Po moich ostatnich notkach na temat ewolucji i czasu wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja na temat problemu istnienia naszej wolnej woli i faktu, że Bóg wszystko wie. Dla niektórych osób obie te rzeczy są niemożliwe do pogodzenia, inni przyjmują je na wiarę, ale nikt z nas tak naprawdę nie potrafi tego do końca ani zrozumieć, ani tym bardziej wytłumaczyć. Pozostanie to na zawsze tajemnicą wiary.
Nie mam tu zatem ambicji wyjaśnienia tej sprawy. zapraszam wszystkich do prześledzenia komentarzy pod moim ostatnim wpisem i na blog Niebieskiego. To na pewno ciekawsza lektura od moich przynudzań, bo też Niebieski to facet znacznie mądrzejszy niż ja. Szczególnie w tym kontekście polecam jego tekst o Judaszu . Ja natomiast chciałbym jedynie powrócić na moment do czytań z ostatniej niedzieli.
Pierwsze czytanie było z 17. rozdziału Księgi Wyjścia:
Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.
Zwykle z pierwszym czytaniem koresponduje Ewangelia. Tak było i tym razem. Ewangelia według św. Łukasza, rozdział 18:
Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. I Pan dodał: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę.
W ostatnią niedzielę i drugie czytanie, z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza mówi nam coś podobnego:
Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.
Co te fragmenty mają ze sobą wspólnego? Oczywiście to, że pokazują nam, że nasze decyzje, to co robimy, na co się sami decydujemy ma realny wpływ na losy świata, na losy innych ludzi i na naszą przyszłość. Na nasze zbawienie i na zbawienie naszych braci.
Od tego, czy Mojżesz miał wzniesione w modlitwie ręce zależało, czy Izraelici odnosili zwycięstwo w bitwie. Ile razy ręce mu opadały ze zmęczenia, szala zwycięstwa chyliła się na stronę wroga. Ta modlitwa Mojżesza miała autentyczny, realny wpływ na bieg wydarzeń. W przypowieści opowiedzianej przez Jezusa uczy nas On, że Bóg wysłuchuje tych, którzy uporczywie błagają Go o obronę. Święty Paweł poucza młodego biskupa, Tymoteusza, by "głosił naukę, nastawał w porę i nie w porę, wykazywał błędy, pouczał i podnosił na duchu". Po co? Oczywiście po to, by wychowywać swoje owieczki. By mieć wpływ na ich życie. By ich doprowadzić do zbawienia.
Jaki sens miałyby te wersety, gdyby Bóg wszystko już wcześniej zdeterminował? Albo gdyby wcześniej widział naszą przyszłość? Czy przyszłość by się mogła zmienić, jak to było na filmach o "Powrocie do przyszłości"? Czy coś nasze modlitwy wymazują, co dopiero będzie? Nonsens. Zatem czy te wydarzenia z naszego życia zaskakują Boga? Czy on nie wie, co zrobimy? Jeszcze większy nonsens. Dla Niego nie ma "zrobimy". Dla Niego wszystko, nawet koniec świata jest TERAZ.
Nam bardzo trudno uciec od faktu, że jesteśmy ze swej natury stworzeniami żyjącymi w czterowymiarowej czasoprzestrzeni. Tak naprawdę nie potrafimy sobie wyobrazić innej rzeczywistości. Musimy po prostu uwierzyć, że fakt, że Bóg stwarzając świat materialny potrafił go stworzyć wolnym i równocześnie zna on każdy moment istnienia tego świata. Zna, nie widzi co będzie. Dla Boga nie ma bowiem żadnego "będzie".
W jednej z książek Michała Hellera przeczytałem coś, co mnie zdumiało i zachwyciło. Mam nadzieję, że nie przekręcam sensu, opowiadam z pamięci. Z bardzo zawodnej pamięci. Heller napisał, że modele matematyczne opisujące nasz Wszechświat wychodzą z pewnej "osobliwości początkowej" i kończą się "osobliwością końcową". To nasz Wielki Wybuch na początku i koniec świata (w sensie fizycznym, nie teologicznym), gdzie wszystko się zapadnie w wielką czarną dziurę. Oczywiście upraszczam i trywializuję, ale to nie jest istotne. Chodzi jedynie o zarysowanie, pobieżne przedstawienie tego faktu.
Dla nas, obserwatorów "ze środka" jest to logiczne. Nawet, gdy nie rozumiemy do końca definicji słowa "osobliwość" w fizyce, sama koncepcja jest do zaakceptowania. Jednak Heller napisał coś zdumiewającego. Mianowicie napisał, że gdyby się "spojrzało" na taki model Wszechświata "z zewnątrz" to ta początkowa osobliwość jest osobliwością końcową. Nie jest czymś podobnym, nie jest czymś zbliżonym, ale jest jedno i to samo!
Nie proście mnie, bym Wam to szerzej wytłumaczył. Ja tego nie rozumiem ani szerzej, ani w ogóle. Jednak na tyle na ile potrafiłem to zrozumieć to widzę, że znowu matematyka potwierdza to, czego nas uczy wiara. Potwierdza, że coś, co widziane z punktu widzenia osoby żyjącej w czasie, widziane przez kogoś "spoza układu" zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Tylko, że "poza układem" jest tylko jedna Osoba. No, może nie jedna. Może trzy. Ale to już inne zagadnienie… ;-)
Pisząc niedawno o innym odkryciu kosmologów, mianowicie o tym, że wystarczyły jedynie pewne prawa, a reszta mogła się potoczyć w sposób naturalny, przypomniałem początek Ewangelii św. Jana. "Na początku było Słowo". Idea, czy model o którym pisał Heller przypomina inne słowa o Jezusie zapisane przez św. Jana. Tym razem w Apokalipsie:
Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. (Ap 22,13)
Czasem się zastanawiam, czy nie należałoby w takim razie przyznać pośmiertnie świętemu Janowi Nobla z fizyki… Na pewno zasługuje na niego bardziej, niż wielu innych uhonorowanych przez komitet tej nagrody.
Powróćmy jednak do naszych rozważań. Jeżeli fizycy, kosmologowie, matematycy nieustannie trafiają na sytuacje, w których nasz zwykły język okazuje się narzędziem tak niedoskonałym, że muszą oni albo tworzyć nowe słowa, albo nadawać istniejącym słowom nowe znaczenia, jeżeli ciągle odkrywają rzeczywistość tak odmienną od obserwowanej przez nas, "zwykłych śmiertelników", to dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że Bóg jest ze swej natury zupełnie od nas inny? Sama nauka nam uczy, że są wokół nas sprawy o których się filozofom nie śniło. Dlaczego więc te trudności?
Dlaczego zawsze staramy się Boga mierzyć naszą miarą, kształtować Go według naszych, ludzkich wyobrażeń, a potem się Nim rozczarowujemy, dziwimy, że postępuje tak, a nie inaczej? Bo co? Bo my byśmy to zrobili lepiej? Ha!Ha!Ha! Dobre. Jak to ktoś słusznie zauważył brakuje powołań kapłańskich, ale nie brakuje powołań papieskich. Tym bardziej jest to prawdziwe, gdy chodzi o "powołania boskie". Każdy z nas, przynajmniej czasami, myśli, że byłby lepszym bogiem od Pana Boga. Ja także. Każdy oprócz tym kilku naprawdę pokornych. Nic dziwnego, że Kościół uczy, że pycha jest źródłem każdego grzechu.
Bóg nie jest taki jak my, choć dobrze by było, byśmy my stawali się coraz bardziej tacy jak On. Bóg nie może nic zrobić sprzecznego ze swą naturą, ale może wszystko zrobić, co jest z Jego naturą zgodne. Tylko my czasem zapominamy, że Jego natura jest inna od naszej i dlatego tak trudno czasem nam te rzeczy zrozumieć i te pozorne sprzeczności pogodzić ze sobą.
PS. Na koniec kilka uwag tylko pośrednio związanych z powyższymi przemyśleniami.
1. Jakieś trzy tygodnie temu pisałem o akcji 40 dni modlitw i postu za życiem. Niedzielne czytania przypominają nam o potrzebie wytrwałej modlitwy. Jeszcze 10 dni akcji zostało. Ile osób o niej jeszcze pamięta? Czy wspomożecie modlitwą? Postem?
2. Cytując fragmenty Biblii z niedzielnych czytań pominąłem kilka zdań. Nie dotyczyły one naszych rozważań. Jednak powrócę do nich teraz. W Liście do Tymoteusza święty Paweł pisze także:
Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu.
Ten werset jest często cytowany przez protestantów wyznających doktrynę "Sola Scriptura" jako dowód na to, że wystarczy Biblia i żaden inny autorytet, Kościół, papież, czy magisterium nie są potrzebne. Jednak gdy spojrzymy na ten werset w szerszym kontekście widzimy, jak błędna to interpretacja. Święty Paweł bowiem poprzedza tamte słowa tymi:
Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci zawierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie.
"W tym, czego się nauczyłeś od lat niemowlęcych". Gdyby więc przyjąć ich interpretację, że to, co Tymoteusz zna z Pism jest w zupełności wystarczające, to wykluczałaby ona w całości Nowy Testament. Łącznie z tym listem, który właśnie zacytowałem. Jeżeli zatem "Sola Scriptura Christians" uznają Ewangelie i Listy Pawłowe za natchnione Słowo Boże, to nie mogą tak tego wersetu interpretować. Poza tym "pożyteczne" wcale nie znaczy "wystarczające". Woda jest pożyteczna, ale ile przeżyjemy o samej wodzie? Dlatego polecam do tej wody kromeczkę suchego chleba. ;-)
3. Pominąłem także ostatnie zdanie z niedzielnej Ewangelii. Brzmi ono tak:
Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?
Myślę, że to jest klucz do naszych rozważań. Do tego wszystko się sprowadza. Możemy i powinniśmy szukać prawdy naszym rozumem, ale gdyby nam się udało "rozgryźć Pana Boga", to znaczyłoby to jedno: Nie był to wcale Bóg, ale jakiś bożek naszych wyobrażeń. Nasz intelekt może nam potwierdzić, że nie ma sprzeczności między wiarą a nauką, że logika nie przeczy istnieniu Boga, że to ateizm jest irracjonalną religią, ale nie żądajmy od naszego rozumu, by nam dał odpowiedzi na wszystkie wątpliwości i pytania w procesie poznawania Boga. On bowiem musi się wymknąć naszym wyobrażeniom jeżeli rzeczywiście jest Bogiem.
I już naprawdę na koniec zabawna rozmowa z autorem książki "Dawkins Urojony". Autor w zabawny sposób, trochę w stylu C S Lewisa z "Listów starego diabła", odwracając niejako rzeczywistość, obnaża słabość "argumentów" Dawkinsa na "nieistnienie Boga". W jaki sposób? Po prostu dosłownie powtarza te argumenty. Tylko, że zamiast "udowodnić, że Bóg nie istnieje" udowadnia, że nie istnieje… Dawkins. Przyjemnej zabawy. :-D
Inne tematy w dziale Technologie