W tym poście chciałem się pochylić nad kolejnym absurdem naszych czasów: masową turystyką
Żyjemy w świecie w którym pełno jest wokół nas absurdów. Często nie zauważamy ich, bo są tak powszechne, że stały się po prostu oczywiste. Jednak moim zdaniem warto czasem spojrzeć na świat "z zewnątrz". Niedawno pisałem o absurdach sportu wyczynowego, dzisiaj o kojenym absurdzie jakim jest masowa turystyka.
Masowa turystyka to produkt XX wieku. Nic w tym dziwnego – wcześniej podróże były horrendalnie drogie, długie i bardzo niewygodne. Ludzie wtedy podróżowali głównie z powodów biznesowych. Od mniej więcej połowy XX wieku, w związku z rozwiniętą komunikacją lotniczą i kolejową oraz rozwijającą się bazą hotelową, możliwe stały się podróże dla osób nieszczególnie majętnych i tylko dla przyjemności. Od tego momentu możemy mówić o turystyce masowej i o „przemyśle turystycznym” – bo okazało się, że chętnych na podróże jest tak wielu, że oferujący tak zwane usługi turystyczne mogą już z tego zacząć się utrzymywać.
Jednak – jeśli spojrzeć na to z zewnątrz – turystyka masowa jest kolejnym absurdem naszych czasów. Ktoś cały rok ciężko pracuje tylko po to, żeby odłożyć pieniądze i w lecie na dwa czy (jeśli ma szczęście) trzy tygodnie udać się z rodziną w jakieś dalekie miejsce. „Dalekie” – w zależności od możliwości portfela - może oznaczać Juratę, Costa Brava albo Tajlandię. Co zwykle robimy w takim miejscu? Po pierwsze odpoczywamy, czyli siedzimy na plaży albo (częściej) na basenie. Po drugie zwiedzamy – czyli zaliczamy okoliczne punkty widokowe, świątynie, ewentualnie (choć rzadko) muzea, a jeśli jesteśmy z dziećmi, to oczywiście parki rozrywki. No i oczywiście robimy mnóstwo zdjęć! Których zwykle nikt potem nie ogląda…
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że wiele miejsc na świecie utrzymuje się tylko dzięki turystyce – bez niej nie miałyby racji bytu. Dla przykładu jedyną wyspą grecką, która miałaby szansę przeżyć bez turystów jest Kreta, jednak nawet ta duża wyspa utrzymuje się głównie dzięki turystyce i bardzo ucierpiała na epidemii COVID. A co można powiedzieć o wyspach karaibskich czy Polinezji? Wiele miejsc byłoby nic nie znaczącymi i zabitymi dechami dziurami, gdyby nie udało im się stać turystycznymi „destynacjami”.
Oczywiście nie każdego Europejczyka stać na wyjazd na Karaiby czy Polinezję, więc w wakacje w stanie oblężenia znajdują się Paryż, Wenecja, Florencja czy Barcelona. Te miasta akurat nie utrzymują się tylko z turystyki, więc ich mieszkańcy nie zawsze są szczęśliwi z powodu szarańczy turystów przewalających się głównymi ulicami miasta. Jednak wielu ludzi za swój wręcz obowiązek uważa udanie się w czasie wakacji w jakiś turystycznie popularny kierunek. Oczywiście dla wielu ważne jest umieszczenie w serwisach społecznościowych relacji z ich eskapady – często jest to nawet ważniejsze niż sama eskapada. Absurdalne jest też poszukiwanie „ikonicznych miejsc” – na zasadzie: zrobię sobie zdjęcie w miejscu w którym wielu innych już zrobiło i umieściło to w Internecie. Oczywiście ważne jest też „zaliczenie” lokalnej restauracji (najlepiej polecanej przez jakiś serwis). I wtedy właściwie można już wracać do domu.
Jak to się ma do wzmiankowanego w tytule postu sloganu „podróże kształcą”? Moim zdaniem zwykle nijak. Przeciętny turysta nie zobaczy podczas swojej podróży nic oprócz kilku ładnych budynków (których zdjęcia mógłby zobaczyć w Internecie), kilku pięknych widoczków (jak wcześniej) i, ewentualnie, może doznać jakichś wrażeń smakowych czy zapachowych (ale w wersji przeznaczonej dla turystów). Czy dowie się czegoś, jak żyją ludzie w tym zakątku świata? Czy dowie się jakie mają problemy? Co ich cieszy a co martwi? Jaka jest ich kultura? W 90% przypadków nie ma na to szans, a co ważniejsze nie jest tym w ogóle zainteresowany. Chodzi mu tylko i wyłącznie o piękne plaże i piękne widoczki. No i oczywiście „urokliwe knajpki”, w których uwielbia robić sobie zdjęcia z drinkami…
Oczywiście jednak w sensie ekonomicznym masowa turystyka ma sens. Chodzi o transfer pieniędzy z rejonów bogatych jak Europa czy USA w rejony biedne jak Karaiby, wyspy greckie czy choćby południe Włoch. Kraje arabskie – choć na razie bogate – także postawiły sobie za punkt honoru ściągnięcie turystów, czemu służą absurdalne inwestycje. A ludzie z bogatych rejonów chętnie wydają pieniądze na „wakacje marzeń”.
Tak więc śmiem twierdzić, że tak postrzegana masowa turystyka jest absurdem. Wielu ludzi w Polsce może miło spędzić czas we własnym ogrodzie czy na działce, a jednak decyduje się wydać masę pieniędzy na wyjazd w egzotyczne kraje, gdzie otrzymuje niewiele więcej niż u siebie (pogoda w Polsce nam ostatnio dopisuje!) a jednak czuje zadowolenie z „zaliczenia” kolejnych „destynacji”.
Disclaimer: Żeby nie wyjść na osobę zawistną, która po prostu zazdrości innym ich wspaniałych podróży muszę dodać, że byłem w ponad 40 krajach świata. I wiele z wyżej wspomnianych absurdów dotyczy także mnie, chociaż starałem się zwykle poznać kulturę i normalne życie ludzi je zamieszkujących. Jednak niestety nie zawsze mi się to udało, dlatego muszę jasno powiedzieć, że tylko niektóre podróże naprawdę mnie ubogaciły.
Jestem informatykiem ale ponieważ interesuję się historią - staram się pisać o historii. Pasjonuję się znajdowaniem analogii pomiędzy historią a dniem dzisiejszym. Interesują mnie też różne interpretacje tych samych zdarzeń.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości