W następstwie efektu „pęknięcia bańki mydlanej” może zawalić się cały system bankowy w Polsce. Jest to efekt nagłego osłabnięcia złotówki w stosunku do franka, dolara czy euro.
Prawie milion Polaków jest „ugotowanych” w tzw. kredytach hipotecznych denominowanych głownie we frankach szwajcarskich. Tego typu kredyty nie były nigdy prawdziwymi kredytami walutowymi ani też normalnymi kredytami hipotecznymi. Ich istota narusza regulacje unijne, regulacje polskiego prawa cywilnego oraz polskiego prawa bankowego.
Zapanował popłoch w Związku Banków Polskich i w kilku bankach, które tak ochoczo - parę lat temu - udzielały niby tzw. kredytów walutowych na nabywanie nieruchomości.
„Frankowicze” jak gdyby się obudzili z letargu i zaczynają nieśmiało protestować. Nikt by się nimi specjalnie nie przejmował, gdyby widmo bankructwa nie zaczęło zagrażać samym bankom, które zdały sobie sprawę, że ich pazerność osiągnęła granice już nie tylko dobrego smaku. Staje się więc jasne dlaczego Pan profesor K. Rybiński od lat nazywa bankierów „bansterami”, a ci się nie obrażają i nie podają go do sądów.
Nagła wolta Komisji Nadzoru Finansowego też daje wiele do myślenia. Tego typu kredyty zostaną w przyszłości przewalutowane na złotówki z tej tylko przyczyny, że nie były one kredytami walutowymi a tylko kredytami złotówkowymi, denominowanymi w walutach obcych. Na niedopuszczalność udzielania takich „pseudohipotecznych kredytów” zwrócił uwagę Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie w wyroku z dnia 14 grudnia 2010 r. (sygn. akt: XVII AmC 426/09). Zawierając takie umowy kredytowe, zdaniem Sądu, banki łamały rażąco interesy konsumentów. Może się wręcz okazać, iż zawarte umowy jako pozorne są bezwzględnie nieważne. Orzecznictwo zmierza w tym kierunku.
Nie dziwię się więc, iż banki wreszcie zaczynają iść „frankowiczom” na ustępstwa, obawiając się zapewne rządowych regulacji.
Te będą konieczne, ale mam obawy, czy okażą się wystarczające dla „frankowiczów” i samych banków.
Inne tematy w dziale Gospodarka