Trucker hiob Trucker hiob
2175
BLOG

O tym jak Gazeta Wyborcza kłamie.

Trucker hiob Trucker hiob Polityka Obserwuj notkę 4

Gazeta Wyborcza kłamie! Zatem co nowego? Ano nic, tylko, że tym razem sprawa dotyczy pewnej sprawy, o której pisaliśmy na forum, więc niejako zobaczyłem tę manipulację z pierwszej ręki i postanowiłem o tym napisać.

Mieszkam w USA od niemal trzydziestu lat. Moi wirtualni pasażerowie w większości są w Polsce. wielu z nich to młodzi chłopcy, marzący o pracy w USA. Nic dziwnego więc, że temat pracy w USA, wiz, zielonej karty itp. powraca na forum dość często. Niedawno jeden z moich gości napisał:


"O tutaj ciekawy artykuł, który może was zaciekawić (do tematu wyjazdu do USA, Zielonej Karty i obywatelstwa USA)"


Po czym podał link do tekstu w Gazecie Wyborczej. Kliknąłem na niego i zobaczyłem jakie to rewelacje ma nam do zaoferowania ten organ. Od razu uderzył mnie tytuł: "Polacy giną w Afganistanie i Iraku za obywatelstwo USA!" Dalej zwykłe bzdury, jakaś propaganda mijająca się z prawdą. Odpisałem na forum:

"...dotyczy to osób już posiadających zieloną kartę, czyli prawo pobytu w USA. Więc wymowa artykułu jest bezsensowna i kłamliwa. Nie chodzi tu o jakieś kuszenie Polaków by otrzymali obywatelstwo, ale zwyczajny program rekrutacyjny armii USA prowadzony wśród osób, które mieszkają w USA, mają tam prawo pobytu i prawo do pracy."

To jednak nie koniec historii. Okazuje się bowiem, że to nie była zwykła pomyłka autora, ale celowa manipulacja i przekłamanie. Tekst ten bowiem powstał w wyniku rozmowy telefonicznej z naszym rodakiem, panem Rafałem  Stachowskim,  mieszkającym od lat w USA, który jest dowódcą Kompanii Rekrutacyjnej w US Army i autorem bardzo dobrego i popularnego bloga. A na czym ta manipulacja polegała najlepiej wytłumaczy sam oszukany i dlatego pozwolę sobie tu oddać mu głos. Bez jego zgody i wiedzy, ale myślę, że mi to wybaczy.

O tym jak Gazeta Wyborcza kłamie.

Jakiś czas temu dostalem emaila od pana Marcina Górki, z prośbą o udzielenie wywiadu do artykułu który pisze.  Zgodziłem  się bez chwili namysłu, zawsze miałem słabość do Rodaków...  Poza tym do dzisiaj, moje doświadczenia z dziennikarzami z Polski były wspaniałe, więc naprawdę ucieszyłem się, mając okazję pogadać trochę w ojczystym języku.  Do pana Marcina zadzwoniłem płacąc za połączenie z własnej kieszeni.  Przegadaliśmy z godzinę – bardzo fajnie mi się z nim rozmawiało.

Dzisiaj rano żona dzwoni do mnie że podobno w “Przeglądzie Prasy” w ITVN, jakiś artykuł w Gazecie Wyborczej wywołał spore wzburzenie prowadzących.  Wchodzę na maila, a tutaj mam ze dwadzieścia przesłanych linków o d najróżniejszych znajomych, wszystkie do owego nieszczęsnego artykułu.  Baa, nawet na Niezależnym Forum o Wojsku zawrzało na temat mojej skromnej osoby.

Artykuł pana Marcina przeczytałem z zapartym tchem.  Chciałbym dodać że słowo artykuł jest w tym przypadku słowem zbyt szumnym na określenie tego steku bzdur który wylądował na łamach poważanej, jak dotąd uważałem, gazety.  Przyznam się że poczułem się trochę zdradzony przez gościa, który pod pretekstem przyjacielskiego wywiadu wyłudził odemnie informację, która potrzebna mu była do wysłania w świat kolejnej kaczki dziennikarskiej.  I żeby chociaż nasz dziennikarzyna użył informacji którą mu w dobrej wierze podałem.  Nie, prawda się nie sprzedaje, więc aby odnieść większy “sukces”, gość przeinaczył każdą moją wypowiedź, tutaj dodał jakieś kłamstwo od siebie, tutaj sobie coś zmyślił, tutaj coś odjął, tutaj dodał, a efekt?  Wypaczony obraz mojej ukochanej Armii, który spowodował że pół mojej dawnej ojczyzny zawrzało.

A więc, przeanalizujmy bzdury którymi nasz “dziennikarz” zbombardował polskie społeczeństwo:

W ramach kampanii "Go to army" amerykańscy rekruterzy werbują obcokrajowców posiadających zielone karty, głównie Latynosów i Polaków. Dają im błyskawicznie amerykańskie obywatelstwo. Potem - na wojnę. Już 20 Polaków zginęło w Iraku i Afganistanie.

W ramach kampanii “Go to Army”.  Hehehehe.  No popatrz, jestem w wojsku już osiemnaście lat, a o takiej kampanii reklamowej, jak żyję nie słyszałem.  Sam osobiście w 1993 roku zaciągnąłem się bo chciałem być “Be all that you can be” (Żyj Pełnią Życia).  Potem, jakoś w roku 2003 Armia wymyśliła kampanię reklamową “Army of One” – slogan ten nie utrzymał się zbyt długo, bo przyznam się że był naprawdę idiotyczny.  Slogan ten był tak idiotyczny że nawet nie wiem jak go przetłumaczyć na polski.  Slogan “Army Strong” (Wojskowa Siła) został wylansowany w 2006 roku, i utrzymuje się do dziś – za to za kilka miesięcy, Armia wypuszcza nową kampanię reklamową “Symbol of Strenght” (Symbol Siły).  A owe nieszczęsne, wyssane z palca “Go to army?”  To wyrażenie nawet nie ma sensu, bo albo może być “Go Army” albo “Go to the Army”.  Jak można brać poważnie artykuł który zaczyna się od kłamstwa już w pierwszym zdaniu?

Prawda jest taka że armia amerykańska rzeczywiście ma specjalną misję rekrutacji obcokrajowców – głównie ludzi władającymi płynnie językami wschodu – tego bliskiego jak również dalekiego.  A werbujemy obcokrajowców nie po to aby mieć świeże mięso armiatnie, jak insynuuje nasz początkujący dziennikarzyna, a ze względu na ich specjalny talent, czyli języki obce.  Bo jak wiadomo, znajomość języków obcych, nie jest najmocniejszą stroną amerykańskich obywateli.

Chciałbym też dodać, że cała przewodnia myśl artykułu to bzdura!  Że niby rząd Stanów Zjednoczonych rozdaje obywatelstwa w zamian za służbę w Armii.  Nie.  Stany Zjednoczone nie mają legii cudzoziemskiej.  Nie można sobie wyrobić obywatelstwa przez służbę.  Do wojska obecnie mogą tylko pójść ludzie którzy mają zielone karty, a więc tacy którzy to obywatelstwo wcześniej czy później i tak dostaną, bez względu na to czy będą służyli w wojsku czy nie.

Faktem natomiast jest, że każdy kto posiada zieloną kartę może wstąpić w szeregi US Army – a to dlatego bo Armia nie dyskryminuje nikogo, bez względu na pochodzenie, wyznanie, czy też kolor skóry.  Następnym faktem jest to, że latynosi w Armii nie odzwierciedlają etnicznego przekroju społeczeństwa amerykańskiego – jest ich za mało.  O Polakach nawet nie wspomnę – większość Polaków woli przez całe życie harować na budowie czy też pucować amerykanom toalety, zamiast użyć Armii aby osiągnąć coś w tym kraju, zaczynając od edukacji.  Plutony latynowskie?  Bzdura.  Skończyliśmy z segregacją rasową jeszcze 1951 roku.  Każdy kto ma choć trochę oleju w głowie o tym wie.

Dorota Pietrek z podszczecińskich Polic przechowuje w domu gwiaździsty sztandar, odznakę Purpurowe Serce i zaświadczenie o przyznaniu synowi amerykańskiego obywatelstwa. Polski strzelec z 1. Dywizji Piechoty Morskiej zginął w czerwcu 2008 r. w prowincji Farah w Afganistanie.  Przyjechał do Ameryki w 2005 r., miał 21 lat, wylosował zieloną kartę. Wstąpił do marines, gdy z kampanii reklamowej "Go to army" dowiedział się, że w ten sposób zyska obywatelstwo. W kwietniu 2008 r. odleciał do Afganistanu.

Wstąpił do marines, gdy z kampanii reklamowej "Go to army" dowiedział się, że w ten sposób zyska obywatelstwo.   A ile przekłamań możemy naliczyć w tym jednym zdaniu które wyszło spod pióra pana Marcina Górki?  A więc, jeżeli pan Pietrek w roku 2005 dostał zieloną kartę, to znaczy że w roku 2008 pozostało mu zaledwie dwa lata aby dostać obywatelstwo amerykańskie, a miał je gwarantowane.  Zielona karta daje imigrantowi dokładnie takie same prawa co obywatelstwo, z wyjątkiem prawa głosowania, a więc należy wykluczyć że pan Pietrek poszedł do Marines tylko i wyłącznie aby dostać obywatelstwo, co insynuuje pan Górka.  Jaki człowiek o zdrowych zmysłach podpisałby trzy letni kontrakt aby dostać obywatelstwo na które musiałby zaczekać tylko dwa lata?  Nie.  Pan Pietrek poszedł do Marines bo chciał być żołnierzem piechoty morskiej – a jest to pobudka jakiej pan Górka nigdy nie zrozumie, ponieważ zupełnie obce są mu takie słowa jak “Duma”, czy “Honor”.  Aha, rówież niedorzeczne jest stwierdzenie że gość poszedł do Marines po zobaczeniu reklamy Army – to są dwie zupełnie różne części amerykańskich sił zbrojnych.  A tak nawiasem mówiąc, kampania reklamowa Marines to “For Us All” (Za nas wszystkich)

- Ilu obywateli RP zaciągnęło się do US Army? - pytamy Elizabeth Robbins ze służb prasowych Pentagonu.
- Nikt nie prowadzi takiej statystyki - odpowiada.


I tutaj należna jest mała dygresja.  Jeżeli sama rzeczniczka Pentagonu objawiła że NIKT nie prowadzi statystyki ilu obywateli RP zaciągnęło się do US Army, to skąd u pana Górki takie dokładne dane że niby dwudziestu Polaków zginęło, i że kolejne pięciuset służy w Amerykańskich mundurach?  Według artykułu wynika jasno, że ode mnie:

Pochodzący z warszawskiej Pragi Rafał Stachowski, rekruter, który werbuje do armii rodaków, mówi, że w wojskach USA służy ok. 500 "naszych". Zginęło już 20 z nich.

Bardzo mi miło że pan Górka ceni informację pochodząca z moich ust wyżej niż od pani rzeczniczki Elizabeth Robbins, ale w tym miejscu chciałbym przytoczyć resztę rozmowy jaka odbyła się między mną a panem Górką, owego mroźnego marcowego poranka (tak, tak, napisanie tych wypocin dla Gazety Wyborczej zajęło panu Górce aż siedem tygodni).

- A ilu Polaków służy w Armii Amerykańskiej? – dopytuje pan Górka.
- Ciężko powiedzieć.  Pani Paulina Glińska z Polski Zbrojnej zadała mi kiedyś takie samo pytanie, ale niestety nie byłem w stanie znaleźć na nie odpowiedzi.  Po prostu takich statystyk się nie prowadzi. – odpowiadam wymijająco.
- No gdyby miał pan zgadywać? – nie daje za wygraną pan Górka.
- Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym że okolo pięciuset.  Wie pan, Polacy nie garną się do wojska – do tej pory mają w głowach wypaczony obraz wojska z czasów Ludowego Wojska Polskiego. – dodaję.

Skąd mi przyszła do głowy liczba pięćset? Ponieważ facet koniecznie chciał abym mu podał jakąś cyfrę, pomimo faktu że parę razy mu powiedziałem że taka statystyka nie istnieje, zrobiłem szybko rachunek sumienia, i spróbowałem z grubsza ustalić ilu gości z polskimi naszywkami spotkałem na wojskowej stołówce, i ilu z nich potrafiło jeszcze powiedzieć “Mam czę w dupe”, “Day mee bushi” lub “Doopa Jash”, pomnożyłem ten numer przez liczbę naszych dywizji, i zaokrągliłem do najbliższej setki.  I tak oto numer, który sam, przyznaję się ze wstydem, wyssałem sobie z palca, zbulwersował dzisiaj pół Polski.  Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko że wyraźnie powiedziałem panu Górce że “zgaduję że około pięciuset”.  

Tzw. rekruterzy (żołnierze kompanii rekrutacyjnej) amerykańskiej armii werbują w USA ochotników obcokrajowców posiadających zielone karty, głównie Latynosów i Polaków.

Kolejne zdanie pana Górki, kolejne kłamstwo.  Ani moi żołnierze, ani żadni inni tzw. Rekruterzy nie rekrutują obcokrajowców posiadających zielone karty, głownie Latynosów i Polaków.  Moi żołnierze pomagają założyć mundur każdemu kto ma na to chęć, albowiem US Army jest armią ochotników, oraz każdemu posiada odpowiednie kwalifikacje do służby.  Prawda jest taka że tylko trzech na dziesięciu aplikantów kwalifikuje się do służby.  Kolejna prawda jest taka że zaciągnięcie kogoś do wojska wymaga wypełnienia tony dokumentów, a tych dokumentów jest znacznie więcej jeżeli ktoś jest obcokrajowcem na zielonej karcie.  Prawdę mówiąc, to z obcokrajowcami jest więcej kłopotu niż to jest warte, bo po pierwsze większość z nich nie jest w stanie przejść egzaminu kwalifikującego do wojska ASVAB; po drugie trzeba się użerać z imigracją; po trzecie ich zielone karty mają tendencję do utraty ważności tuż przed wyjazdem na unitarkę; po czwarte przeważnie ich dyplomy ze szkoły średniej są dalej w ich ojczystym języku, i trzeba znaleźć kogoś kto by je przetłumaczył; po piąte imigranci mają słabe poczucie obowiązku, i często po podpisaniu kontraktu zmieniają zdanie – w zeszłym miesiącu dwóch różnych Ghańczyków nie stawiło się na unitarkę, bo zmienili zdanie w ostatniej chwili.  Straciłem też Polaka, rodzonego tutaj, który z jakiegoś nieogarniętego logiką powodu zdecydował że zamiast studiować w Stanach, w prestiżowym uniwersytecie Rutgers za który Rezerwa Armii by mu zapłaciła, będzie studiował w Krakowie na AGH.  Gość porzucił zawód Operatora Wojskowych Sieci Komputerowych, zawód który dostałby nie przerywając szkoły, zawód który otworzyłby mu wiele drzwi po studiach z informatyki.

Do mnie zgłosił się ostatnio gość, który złamał żebro, pracując na czarno. Nie było go stać na lekarza, miał tego dość. Dzisiaj jest w armii, właśnie jedzie na wojnę

Historia pewnego emerytowanego sierżanta wojsk rakietowych w Polsce szczególnie mi przypadła do gustu, więc przytoczyłem ją panu Górce podczas naszej długiej rozmowy na mój koszt.  Po przejsciu na wcześniejszą emeryturę gość imał się różnych prac, w większości związanych z budową.  Bo co innego może robić w Stanach gość z minimalnym językiem, bez specjalizacji?  Któregoś dnia złamał sobie żebro, gwintując rurę na budowie.  Pomimo okropnego bólu facet nie poszedł do lekarza, bo go nie było na to stać, za to codziennie chodził do pracy, bo nie mógł sobie pozwolić na wzięcie chorobowego.  Wojsko dało mu możliwość na edukację, godziwe życie dla rodziny, ubezpieczenie medyczne, oraz za dwadziescia lat, na emeryturę.  Nigdy nie powiedziałem panu Górce że “właśnie jedzie na wojnę”.  Powiedziałem mu że właśnie jedzie na unitarkę.  Ale gość najwyraźniej słyszy tylko to co chce słyszeć.

No cóż, Gazeta Wyborcza dużo straciła w moich oczach.  Jeżeli w jednym artykule jest tyle kłamstw, to aż się boję pomyśleć ile kłamstw jest w innym artykułach, na tematy o których nie mam zielonego pojęcia.  Zastanawia mnie czy to zwykły zbieg okoliczności że i Wróżka, i Wyborcza zaczynają się na tą samą literę alfabetu.  Przypuszczam że to właśnie we Wróżce pan Górka nabierał dziennikarskiego doświadczenia.  Słyszałem że w drukowanej wersji “Wyborczej” jest wypisanych dużo więcej bzdur na mój temat, ale nie mam do niej dostępu.


To tyle cytatu, ale nie koniec historii, bo jest jeszcze druga część. Ale by nie przedłużać swojego wpisu, zapraszam do źródła, czyli do notki pod tytułem: "O tym, jak Gazeta Wyborcza kłamie, część II"

A ponieważ sprawa dotyczy kraju, który stał się moją drugą ojczyzną, kraju, który jest mi bardzo bliski i który naprawdę pokochałem, postanowiłem o tym tu napisać. Bo nie jest prawdą, że "Polacy giną w Afganistanie i Iraku za obywatelstwo USA". Owszem, giną tam nasi rodacy, także ci, którzy mieszkają na stałe w Stanach, ale nie "za obywatelstwo". W Iraku zginął syn mojego dobrego znajomego z Charlotte, Cliff Golla. Takie są smutne realia naszego życia. Żołnierze giną na wojnie, tak, jak policjanci i strażacy czasem giną na służbie i kierowcy też czasem nie powracają do domu z trasy. Jednak nie jest prawdą, że rząd amerykański kusi kogokolwiek obywatelstwem, czy prawem stałego pobytu, w zamian za służbę w wojsku. A to wyraźnie sugeruje ta, pożal się Boże, "informacja" w GW.

Nazywam się Piotr Jaskiernia, mam 61 lat i od wielu lat mieszkam w Stanach. Z zawodu jestem "truckerem", kierowcą. Moim hobby jest apologetyka, a moją pasją nowa ewangelizacja. Zawsze szukam nowych dróg, by dotrzeć z Dobrą Nowiną do kolejnych osób, stąd moja obecność tutaj. AUDYCJE RADIOWE, PROGRAMY TV I ARTYKUŁY PRASOWE Z MOIM UDZIAŁEM: KLIK Moje FORUM: www.katolik.us Zapraszam. Kontakt.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka