Ostatnio na Frondzie powrócił temat darwinizmu, ewolucji i kreacjonizmu, a także wiary. Wiary w Boga i wiary w nieistnienie Boga. Przypomniano, że teoria ewolucji to "tylko teoria" i że tak naprawdę to było przecież zupełnie inaczej. Ale czy rzeczywiście? I jeżeli tak, to jak? Czy Darwin miał rację? Albo raczej należałoby zapytać, czy dzisiejsza teoria ewolucji ma cokolwiek wspólnego z teorią Darwina?
Jest oczywiste, że teoria w nauce to coś znacznie więcej niż hipoteza. Na przykład teoria względności Einsteina to nie jest jakaś propozycja, jedna z wielu, ale coś, co jest faktem. Prawo, które coś rzeczywistego wyjaśnia, określa, opisuje. W tym sensie słowo "teoria", które w potocznym języku jest synonimem "hipotezy" jest nieco mylące. W nauce nikt nie myli tych pojęć.
Teoria ewolucji, wraz z genetyką, są wręcz podstawą całej współczesnej biologii. Nie można jej traktować jako "hipotezy" i szczególnie nie powinno się tego robić "z religijnego punktu widzenia". Przez takie podejście wielu ludzi, zwłaszcza młodych ludzi, albo traci wiarę, albo jej nigdy nie znajdzie w swym sercu, słusznie uważając tak twierdzących chrześcijan za nawiedzonych maniaków. Powstaje u nich bowiem korelacja "chrześcijanin – wróg nauki", a w konsekwencji nie mogąc odrzucić faktów, jakie im daje nauka, odrzucają tak rozumiane chrześcijaństwo.
Bóg stworzył świat poznawalny. Tak uczy Kościół i to stało się podstawą rozwoju wielu nauk, które nie mogłyby powstać w innych cywilizacjach i innych kręgach kulturowych. Dla muzułmanina twierdzenie, że można by poznać zamysł Boży jest bluźnierstwem. Idea, że Bóg mógłby działać logicznie, jest świętokradcza. Bóg Koranu jest Panem nad niewolnikami i robi co tylko sobie zapragnie.
Bóg chrześcijan, Bóg prawdziwy, jest Bogiem prawa i logiki. Świat który stworzył jest poznawalny. Od początku do końca. Zresztą tylko to nam umożliwia istnienie cudów, bo cud może zaistnieć tylko w świecie uporządkowanym, rządzonym opisywalnymi prawami. Gdyby świat był chaosem, nie byłoby mowy o żadnych cudach, bo chaos to jest jeden wielki cud. W chaosie wszystko się dzieje nielogicznie i bez sensu.
Nie twierdzę tu bynajmniej, że nauka już potrafi nam dać na wszystko odpowiedzi. Nadal mamy, wracając do ewolucji, bardzo poważne problemy do wyjaśnienia. Skąd się wzięła na samym początku materia. Jak zaczęło się pierwsze życie. Jak następowała przemiana gatunków. Jak powstał pierwszy organizm mający samoświadomość, wolną wolę, potrafiący kochać i nienawidzić. Te, i inne pytania są ważnymi i rzeczywistymi problemami, na które nauka nie potrafi nam dziś odpowiedzieć w sposób zadowalający.
Oczywiście nauka ma tu pewne hipotezy, mniej, lub bardziej racjonalne i prawdopodobne. Jednak nie tylko nie są to jeszcze udokumentowane fakty, ale nawet nie są to jeszcze nawet "robocze teorie". Mimo to nie możemy w takim momencie krzyknąć: Aha! Mamy dowód na istnienie Boga! Bóg tu zadziałał, podjął się bezpośredniej interwencji i … voilà! Mamy pantofelka. Takie podejście wręcz ubliża Bogu, traktując Go jak partacza, który stwarza sobie świat, świat rozwijający się w sposób naturalny i poznawalny, aż dochodzi do zakrętu ewolucji, do trudnego momentu z którym sobie nie radzi i opuszcza bezradnie ręce. Co więc robi ten bezradny Bóg niektórych kreacjonistów? Niczym jakiś magik wyciągający królika z kapelusza, stwarza żywą komórkę, nowy gatunek zwierząt, czy lepi człowieka z gliny.
Mówiąc o lepieniu… Jest taki dowcip, który już pewnie kiedyś opowiadałem, ale powtórzę, bo śmieszny.
Pewien naukowiec wyszedł przed swój Bardzo Ważny i Prestiżowy Instytut i krzykną w górę. "Boże! Udało nam się w warunkach laboratoryjnych wyprodukować człowieka. Już nam nie są potrzebne bajeczki o Twoim istnieniu! Nauka już wszystko wyjaśniła!"
Nagle rozsuwają się chmurki, wygląda zza nich Bóg i mówi: "O! To bardzo interesujące, dobry człowieku. Pokażcie mi to, chętnie zobaczę." Naukowiec siada na ziemi i zaczyna zgarniać proch, a tu nagle Bóg mu przerywa: "Zaraz, zaraz… Używajcie sobie swojego prochu…"
Dowcip pouczający, bo uczy nas czegoś ważnego. Teorie naukowe i hipotezy bazują zawsze na czymś, tak jak ten naukowiec "bazował na prochu Pana Boga". I mówiąc o prochu, jedna z bardziej interesujących hipotez, czy też modeli, jak to się zdaje się w fizyce nazywa, zakłada, że materia mogła powstać "z niczego". Naukowcy potrafią opisać taki model początków Wszechświata. I gdy pierwszy raz o tym przeczytałem, trochę mi "zmiękła rura", bo argument "początku" zawsze był bardzo mocnym potwierdzeniem faktu, że Bóg musi istnieć. Tymczasem według tej hipotezy pozornie wcale to nie jest konieczne.
Nie jest? A może jednak… Ten model może być prawdziwy jedynie wtedy, gdy naukowcy przyjmą, że istniały pewne obiektywne, fizyczne prawa. Można by napisać "wcześniej", ale na samym początku trudno w ogóle mówić o "wcześniej", bo i sam czas jeszcze wtedy nie istnieje. Pomińmy jednak tu problem czasu, ważne by zrozumieć, że ten model nie tylko nie udowadnia, że Boga nie ma, ale w przepiękny sposób uczy nas czegoś wspaniałego o naszym Bogu.
Ewangelia świętego Jana zaczyna się takimi słowami:
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. (J 1,1-3)
Biblia nie jest Księgą, z której powinniśmy się uczyć prawd naukowych, choć jest Księgą, która nie zawiera żadnego kłamstwa. Biblia jest nieomylna nie tylko w dziedzinie wiary i moralności, jest nieomylna w każdej dziedzinie. Jednak musimy pamiętać, jak nam to przypomina "Dei Verbum", że
"Ponieważ zaś Bóg w Piśmie św. przemawiał przez ludzi, na sposób ludzki, komentator Pisma św. chcąc poznać, co On zamierzał nam oznajmić, powinien uważnie badać, co hagiografowie w rzeczywistości chcieli wyrazić i co Bogu spodobało się ich słowami ujawnić."
Inaczej mówiąc jeżeli natchniony autor mówiąc o siedmiu dniach stworzenia mówi nam o przymierzu Boga z człowiekiem, a nie daje nam wykładu z historii, to nie wolno nam traktować tego jak wykładu z historii. Niemniej jednak okazuje się, że czasem Pismo Święte, choć w sposób ukryty i nie od początku jasny i oczywisty, przekazuje nam pewne prawdy, do których naukowcy dochodzą dopiero po wiekach.
Dlatego bardzo mnie cieszy, że jest już model powstania Wszechświata, który zakłada, że wystarczyło, by na początku były tylko pewne prawa. Pewna myśl. Pewne "Słowo". Taki model Wszechświata jest, moim zdaniem, piękny, a co piękne to zwykle prawdziwe. Na początku było Słowo i wszystko przez Nie się stało. Kto by przypuszczał, że naukowcy dojdą do tego, co święty Jan wiedział już niemal dwa tysiące lat temu. Bo ja nie wierzę, że Bóg interweniował w trudnych momentach. Wierzę, że On tylko wypowiedział jedno Słowo i to wystarczyło. Co zresztą nie zmienia w niczym faktu, że każdy mój kolejny oddech jest możliwy tylko dzięki temu Słowu, ale to zupełnie inne zagadnienie…
Im więcej nauka poznaje naszą rzeczywistość, tym bardziej jest zdumiona jak bardzo skomplikowane są nawet najprostsze ekosystemy, organizmy, nawet poszczególne komórki. Gdy Darwin wymyślił swoją teorię, wszystko wydawało się takie proste. Z zupy aminokwasowej, w którą, powiedzmy, wali piorun, powstaje bardzo prosta komórka, która na skutek mutacji, promieniowania kosmicznego itp. zamienia się w coś innego, niewiele bardziej skomplikowanego i… mija parę miliardów lat i jesteśmy my. Po mieczu i po kądzieli prawnukowie pantofelka. Teraz jednak okazuje się, że nic tu nie jest takie proste.
Ta najprymitywniejsza komóreczka, ten pierwotniak jest tak skomplikowanym organizmem, że "to się w pale nie mieści, jak mawiał dzielnicowy, który przynosił mi cielęcinę", że zacytuję klasyka polskiego kabaretu. Potężna fabryka, ze swymi liniami produkcyjnymi, poddostawcami, zasilaniem, oczyszczalnią ścieków, sprzedawcami, księgowością i pracownikami jest mniej skomplikowanym organizmem od naszego prapradziadka, czyli najprymitywniejszego pantofelka. Darwin tego nie wiedział, ale my to już dziś wiemy.
I co? I czy to znaczy, że Bóg musiał tu interweniować? "Żadną miarą", że zacytuję z kolei świętego Pawła. Nie musiał, bo nasz Bóg jest mądrzejszy nie tylko od naukowców, ale nawet od amerykańskich fundamentalistów chrześcijańskich. I dla Boga stworzenie takiego świata, w którym ewolucja mogła nastąpić jest łatwiejsze, niż dla mnie napisanie tego tekściku. Jednak to, że nasz świat jest tak bardzo skomplikowany pokazuje, że nic tu nie powstało przypadkowo.
Przypadki określa nam rachunek prawdopodobieństwa. I niektórzy używają "argumentu", że gdyby się posadziło odpowiednio dużo małp przy maszynach do pisania i kazało się im stukać przypadkowo w klawisze, to jest tylko kwestią czasu, by któraś z nich napisała przypadkiem "Ulissesa", czy innego "Hamleta". To jednak jest demagogia, bo jest to po prostu nieprawda. To znaczy jest w tym odrobina prawdy, ale mamy za mało małp i za mało maszyn do pisania i świat istnieje zbyt krotko, by to mogło się stać.
Wszechświat ze swymi 13,7 miliardami lat jest za młody, by wszystko mogło przypadkowo powstać. Za młody i za mały. I wcale nie jest powiedziane, że małpy chciałyby walić w klawisze. Poza tym nic nie musiało się stać. Leibnizowskie pytanie "czemu jest raczej coś niż nic" nic nie straciło ze swej aktualności. Nie musiało, a jednak się stało.
Ludzie tacy jak Dawkins robią błąd polegający na założeniu, że Boga być nie może i brną w nieprawdopodobieństwo, bo wyszli z błędnego wcześniejszego założenia. Niektórzy kreacjoniści robią inny błąd. Stawiają alternatywę, że albo ewolucja jest faktem, albo Bóg stworzył świat. A ponieważ wierzą w Boga, odrzucają ewolucję. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Bóg jest, a ewolucja nam to potwierdza w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Potwierdza nie "mimo trudności", ale właśnie dzięki tym trudnościom na jakie naukowcy coraz częściej natrafiają. Gdyby bowiem ewolucja była tak prosta, jak przypuszczał Darwin, można by rzeczywiście uwierzyć, że Boga nie ma. Ponieważ jednak rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana niż to przypuszczali naukowcy w dziewiętnastym wieku, mówienie o przypadkowości staje się co najwyżej religią. Dogmatem wiary pseudonaukowców, dla których ich ideologia jest ważniejsza od faktów.
Wspominałem wcześniej rachunek prawdopodobieństwa. Z powodu tego rachunku nie gram w lotto. Po prostu statystycznie mam większe szanse na to, że nie dożyję do dnia losowania, niż na wygranie tych wszystkich milionów. I dalej, konsekwentnie, skoro wierzę, że do soboty jakoś dociągnę, to i na los nie wydaję dolara. Inaczej okazałbym się hipokrytą. ;-)
Oczywiście czasem ktoś wygrywa. Zdarza się. Tak samo, jak zdarza się, że ktoś nie dożyje do soboty. Gdyby jednak ten sam ktoś wygrał ponownie za tydzień, to moglibyśmy przypuszczać, że albo niesamowity szczęściarz, (co jest już naprawdę niesamowicie mało prawdopodobne), albo losowanie było ustawione. Gdy zaś wygrałby w kolejnym tygodniu, i następnym i przez następne kilka tygodni, to jest raczej pewne, że zainteresowała by się nim prokuratura. To bowiem nie mogło być przypadkiem.
Życie na ziemi, całe istnienie naszego Wszechświata nie może być przypadkiem. Rzeczy piękne i tak skomplikowane nie powstają przypadkowo. Jednak to nauka, nie religia, może nam to piękno wyjaśnić i pokazać. Gdyby mi się udało ustawić moją ciężarówkę na czubku igły, (powiedzmy bardzo mocnej i sporej, lecz bardzo ostrej igły), to nikt by nie mógł powiedzieć, że 40-tonowe Volvo utrzymuje balans przypadkowo. Każdy by wiedział, że ktoś za tym stoi. Ale to tylko nauka potrafiłaby wytłumaczyć jak to jest możliwe, że się wszystkie siły równoważą i że ciężarówka utrzymuje się na czubku igły. I fakt, że dałoby się naukowo to wytłumaczyć w niczym by nie przeczył oczywistemu faktowi, że jakiś człowiek stoi za pomysłem stawiania trucka na ostrzu igły.
Rozpisałem się i w sumie nic nowego nie napisałem. Jednak to jest dla mnie ważne, bo widzę jak wiele osób wierzy w alternatywę "ewolucja albo Bóg". Widzę też jak niebezpieczne jest takie rozumowanie. Niebezpieczne dla ewangelizacji, dla apologetyki. Zostawmy naukę naukowcom. Niech się męczą nad trudnościami. Zadawajmy im trudne pytania. Nie pozwólmy im na ideologiczne brednie. Pilnujmy, by nie naginali faktów do swych hipotez. Jednak to oni muszą nam dać odpowiedzi na naukowe pytania.
I nie bójmy się prawdy. Jeżeli Bóg jest, jeżeli istnieje, to jaka prawda Go obali? Co takiego może odkryć nauka, co "udowodni, że Boga nie ma"? Nauka bada to, co stworzył Bóg. Teoria ewolucji także jest narzędziem, które to umożliwia. Nie bójmy się jej. Mam nadzieję, że któregoś dnia znikną wszystkie trudności związane z tą teorią. I choć wierzę głęboko, że dożyję do soboty, a może nawet pociągnę jeszcze z ćwierć wieku, obawiam się, że pod koniec mojego życia będziemy mieli więcej nowych pytań, niż znajdziemy odpowiedzi na stare. Ale to dobrze. To jest piękno nauki. Te rozszerzające się horyzonty. One tylko pokazują, jak wspaniały jest nasz Bóg i jak wspaniały jest stworzony przez Niego świat.