
- Eska… Jak to? – zdziwił się bardzo Premier. – Od eskalopek to przecież pan Jokoszida jest.
- No niby tak – przyznała cycata. – Jednak Włodek stwierdził, że ustawa jest nieprecyzyjna. – W dodatku nie jest jasne jak daleko mogą sięgać uprawnienia obcych służb.
Przez twarz Premiera Sutka przebiegł gwałtowny skurcz. Przez chwilę wyglądał jak Humprey Bogard do góry nogami. Nie wyobrażał sobie nawet braku pana Jokoszidy i jego eskalopek.
- Nie przesadzajmy – zaczął i starał się by jego glos był jak najbardziej beztroski. Faktem było, że status i uprawnienia Jokoszidy były nie do końca uregulowane. Ot, kiedyś tam z Włodźką Pytonem na spacerze coś tam ustalili. Miał od tego chodzenia zakwasy wiec się nie skupiał..
Cycata popatrzyła na niego podejrzliwie. Dał by głowę, że coś pod nosem szeptała. Albo było to „ty ruski agencie” albo może „te kluski są miękkie”. Bez sensu jakby.
Nagle z kuchni wybiegł ten gostek, co się pojawiał, jak się zawołało „Jaaanie!”. W ręku miał butelkę z mlekiem a na barana siedziała mu Joasia. Premier domyślił się Joasi po kusym fartuszku gdyż zawsze, gdy widział Joasię, która co dzień ścierała kurze w jego gabinecie, widział ja w postaci wypiętego tyłka w tym kusym fartuszku, wystającego spod biurka.
Gostek, pojawiający się na okrzyk „Jaaanie!” sprawiał wrażenie przerażonego.
- Taaam –wyjąkał i pokazał na drzwi od kuchni.
- Ale że co „tam”? – poprosił o wyjaśnienia Premier gdyż „tam” było jednak mało konkretne.
Cycata wcieliła się na moment w formację zwiadowczą i wsadziła przez drzwi łeb do kuchni.
- Jest spór kompetencyjny – wyjaśniła. – Jokoszida dusi Wiesia. Ale Wiesiu za chwile dosięgnie tasaka…
Premier nie czekał na dalsze krwawe opisy. Skrył się w obszernej szafie w stylu czipindeil. Miał tam łoki – toki pożyczone od syna. W końcu syn już się tym nie bawi. Ma kolejkę i samolot… Drimlajnera mu Premier przywiózł z wycieczki do Nankinu. Z ołowiu był. Jak prawdziwy. Znaczy Drimlajner a nie syn. Syn, klasycznie, z mięsa był. Ludzkiego bez domieszek.
Chwycił więc Premier łoki - toki i połączył się z chłopakami.
- Jest problem – zagaił dramatycznie. - Służby wymknęły się spod kontroli!
Zaraz pojawił się Gaweł Ptraś, Ławek Sowak. Wpadł też Drapał Trupiński i przyniósł wolne konopie. Wesoło się zrobiło i reforma służb była w toku. Umyślili więc chłopacy wezwać paru autorytetów i taki komitet apolityczny utworzyć co za mordę weźmie Jokoszidę, Włodka i cycata za cy… znaczy też. A tego co reaguje na „Jaaanie!” zdecydowano nazwać jakoś. Ławek, co jest oczytany zasugerował, żeby to był kryptonim. Jak w filmach. Pstraś chciał go nazwać Dżon Maklejn ale sędzia Stuleja (choć to karakan taki a Pstraś ma jednak triceps) zastraszył Pstrasia jakimś prawem autorskim. Stanęło, że gostek będzie nazywał się ABC. Głupio ale nic do głowy nie przychodziło. Potem w szafie zaczęło śmierdzieć i nie było czym oddychać. By uniknąć kłopotów postanowiono, że kadencja komitetu (Ławek powiedział, że komitet to brzmi tak profesjonalnie) trwać będzie sześć lat. Premier ni za bardzo zrozumiał o co biega ale pal licho. Wyturlali się z szafy i od razu natknęli się na Jokoszidę ze słoikiem matiasów w garści, dopytującego, czy ma uprawnienia śledcze.
Reforma przynosiła pierwsze, pozytywne skutki
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/tusk-i-sienkiewicz-zapowiadaja-zmiany-w-sluzbach-s,1,5528526,wiadomosc.html
Inne tematy w dziale Polityka