16 listopada 2016 roku generał Frederick „Ben” Hodges, głównodowodzący US Army Europe, odbierał meldunki w sprawie postępów załadunku ciężkiego sprzętu bojowego z Fort Carson w stanie Colorado. 90 czołgów M1A2 Abrams, 130 wozów piechoty Bradley oraz 20 haubic samobieżnych, inne cuda techniki militarnej, oraz około 4000 żołnierzy lada dzień miało wyruszyć do Bremenhaven. Do Niemiec konwój zamierzał zawinąć 6 stycznia, skąd błyskawicznie miał zostać przerzucony do Polski.
Z logistycznego punktu widzenia operacja nie była niczym nadzwyczajnym. Z geopolitycznego – stwarzała całkowicie nową sytuacje w Europie. Wbrew wyraźnej niechęci politycznego establishmentu Niemiec, przekreślając postanowienia ustaleń NATO-Rosja z roku 1997 (w którym to NATO zobowiązało się do nierozmieszczania znaczących sił sojuszu na terytorium nowych [wtedy] członków), oraz szczytu NATO w Newport, po raz pierwszy w historii amerykańskie siły zbrojne w sile 3 Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej pod dowództwem płk Christophera R Norrie miały zostać rozlokowane w Polsce. Od tej chwili atak na Polskę mógł być uznany za wypowiedzenie wojny USA. A to oznaczało, że Polska z peryferyjnego kraju w cieniu Niemiec miała awansować do światowej drugiej ligi stając się lokalnym liderem w Europie oraz równoprawnym, geopolitycznym partnerem Niemiec.
Obecność amerykańskiej brygady uzgodniona została pomiędzy prezydentami: Obamą i Dudą podczas szczytu NATO w Warszawie,
Nie każdemu musiało się to podobać...
Porzućmy jednak klasyczne wołoszanizmy na rzecz czegoś lżejszego...
Frederick „Ben” Hodges, żując swój ulubiony typ zapałki, pilnował wykonania zadania, a wszyscy Europie z utęsknieniem czekali na przybycie jego chłopaków. Politycy niemieccy czekali z utęsknieniem mniejszym, bo – po pierwsze – ustami jeszcze ministra finansów Wolfganga Schaeublego w 2014 roku oświadczyli, że nie dadzą rady wycisnąć na wspólna obronę więcej niż 2% PKB, po drugie, że nie chcą zwiększenia obecności sojuszu w Europie Be, po trzecie – poddani pruscy burzyli się na samo wspomnienie amerykańskiego okupanta, a tu – jak na złość tuż po świętach – przez Bremen Niedersachsen i Brandenburgię miał przegalopować konwój o charakterystyce z czasów zimnej wojny albo jeszcze lepiej – jakiś taki „patoniczny”. No fun!
17 grudnia konwój był w połowie drogi przez Atlantyk.
W Polsce tymczasem wybuchła rewolucja. Rewolucja wybuchła w obronie „wolnych” mediów. Chodziło o to, by w odróżnieniu od państw o ustabilizowanej demokracji (a więc tych, na które powołują się autorytety), w charakterze specyficznej ciekawostki etnograficznej w parlamencie nad Wisłą występował „wolny dziennikarz”, czyli człowiek nie pochodzący z wyboru, o nieprześwietlonej przeszłości, zatrudniony na umowę o prace w medium, które najczęściej reprezentuje obcy kapitał, a więc też obcy interes. Tenże wolny zawodnik miał za zadanie galopować po korytarzach i schodach sejmowych, „postawać” obok ulubionego posła w toalecie sejmowej, czatować pod drzwiami komisji (na przykład komisji d/s służb specjalnych) z mikrofonem o nieustalonym zasięgu zbierania dźwięku (sic!). Wszystko to było (i nadal – ku mojemu zdumieniu – jest) bardzo przydatne, bo każdy poważny kraj na świecie wiedział (bo widział), że Polska jest krajem niepoważnym bez prowadzenia dogłębnych studiów.
Tubylców karmiono kompletnie debilna opowiastką o „czwartej władzy” nadając tej władzy w ramach tej opowiastki uprawnienia nadzorczo-śledcze wobec najwyższej reprezentacji suwerena, a więc narodu.
W każdym razie część publiczność, ta wychowana na mediach „gównych” i naczelnych, uznała, że parlament Rzeczpospolitej jest miejscem, w którym należy sobie robić jaja; bawić w ciuciubabkę, pokazywać kolegom z mównicy sejmowej różne karteczki, zwracać się do prowadzącego obrady: „kochany”, słowem prezentować cały wachlarz zachowań znany nam zapewne ze szkoły podstawowej z klasy nie starszej niż szóstej (później jakoś nie wypadało).
A później ta „lepsza” część narodu postanowiła podążyć szlakiem wytyczonym dotychczas przez śp marszałka Leppera i zablokować mównicę sejmową. Śp marszałek Lepper, jak pamiętamy, blokował mównicę, bo uważał, że różni politycy (w tym dzisiejszy król Europy) mają bezpośrednie przełożenie na przestępczość zorganizowaną, a kasta kilkunastu tysięcy złodziei, wspartych mediami, które opłaca, i sądami, które korumpuje, ssie z trzydziestoośmiomilionowego narodu aż miło. Obok marszałka Leppera mównicę blokował jeszcze poseł Gabriel Janowski, a on z kolei dlatego, że nie chciał (o ile pamiętam), by doszło do kolejnej złodziejskiej prywatyzacji. Obydwaj posłowie, obok politycznych, ponieśli przewidziane regulaminem konsekwencje.
16 grudnia 2016 Polnishe Abgeordneten „zaokupowali” nie tylko mównice, ale i fotel marszałka Sejmu, żeby po nim, zapewne wzorem pewnego wybitnego государственного деятеля, móc później poskakać.
Przed Sejmem natomiast zaczął zbierać się „Polski Majdan”. Przypomnijmy króciutko, co to jest ów „Majdan”. Otóż Majdan jest wtedy, kiedy to organizacje pozarządowe, zasilane pieniędzmi z państw trzecich prowadzą agitację na rzecz zmiany legalnie wybranych władz, bo są „be”. Ponieważ są „be”, na miejsce zbiórki stawiają się rozgoryczeni studenci. I tak się ciągnie czas jakiś. Nielegalne zgromadzenie usiłują wreszcie usunąć policjanci, a wtedy do studentów dołączają dobrze wyposażeni i wyszkoleni „blackwater bojcy” i łoją policjantów. Policja przysyła posiłki, wynajęty Cyba wali zza węgła z kałacha równo i w policjantów i w studentów (nie w „bojców”, bo szkolenie kosztuje), przyjeżdża Radek Sikorski i mówi: „albo podpiszecie albo będziecie martwi”. W efekcie skorumpowane rządy zastępują jeszcze bardzie skorumpowane, a do tego ponadnarodowo umocowane, a więc znające się na swoim zbójeckim fachu.
Tak, mniej więcej, widzieli sytuacje w Polsce Anno Domini 2016 politycy opozycji.
Nie dziwota, że wobec nabrzmiałości i owrzodzeń odezwać musiał się sam król Europy Donald Tusk, który (zupełnie przypadkiem) był akurat tego pięknego wieczoru we Wrocławiu. Razem z kolegą prezydentem Wrocławia Dutkiewiczem zanieśli żałosne pienia obronie prześladowanych żurnalistów. Noc z 16 i 17 składała się, generalnie, z samych przypadków. Jak pamiętamy na krótki zawalił się system kontroli lotów i niebo nad Polską zrobiło się puste. Zdarzenie nie znane fachowcom od lat. Po drugie Polska Agencja prasowa przestała odbierać i przyjmować depesze przez godzinę licząc od godziny 21.00 z powodu równoczesnej awarii informatycznych systemów (głównego i zapasowego). Tak sie również i nieszczęśliwie złożyło, że awarii uległo również 11 obiektów należących do prywatnej firmy EmiTel (wydzielonej w 2003 roku z Telekomunikacji Polskiej), nadających w systemie MUX3. Na platformie EmiTela nadawany jest sygnał telewizji publicznej oraz Regionalnego Systemu Ostrzegania (RSO). Wedle publikowanej mapki sygnał telewizyjny oraz RSO miały nie działać, miedzy innymi, w Gdańsku, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu i Białymstoku (wężykiem, wężykiem).
Jak się ten cały „Majdan” skończył pamiętamy. Sekwencją zdarzeń, w której nawijały się na siebie wzajemnie nici taniego serialu o charakterystyce podrózniczo-erotycznej, elementy Big Brothera z nieodłącznymi „prochami” w tle, szperanie w cudzych rzeczach, oraz robienie z siebie klasycznej internetowej idiotki o kierunku wokalnym.
Wynajęci od faceta o nazwisku – koski (nie pamiętam dokładnie) zadymiarze rzucali się przed Sejmem na ziemię udając rannych, a przypadkowi gapie nagrywali te komedię, dzięki czemu nazwisko „opozycjonisty” zapamiętamy na zawsze jako egzemplifikację prowokatora. Prowokator pochodził z tego samego środowiska, które wspierało się kolegami z Niemiec w celu wywołania zamieszek w trakcie polskiego święta narodowego.
Wszystko to okazało się ostatecznie być raczej zabawne niż poważne, a (szczęśliwie) „Polski Majdan” zasłużył na historyczne już miano „ciamajdanu”.
Młynów mielących i pras drukarskich nie dało się już jednak zatrzymać i poniedziałkowa prasa niemiecka rozpisała się o fali masowego protestu, bijąc w bęben trwogi jak ARD tageshau: „Spontaniczne, masowe demonstracje odbyły się w Gdańsku, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu i Białymstoku [wężykiem, wężykiem – przypis Rolex]. Demonstranci są zgodni co do tego, że protest musi trwać tak długo, aż rząd wreszcie nie wycofa się ze swoich planów ograniczenia dostępu dziennikarzy do Sejmu"
Wymogi zwięzłości nie pozwoliły ARD tageschau rozpisać się na temat obyczajów dziennikarskich panujących w Bundestagu.
Palma pierwszeństwa należy sie tutaj jednak Deutsche Welle: „Jeszcze nigdy od 1989 r. policja nie musiała w Polsce stosować siły, żeby utorować drogę rządzącym, chroniąc ich przed protestującym narodem. [...] Widok krzyczących kobiet i mężczyzn, przyduszanych do ziemi przez policjantów, niebezpiecznie przypomina dawne czasy, kiedy policję nazywano jeszcze milicją. [...] Chaos dawno już osiągnął etap, na którym zdaje się być drugorzędne, kto ma rację a kto nie, o jaką ustawę akurat chodzi czy kto kogo czym prowokuje. [...] Kiedy ta polska lokomotywa ruszy, nic nie jest w stanie jej powstrzymać".
Czujemy, że znaleźliśmy się w pewnej, równoległej rzeczywistości. Mam silne podejrzenie,że w tej samej rzeczywistości miała znaleźć się kanclerz Angela Merkel, która zapowiedziała swój przyjazd do Polski w początku stycznia oraz serię spotkań, włączając w to: panią premier, pana prezydenta oraz szefa partii rządzącej. Całkiem, powiedzmy sobie, niezły wachlarz oczekiwań. Póki co, wizyta została przełożona więc – również póki co – przynależy do rzeczywistości równoległej. Załóżmy jednak, że się odbyła. Załóżmy również, że obrazy opisane przez niemiecką prasę nie są obrazami wyczekiwanymi ale realnymi, innymi słowy: że ten scenariusz „Polskiego Majdanu” się powiódł, a pani kanclerz przyjechała do nas mediować pomiędzy dwoma parlamentami (tym właściwym w sali plenarnej i tym niewłaściwym w sali kolumnowej), dwoma rządami (starym, nielegalnym, i nowym – rządem jedności narodowej, z Jace... eee... z Kijowskim na czele) oraz nowym i starym Trybunałem Konstytucyjnym.
Ciekaw jestem, jakie w tej sytuacji decyzje podjęłaby administracja amerykańska w trakcie transformacji oraz generał Frederick „Ben” Hodges, głównodowodzący US Army Europe żując zapałkę. Byłoby chyba niezręcznością przekraczać pancerną kolumną granicę kraju, w którym nie wiadomo, kto jest premierem, a kto ministrem obrony; w którym działają dwa parlamenty, dwa Trybunały Konstytucyjne, a obok prezydenta władzę zwierzchnią zdaje się wykonywać wysoki urzędnik Unii Europejskiej oraz kanclerz sąsiedniego państwa?
Tak się jednak nie stało, pani kanclerz odwołała swoją wizytę na czas lepszej zmiany, a 90 czołgów M1A2 Abrams, 130 wozów piechoty Bradley oraz 20 haubic samobieżnych, inne cuda techniki militarnej, oraz około 4000 żołnierzy już zmieniły naszą rzeczywistość, co znalazło natychmiastowe odzwierciedlenie w optyce „prasy zagranicznej” w Polsce i Zagranicą. Nu, taki Abrams to jednak robi wrażenie. A ponieważ od niedawna pomiędzy „Niemcami a Rosją” leży nie tylko Polska ale i brygada armii USA, nie mogło obejść się bez protestu. Ten jednak przebiegał w spokojnej i kulturalnie: „Kilkadziesiąt osób zgromadziło się przed budynkiem niemieckiej ambasady w Moskwie i domagało się zaprzestania rozmieszczania amerykańskich kontyngentów wojskowych w Polsce i krajach bałtyckich [...] Grupa prokremlowskich działaczy wznosiła też okrzyki ‘Światu pokój, NIE dla wojny’. Większość uczestników pikiety twierdziła, że obecność rosyjskich żołnierzy na Białorusi czy w Armenii jest uprawniona, a obecność wojsk NATO w krajach członkowski tej organizacji - nie...”
https://mobile.twitter.com/flightradar24/status/809902597549289472
http://www.naszdziennik.pl/polska/172665,pap-zawiadamia-rcb-i-abw-o-piatkowej-awarii-swoich-systemow.html
https://mazowieckie.pl/pl/urzad/zarzadzanie-kryzysowe/regionalny-system-ostrz/informacje-o-regionalny/29386,Ostrzezenia-o-nawalnicach-powodzi-i-innych-zagrozeniach-na-telewizorze-i-telefon.html
Inne tematy w dziale Polityka