Grzegorz Górny pisze w "Rz" o mistyce krwi i ziemi komentując tezy Rymkiewicza zawarte w "Kinderszen"
Z tezami zgoda ale poco to Powstanie bylo i co dał tego Autor nie wyjaśnia.
Dzieci wszak "korzyść wielką mają z martwych rodziców a wnuki z zabitych dziadków" bo wymaga tego interes narodowy. Czyj? Polaków. Czyżby?
Dla Jarosława Marka Rymkiewicza ważną rolę odgrywają takie słowa jak naród czy ofiara. Przywoływane były one często przez Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego, ale Rymkiewicz używa ich w innym kontekście.
de Helm, Odessa, 22/11/2008
Grzegorz Górny
Mistyka ziemi i krwi
Rozgłos książki „Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza wynika w dużej mierze z faktu, że stawia ona pytania ważne dziś dla Polaków: o sens historii, rozumienie własnych dziejów, możność lub niemożność podzielenia się swym doświadczeniem z innymi. Podobnie było z „Wieszaniem” – poprzednią książką tego autora, w której pytał on o sprawy istotne dla polskiej wspólnoty politycznej: o rozrachunek z przeszłością, zwłaszcza zaś o stosunek do zdrady. W dzisiejszych czasach, gdy nasza literatura abdykuje z powinności roztrząsania problemów ważnych „tu i teraz” dla Polaków, konsekwentna postawa Rymkiewicza godna jest docenienia. Wiele miejsca w „Kinderszenen” zajmuje opis osobistych doświadczeń autora podczas II wojny światowej, kiedy był on małym chłopcem. W świetle przywołanych wspomnień można w nowy sposób spojrzeć na późniejsze decyzje i wybory życiowe Rymkiewicza oraz lepiej zrozumieć jego twórczość. Z doświadczeniami jednak nie sposób polemizować. Można natomiast dyskutować z interpretacjami wydarzeń, które pojawiają się w „Kinderszenen”. Bo choć Rymkiewicz stawia wiele istotnych pytań, to z niektórymi jego odpowiedziami nie sposób się nie zgodzić.
Człowiek jak zwierzę
Podstawowe przesłanie tej książki nie ma charakteru historiozoficznego, na czym skupia się większość krytyków Rymkiewicza, lecz charakter metafizyczny. Główna teza „Kinderszenen”, wyrażona niemal implicite przez autora, mówi o wspólnocie istnieniowej, a nawet istotowej między ludźmi a zwierzętami. Równie wiele miejsca, co cierpieniom ludzi podczas okupacji, autor poświęca cierpieniom zwierząt: kotów, zajęcy, lisów, raków. Wydaje się, że ich katusze odmalowuje w sposób o wiele bardziej plastyczny niż męki ludzi.
To świat zwierząt dostarcza mu zresztą klucza do zrozumienia świata ludzi. Kiedy opisuje raki transportowane w drewnianych skrzyniach do sklepu, opatruje to komentarzem: „To tam, w tych skrzynkach, jest cała wiedza o życiu, jaką można posiadać – tam jest wszystko to, co można o nim i co należy wiedzieć”. Do rangi prawdziwego mędrca polskiej literatury urasta dla niego Adolf Dygasiński. O książce tego ostatniego zatytułowanej „Zając” Rymkiewicz pisze, że „tam są wielkie prawdy, które trzeba znać.”
Pierwsza z tych prawd mówi o wspólnocie istnienia: „Zając jest więc jak człowiek, a człowiek jak zając. Pełna tożsamość, bowiem życie jest tożsame ze sobą i nie ma nic poza nim – poza tą wspólnotą wszystkiego, co żyje”, pisze Rymkiewicz.
Druga prawda mówi, że istnieje też wspólnota miejsca, czyli pewna nisza w świecie, którą „zdobywa się siłą, strachem, chytrością, przede wszystkim tym, co wydobywa się z głębi życia i co każe żyć”.
Trzecią prawdę Rymkiewicz formułuje następująco: „choć miejsce wspólne życia jest jedno dla wszystkich żywych istnień i wszystkie istnienia mają do niego takie same prawo – toczy się w tym miejscu nieubłagana wojna wszystkich ze wszystkimi. (…) ta wojna jest jedynym prawem, jedyną koniecznością, jedyną siłą, która złączyła i wiecznie będzie łączyć wszystkie żywe istnienia.”
Po czwarte – w owej wojnie wygrywa ten, komu sprzyja „traf, przypadek, los”. I po piąte – „komu los, ślepy traf nie sprzyja, ten musi przegrać, bowiem życie jest okrutne, a litości nie ma.” Nie ma więc miejsca ani na Bożą opatrzność, ani na ideę postępu – jest tylko przypadek.
Przywoływane przez Rymkiewicza okupacyjne sceny zdają się potwierdzać ową diagnozę o tożsamości dwóch światów: ludzkiego i zwierzęcego. Na przykład cytowany z hitlerowskiej gadzinówki opis sposobu postępowania z żółwiami właściwie niczym się nie różni od podejścia, jakie germańscy nadludzie mieli wobec żydowskich czy słowiańskich podludzi: najpierw przeprowadzona z niemiecką skrupulatnością klasyfikacja żółwi i typologia ich zachowań, a następnie precyzyjny opis zadawania im śmierci oraz wykorzystywania ich zwłok.
Autor powołuje się też na swoje osobiste doświadczenie – kiedy to się przeistoczył w zwierzynę łowną ściganą przez myśliwych urządzających na niego polowanie z samolotu. To wspomnienie z dzieciństwa Rymkiewicz podsumowuje konstatacją, że wcale go wówczas jako dziewięciolatka nie zdziwiło, że ktoś obcy chce go zabić bez powodu. Ten brak zdziwienia traktuje dziś jako oznakę, że już wtedy był przygotowany do życia w jedynym świecie, jaki jest nam dostępny.
Antropologia jak zoologia?
Taka wizja ludzkiego życia niewątpliwie wyjaśnia wiele, ale nie wyjaśnia wszystkiego. Jak bowiem wytłumaczyć ludzkie postępowanie, które wymyka się takiemu schematowi i które idzie wbrew własnym popędom, instynktom i biologicznemu determinizmowi? Jak wyjaśnić ofiarę ojca Maksymiliana Kolbego lub rodziny Ulmów z Markowej?
Jeżeli zrównujemy ludzi ze zwierzętami, to koncentrujemy się głównie na zachowaniach zewnętrznych. Skupiając się zaś na sferze behawioralnej, umyka nam cały plan wyższych uczuć i motywacji. Widać to najwyraźniej, gdy Rymkiewicz opisuje raki umieszczone w skrzyniach przed sklepem na rogu ulic Koszykowej i Śniadeckich. Raki te nie były zamknięte ani pilnowane, miały możliwość rozpełznięcia się, a jednak nigdzie nie uciekały, kłębiąc się tylko we wnętrzach skrzyń. Wkrótce potem wszystkie skończyły żywot w kotłach z wrzącą wodą.
Czytając ten fragment – i przykładając go do ludzkich zachowań – nie sposób uciec od skojarzeń ze społecznością żydowską w obliczu zagłady. Na myśl przychodzi Hannah Arendt, która dziwiła się Żydom, że szli biernie na rzeź, nie okazując męstwa.
Ale być może jest tak – na co zwrócił mi niedawno uwagę Bogdan Musiał – że ich postawa wynikała właśnie z męstwa, a nie z jego braku. Na ucieczkę i ukrywanie się po lasach mogli sobie pozwolić właściwie tylko mężczyźni. Starsi rodzice, karmiące matki czy małe dzieci byliby tylko obciążeniem. Warunkiem ratunku samego siebie było więc pozostawienie w rękach oprawców całych rodzin, wszystkich swoich bliskich. Czy ucieczka jest w takim wypadku odwagą czy tchórzostwem? Czy męstwo nie wymaga tego, by nie porzucać tych, za których jest się odpowiedzialnym? By trwać z nimi do końca? A imperatyw ten jest zwłaszcza silny w takiej kulturze jak żydowska, w której rodzina jest wielką wartością.
Janusz Korczak mógł uciec, a jednak poszedł ze swoimi wychowankami na śmierć. Nie sposób zrozumieć jego postępowania, odwołując się do tego, co mamy wspólnego ze zwierzętami. Nie da się opisać świata ludzkich postaw, nakładając na niego siatkę zachowań zwierzęcych. Antropologia nigdy nie będzie działem zoologii.
To prawda, że wojna wyzwala w ludziach to, co najgorsze, ale z drugiej strony pobudza także to, co najlepsze. To nie przypadek, że w „Kinderszenen” brakuje przykładów okazywania miłosierdzia, poświęcania się dla innych, przekraczania swych biologicznych ograniczeń. Wydaje się, jakby nie pasowały one do obrazu świata odmalowywanego przed nami przez Rymkiewicza.
Bez przebaczenia
Trzeba bowiem powiedzieć, że jest to świat pozbawiony przestrzeni duchowej, wymiaru transcendentnego, słowem: świat bez Boga. Widać to najwyraźniej, kiedy Rymkiewicz pisze następujące słowa: „Zdaje się, że za szybko i za łatwo przebaczyliśmy Niemcom. W historii są takie rzeczy, których się nie przebacza – nigdy, bo nie ma powodu, żeby przebaczać. Hierarchowie Kościoła i premierzy kolejnych polskich rządów nie powinni o tym zapominać – żeby przebaczać, trzeba mieć upoważnienie; nie od Boga, bo Bóg nie ma tu nic do rzeczy, lecz od Polaków, a takiego upoważnienia nikt nikomu nie udzielił i nie udzieli”.
Rymkiewicz pisze o powstaniu warszawskim w podobny sposób, jak o zagładzie Żydów piszą przedstawiciele tzw. „religii Holokaustu”. Ta ostatnia mogła pojawić się tylko na skutek postępującej sekularyzacji i zaniku postrzegania świata w perspektywie duchowej. „Religia Holokaustu” stała się swoistym erzacem wiary dla zlaicyzowanych Żydów, dla których najwyższą wartością pozostaje naród.
Podobnie jest z powstaniem warszawskim w ujęciu Rymkiewicza – jego „metafizyka krwi” ma charakter estetyczny i symboliczny, ale nie ma wymiaru nadprzyrodzonego, nie posiada duchowej głębi, jaką nadawał ofierze powstańców choćby prymas Stefan Wyszyński.
Ma ona więcej wspólnego z pogańską wizją Heideggera niż z chrześcijańską koncepcją Tertuliana. Trudno bowiem mówić o zwycięstwie ducha w świecie, w którym nie ma miejsca na realne byty duchowe.
W świecie bez Boga przebaczenie nie ma sensu – jest oznaką słabości lub głupoty. Tymczasem w perspektywie chrześcijańskiej prawdziwe zwycięstwo ducha polega na tym, by nie kierować się resentymentem i nie dać narzucić sobie logiki odwetu. Prawdziwą rewelacją nauki Chrystusa jest nakaz miłowania nieprzyjaciół i przebaczania wrogom.
Rymkiewicz pisze, że „są takie rzeczy, których się nie przebacza – nigdy”. Czy rzeczywiście? Polecam każdemu zapoznanie się z relacjami takich osób jak John Bashoboro czy Immaculee Ilibagiza, którym podczas ludobójstwa w Rwandzie wymordowano rodziny. Sceny rzezi, jakie przywoływali, nie ustępowały okrucieństwem i drastycznością tym z powstania warszawskiego. A jednak obie te osoby wybaczyły mordercom, którzy wyrżnęli ich najbliższych.
Podobnym świadkiem był dla mnie arcybiskup Kazimierz Majdański, z którym rozmawiałem tuż przed jego śmiercią. Opowiadał mi wtedy, jak przebaczył swojemu oprawcy z Dachau, Sturmbannführerowi SS doktorowi Schützowi, który przeprowadzał na nim pseudomedyczne eksperymenty, wstrzykując mu flegmonę.
Takie przykłady pokazują, że człowiek jest zdolny przekroczyć samego siebie i przebaczyć zbrodnie, które wydają się nie do przebaczenia. Tego nie da się opisać w kategoriach charakterystycznych dla świata zwierząt.
Kiedy czytam twierdzenie Rymkiewicza, że Polacy nie udzielili nikomu upoważnienia do przebaczania w ich imieniu, przypominam sobie swoją rozmowę w Hildesheim z tamtejszym biskupem Josephem Homeyerem.
Opowiadał mi, że jednym z wydarzeń, które zrobiły na nim największe wrażenie w życiu, był widok kardynała Stefana Wyszyńskiego przemawiającego w maju 1966 roku z wałów jasnogórskich do tłumu zgromadzonych wiernych. Prymas przywołał fragment listu biskupów polskich do biskupów niemieckich z pamiętną frazą: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Gdy kardynał powiedział: „przebaczamy”, odpowiedział mu grzmot setek tysięcy gardeł, które powtórzyły za nim: „przebaczamy”. Homeyer wyznał, że aż dreszcz przeszedł mu po plecach, bo zrozumiał, że ten list to nie kurtuazja garstki dostojników, ale akt duchowej przemiany angażujący polski naród.
Staram się zrozumieć, dlaczego Rymkiewicz napisał o niemożności przebaczenia Niemcom. Być może nieprzypadkowo skreślił te słowa w roku 2008, a nie w 1989 czy 1966. Dziś bowiem w Niemczech dochodzą do głosu środowiska, które nie chcą pamiętać o niemieckich winach z czasów wojny, za to chętnie demonstrują własne cierpienia i wysuwają swoje roszczenia – także pod adresem tych, wobec których byli agresorami. Dla nich polityka pojednania wydaje się tylko instrumentem realizacji własnych interesów.
Zaryzykuję twierdzenie, że ta zmiana w Niemczech związana jest z wkroczeniem w przestrzeń publiczną nowych pokoleń, które są niemal całkowicie zsekularyzowane i pozbawione refleksji religijnej. Takie pojęcia, jak rachunek sumienia, skrucha, pokuta czy przebaczenie – a więc pojęcia kluczowe dla procesu pojednania – znajdują się poza ich horyzontem myślowym i uczuciowym.
Zbyt często zapominamy, że pojednanie w Europie po II wojnie światowej mogło się dokonać na gruncie chrześcijaństwa, a jego inicjatorzy (jak w przypadku niemiecko-francuskim Konrad Adenauer czy Charles de Gaulle) byli wierzącymi katolikami.
Dla Piotra Skwiecińskiego („Książka na nowe czasy”, „Rz” 18 – 19.10) atutem dzieła Rymkiewicza jest właśnie to, że w sposób wyprany z mentalności chrześcijańskiej odpowiada tym, którzy sami z chrześcijaństwem niewiele mają wspólnego. Jego zdaniem dotyczy to w równej mierze zsekularyzowanych Niemców (których jest większość), jak i zsekularyzowanych Polaków (których na razie jest mniejszość, ale być może staną się większością).
Tego typu podejście oznacza jednak rezygnację z fundamentów, na których wzniesiona została cywilizacja europejska. Przyjęcie takiej logiki oznacza dalsze pogłębianie kryzysu duchowej tożsamości naszego kontynentu.
Czy historia ma sens?
W swej książce Rymkiewicz próbuje jednak wznieść się ponad deklarowany biologizm i nadać sens dziejącym się wydarzeniom. Świadomość tego odróżnia przecież ludzi od zwierząt. Pyta więc o sens historii: czy jest ona tylko – jak pisał Szekspir – „opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości”, czy posiada głębsze znaczenie i określony cel. Tworzy więc zarys historiografii, w której kluczową rolę odgrywają takie słowa jak naród czy ofiara. Z tego powodu Piotr Semka („Rymkiewicz jest tylko jeden”, „Rz” 25 – 26.10) stawia autora „Kinderszenen” w jednym rzędzie z Janem Pawłem II czy prymasem Stefanem Wyszyńskim. Moim zdaniem: na wyrost, gdyż Rymkiewicz używa tych słów w innym znaczeniu niż wspomniani hierarchowie.
Jego wizja dziejów Polski nie ma wiele wspólnego z historiografią, jaką zaprezentował Jan Paweł II choćby w Warszawie w 1979 r., gdy mówił: „Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię (...) nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie”.
Tymczasem w książce Rymkiewicza, w której pragnie odsłonić on ukryty sens współczesnej historii Polski, imię Chrystusa nie pojawia się ani razu (chyba że tylko w nazwie Szpitala im. Dzieciątka Jezus).
Kardynał Stefan Wyszyński prezentował z kolei biblijną koncepcję narodu, zgodnie z którą Polacy byli ludem pielgrzymującym przez dzieje i zawierającym w swojej ziemskiej wędrówce kolejne przymierza z Bogiem. Dla prymasa takimi przymierzami były: chrzest Polski, śluby Jana Kazimierza czy śluby jasnogórskie w 1956 r. Historia była więc dla niego przestrzenią, w której człowiek spotyka się z Bogiem.
Tymczasem u Rymkiewicza nie ma miejsca na to spotkanie. Człowiek może spotkać tylko człowieka – i bardzo często poznaje go od najgorszej strony. W tym świecie bez Boga rządzą siła i przypadek. Jego mistyka nie otwiera nas na wymiar nadprzyrodzony, lecz – jak każda mistyka ziemi i krwi – zamyka nas w kołowrocie istnień bez metafizycznej ważności. Pesymistyczna to wizja rzeczywistości, w której nie ma miejsca na wiarę, nadzieję i miłość.
Autor jest publicystą, współzałożycielem i redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda”
Tekst jest cytatem z "Rzeczpospolita" wydanie internetowe z 22/22/2008
Inne tematy w dziale Polityka