Wszechogarniający (mentalnie) kryzys stał się faktem w dużej mierze dzieki medialnej mantrze odmawianej dwadzieścia cztery na dobę w mediach laickich, co dowodzi ludzkiej skłonnosci do religijności. Zły lud zabierze nam oszczędności, pracę i rozleniwiające poczucie zycia w dobrobycie; Polacy znów przeniosą się z plaż Północnej Afryki na plaże Bułgarii, a to i dobrze, bo nigdzie na swiecie nie ma ludu, który potakuje przecząc, tylko tam!
Potakiwanie przecząc robi oszałamiającą karierę i tylko niezaradności Bułgarów należy przypisać fakt nieopatentowania tego wynalazku.
Pan premier (nie: były, ale obecny, choć pamietamy, że były i tak jest winny) twardo odmówił ratowania gospodarki w zgodzie ze swoim liberalno-chłopskim etosem, pouczył za liberalnymi autorytetami, że nie stać nas na to, by się zadłużać, czym dopiekł Obamie, Angeli, Nicolasowi i Gordonowi, po czym zainterweniował na rynku walutowym, a przedsiębiorcom obiecał, że jak zbankrutują to pospłaca im kredyty.
Kurna, jak fajnie żem emigrant i nie z moich pieniędzy!
Zadzwoniłem do kolegi, który polskim zwyczajem kilkakrotnie (i nieskutecznie) prosił mnie o jakąś horendalną pozyczkę, jakby był conajmniej moim szwagrem, coby się dowiedzieć, czy zipie. "Spadówa" usłyszałem hardy ton w słuchawce mojego przedwojennego telefonu na korbkę "tera se dzwoń na Pacanów, ja jestem zbankrutowany, znaczy się panisko i nie gadam z byle emigracją".
A madrzy ludzie mawiali, że rządy mają w nadmiarze to, co same wspierają. Jak wspierają samotne matki - mają samotnych matek jak na Manifie w Warszawie; jak bezrobotnych - cały kraj wygląda jak pośredniak. Teraz beda wspierać bankrutów. To będą mieli... Ba... Nie, to nie będą baranki, ale ludzie, co mają rozum i potrafią liczyć.
W sumie takie dopłacanie jest prostsze od wymyślania jak tu skasować tony bzdurnych przepisów i rozpieprzyć biurokrację dożynającą przedsiębiorczość od lat dwudziestu. Z ropieprzaniem biurokracji to jest strach, bo gdzie pójdą ci z rozpieprzonych urzędów skarbowych? W bandyty? (Wyobrażacie sobie: pani Krysia z windykacji z bejsbolem w manikiurze, albo pan Stanisław z VAT-u jako Rocknrolla?).
A tak? Urzędnicy zadowoleni, bo będą mogli decydować komu pospłacać kredyt za niewielką opłatą ze strony petenta; petenci zadowoleni, bo coraz bardziej PRL przypomina, a tam był jak w raju, podatnik zadowolony, że spłaca te czyjeś kredyty, bo i tak nie wie o co chodzi, rząd zadowolony, bo pomaga.
Z ludzi dumnie stojących u steru najmniej odurzony oparami wydaje się prezes Pawlak, ale on chłop z dziada i pradziada, więc wie, że czas najwyższy się orientować, zanim się zawali.
Premier kręci się nieporadnie, jak coś tam w przeręblu (jak mawiał pan od Przysposobienia Obronnego) i nie potrafi wydać z siebie niczego stanowczego oprócz bajek o "nożu w plecy", który mu Pałac wbił niczym nieznani sprawcy wiadomego pochodzenia Niemcom w 1918. Jak podjął pierwszą w swoim życiu samodzielną decyzję i mianował pana Czumę na ministra, to mu go srodowisko rozjechało spracowanymi ręcami znajomych dziennikarzy, aż żal było patrzeć.
Pan Czuma jakoś nie mój odcień, ale w kraju, w którym dziennikarzeria rozpijała szmapanskoje z Bagsikiem, Gąsiorowskim, Iksem, Ygrekiem i Zetem* chwytanie się czyjejś prostej nieumiejetności robienia pieniędzy żenuje. Inna rzecz, że pan Czuma chyba nie za bardzo kuma, przepraszam za kolejny z serii kolokwializm.
Jest być może ziarnko prawdy w opowieści, jak to premier zwrócił się o pomoc do prezydenta, a prezydent rzecz upublicznił dezawuując pomysł wielkiej koalicji. Ja się panu premierowi nie dziwię. Nie tak miało być! Kryzysu, przede wszystkim miało nie być, lody miały być kręcone, a oficerowie usmiechnięci. Mieli poklepywać po plecach, a pan premier też miał się uśmiechać i przejść do historii jako "premier, którego wszyscy lubili i poklepywali po plecach". A wygląda na to, że skończy niczym Kazio "Atrakcyjny" Marcinkiewicz - dogmatyczny katolik ze skłonnością do zakochiwania się w nastolatkach przy okazji wyjazdu w delegację, czyli marnie.
Jeśli coś w szalejącym kryzysie mi się podoba, to to, że działa jak spłuczka i szpikulec jednocześnie. Najpierw przekłuwa nadęte balony, a potem spłukuje i ślad nie zostaje. Przyjaciół, zgodnie z madrością ludową, poznaje się w biedzie. Wychodzi na to, że nie tylko przyjaciół. Jakoś tak generalnie ludziom zaostrzają się rysy i stają się bardziej wyraziści.
Dlatego Olejniczak z Napieralskim wyglądają jak chłopcy z placu broni w przykrótkich gaciach, a na marszałku Komorowskim marynarka zrobiła się jakaś za duża, wisi, jakby z kogo innego zdarta i już w niczym nie przypomina hrabiego, nawet przy hrabim Myszkiewiczu-Niesiołowskim.
Coś mi to wygląda na koniec świata hochsztaplerów! I nadchodzi nie z wielkim "bum!" ale ze skomleniem, jak przewidział prorok.
* Sami sobie wpiszcie
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka