W tym roku złamałem pewną zasadę, którą do tej pory przestrzegałem rygorystycznie.
A taką mam (miałem?) zasadę. Kończy się październik to najdalej po Wszystkich Świętych wymieniam opony.
Ale w tym roku muszę się przyznać, że przespałem początek sezonu ślizgawkowego. Było tak ładnie, tak ciepło...
Aż przyszedł ten dzień 20 listopada. Gdzieś po godzinie 15ej a jeszcze przed 16ą zaczął z nieba spadać marznący deszcz. A ja akurat wracam ze Śląska i snuję się w szeregu aut w stronę Krakowa. Jeszcze mam coś po drodze załatwić...
Korki coraz większe ale mnie udaje się je szczęśliwie ominąć. Letnie opony w tych warunkach są raczej równie dobre/złe jak te zimowe. Jest cholernie ślisko.
Ale pierwszy poślizg łapię na parkingu pod domem... Na kostce centymetrowa warstwa "lukru". Do rana będzie lodowisko. Bramy nie zamykam na noc bo do rana tak zamarznie, że będę ją musiał opalarką podgrzewać.
Dziś na Małopolską przechodzi koszmar kierowcy. Marznący deszcz... W Krakowie gigantyczne korki.
I jeszcze ci piesi, którzy muszą próbować przebiegać przez jezdnię. Jeden taki dziś zginął skoszony przez tramwaj.
Komentarze
Pokaż komentarze (36)