Śpiewała wieki temu Krystyna Janda i był to śpiew proroczy. Wszyscy, którzy uważali, że podmiotem lirycznym utworu o zakręcie jest realny socjalizm byli jednak w błędzie. Dzisiaj już nikt nie powinien mieć watpliwości, że "Na zakręcie" jest zdrowy rozsądek. Być może jednak pisanie w imieniu "Tej na zakręcie" jest generalnie cwane, bo na zakręcie bedzie zawsze ktoś lub coś, a z braku zakrętów politycznych bądź ekonomicznych można się skupic na Robercie Kubicy.
W każdym razie piosenkę aktorki Jandy można odświeżyć, bo jesli kiedykolwiek byliśmy na zakręcie, to teraz. Śmiem twierdzić, że zakręt jest większy niż ten w '89. Wtedy, choćby i nieświadomie, towarzyszyliśmy nieboszczykowi Sojuzowi w jego słabo kontrolowanym ślizgu w dół, a potem wystarczyło już tylko nie do końca skorzystać z szansy, że Sojuz wpadł do przepaści. Jak w porządnej kreskówce, w momencie w którym wszyscy myśleli, że zza urwiska dobiegnie wielkie "bang", na grani pojawiły się pazury, a nieco później i sama wilcza morda łypiąca na dopiero co szczęsliwego zajączka.
Czyli z marzenia pana Fukuyamy o końcu filmu nici, a Zając będzie musiał jeszcze zdrowo pozapieprzać po planie.
Inni mają wiekszy refleks od nas, czyli Zająca, bo w zakręty wpadają natychmiast po zniknieciu czegoś lub kogoś, kogo się bali. I tak np. prezydent Francji, Mikołaj Sarkozy, wpadł w zakręt w chwilę po tym jak zniknał George Bush, którego się widocznie bał, i natychmiast ogłosił sojusz francusko - rosyjski. Pan Sarkozy to zresztą postać przedziwna i trzeba oddać demokracji sprawieliwość: jej wybory są nieobliczalne, a bywają (i tak w przypadku prez. Sarkozy'ego) nieobliczalno-barwne.
Sam pamiętam wizytę Carli Bruni wraz z małżonkiem nad Tamizą, kiedy to z wdziękiem listonosza z firmu "Allo, allo" rzeczony małzonek zapewniał, że popędzi leniwych Francuzów do roboty, a upierdliwą urzędniczą szajkę wypijającą soki z francuskiej gospodarki w diabły. "Laissez faire!" wołał małżonek i szło mu o tyle łatwo, że to po francusku. Cieszyli się wszyscy, nawet premier Brown, tylko obśliniona po dłoniach JKM Elzbieta II zachowała sceptyczny wyraz twarzy, ale ona ma długą kadencję, więc nauczyła się być sceptyczna. Zresztą, jak większość gości, chciała pogadać z Carlą.
I miała rację, bo Carla przez ostatnie dwa lata nie zmienia zdania w sprawie Mikołaja Sarkozego i może jej tak zostać do końca kadencji, a w show businessie to jest wieczność.
Mikołaj Sarkozy zdanie zmienił i co ze zdziwieniem odnotował w ostatnim numerze "The economist" okazał się krypto-socjalistą ("Is Sarkozy a closet socialist?). Konfuzję francuskiej sceny politycznej od prawa do lewa wywołały radosne oświadczenia Mikołaja o tym, ze: "Leseferyczny kapitalizm się zakończył" oraz: "jestem przeciwko dyktatowi rynku", albo: "Czy jestem socjalista? Być może". Jeden z czołowych socjalistów Pierre Moscovici (nomen omen) zdementował fakt zadziwiającej przemiany prezydenta na łamach "Le Parisien, ale dementi chyba jest nieszczere, jako ze może tu chodzić o obawę przed konkurencją.
W każdym razie kryzys rozrzutnych bankierów i ich nierozgarnietych klientów stał się znakomitą okazją do podjecia opisanej kiedyś dawno, za czasów prezydenta Cartera, doktryny konwergencji. Jest jasne, że tak dalej być nie może i jesli nasi kolesie porozdawali pieniadze na prawo i lewo w oczekiwaniu na niebotyczne zyski, to trzeba im pomóc, bo jakze by inaczej. Dla dobra nas wszystkich, rzecz jasna.
I dlatego jest całkowicie zrozumiałe, że Mikołaj przyjedzie do Polski i spotka się z Donaldem , a nawet Największym Polskim Elektrykiem na przyuczeniu do zawodu, Lechem Wałęsa.
Nie drwię. W czasach, kiedy Lech Wałęsa porzucił przyuczanie się do zawodu elektryka i z oporami zaczał przyuczać się do bycia polskim prezydentem zaproponował prorocze rozwiązanie konwergencyjne polegające na obdarzeniu wtedy jeszcze KGB (czytaj: Gazprom) znacznymi, eksterytorialnymi nadaniami. W planowanych enklawach miał rodzić się biznes. Recz jasna, nie jakiś tam leseferyczny, ale kontrolowany. Jest szansą, że pod Obamą Europejczykom uda się zrealizować ten pomysł ku chwale Unii.
Tym bardziej, że zwolni się miejce po amerykańskich instalacjach wojskowych. Wszystko na to wskazuje. Komentatorzy polskiej polityki zagranicznej nie mogli się nadziwić, jak otoczenie prezydenckie "śmiało" sugerować, że tarcza powstanie, skoro sami dobrze wiedzą (ze sfer rządowych), że nie powstanie. Obóz prezydencki w swojej naiwności sądził, że skoro był obecny przy teście z języka angielskiego dla srednio nieprzygotowanych premiera Tuska, to coś z tego wynika. Ale to tylko dlatego, że obóz prezydencki nie rozumie realiów post-polityki, w których wszystko może się zmienić, jak w "Alicji w krainie czarów". "Jesteście tylko kartami do gry" może w którymś momencie zakrzyknąć premier i nikogo to nie zdziwi, a już zdecydowanie spotka się ze zrozumieniem w Pile, gdzie faje zawsze nabite i w pogotowiu.
Przeciez jest jasne, że administracja Baracka Obamy nie ma zamiaru dotrzymywac umów zawartych przez diabelską administrację Busha. Ciągłość władzy liczy się w demokracji jedynie wówczas, gdy po rządach miłości nastepują rządy miłości, ewentualnie gdy po rządach miłości nadchodzą rzady nienawiści, ale nigdy odwrotnie. Kręgi rzadowie wiedzą, że z tarczy nici, podobnie jak prezydent Sarkozy i kanclerz Merkel. Nieprzypadkowo polski minister spraw zagranicznych ma wtyki w amerykańskiej (już aktualne) administracji.
W każdym razie nasz radosny przyjaciel z Francji nie spotka się z prezydentem Lechem Kaczyńskim, bo wpadnie w czasie, kiedy Lech Kaczyński będzie w Azji. To o tyle niefajnie, że gdyby nie był w Azji, to Sarkozy mógłby pohuczeć o unijnym traktacie, którego nie przyjelismy po zawetowaniu go przez Irlandczyków w referendum. Z tego powodu dokumentu nie parafowały Niemcy dłonią swojego prezydenta, ale wysłały go do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, gdzie zalegnie dopóki się sprawa sama jakoś nie rozwiąże. Ktoś mógłby zasugerować Mikołajowi Sarkozy'emu, by pod nieobecność Prezydenta Polski pojechał do Niemiec i tam pohukał na ichni Trybunał i ich prezydenta, ale byłby to ktoś, kto nie zna realiów post-polityki.
Podpisywać, a potem się romyslać, obiecywać, a potem zmienić zdanie, to może sobie tylko post-polityk z post-państwa. Jakkolwiek jednak ulotne byłyby post-państwa, to przynajmniej jedno musi być stabilne i być bytem samoistnym. A któż, jak nie Niemcy? A skoro to jedno musi być poważne, to nie może zaprzęgać swoich najwyższych urzedów do podpisywania czegoś, co nie istnieje.
Oczywiście, pewnie i w Salonie znajdą się dalekowzroczni przyjaciele Europy, którzy wytłumaczą dalekosiężną strategię polityki nieistniejących traktatów, oraz dóbr z nich płynących jak z rogu obfitości. Szczęście, że mamy tych wszystkich intelektualistów zdolnych do analizy fundamentalnej. I tak a propos analizy, to dwa tygodnie wstecz London School of Economics nawidziła JKM Elżbieta II w ramach rutynowego odwiedzania. Miała być herbatka i biszkopty, jak od lat. A tu niespodziewanie JKM Elzbieta ważyła się zadać zgromadzonym uroczyście tuzom ekonomii pytanie. Niezręczne, oj niezręczne. "Bo tak z tym kryzysem" zaczęła maczając biszkopta w herbacie. "Czemusta nie ostrzegli?"
Wyszło, wyszło szydło z worka słuzącego do przechowywania reliktów feudalnych na koszt podatnika. Gdyby nie postać pytającej trzeba by to jakoś grubo określić, a tak powiemy, że pytanie było po prostu niestosowne. No bo skąd, do... nędzy**, setki profesorów ekonomii, rynku wschodzących i zachodzących miało wiedzieć, co się może stać w ekonomii? Jakby wiedzieli to sami by sobie zarabiali na życie zamiast dostawac pensje od brytyjskiego rządu razem z tymi wszystkim "exempt"*
Ale pomijając ten zgrzyt feudalny, wszysko w Europie toczy się w kierunku konwergencji, a gwiazdą nadchodzących sezonów będzie dobrotliwie nam panujący, (wróć!) usmiechnięty Władimir Putin łamane przez Miedwiediew. Należy zdementować plotki jakoby Putin przez Miedwiediew w przerwach pomiędzy polowaniem na tygrysy"wieszał róznych polityków za jaja" (pardon, to cytat z europejskich salonów). To potwarz, dlatego stanowczo dementujemy; pan Miedwiediewoputin nigdy nie powiesiłby np. p.Kanclerz Merkel za jaja, co do np. Donalda Tuska też są daleko posunięte wątpliwości.
Zresztą, nie ma co straszyć tą Rosją i jej zamiłowaniem do obdarzania przyjaciół polonem. Jak słusznie zauważają analitycy złoża (również polonu) na wyczerpaniu, alkoholizm wykończa co drugiego dorosłego mężczyznę zanim osiągnie lat trzydzieści, arsenał nuklearny w rozsypce... Jak zawsze od porewolucji...
Tym bardziej, że po stronie wolnego świata stoi marsowy Sarko, błyskawiczny Brown, powściągliwy Zapatero, czysty Berlusconi i posągowa Angela. O "cudaczyniącym" Donaldzie nie zapominajmy. Więc dla rozluźnienia stary dowcip nie a propos: Pewien podróznik przemierzał rozległe afrykańskie sawanny. W pewnej chwili zauwazył pędzący w jego kierunku tłum czarnoskórych*** wojowników. Przezornie ukrył się za skałą. Przezorność była zbędna, bo kiedy wojownicy zblizyli się do skały za którą się ukrywał, podróznik dostrzegł, że nie są nastawieni bojowo, a wręcz przeciwnie. Uciekali przed czymś/kimś w wielkiej panice. Ponieważ uznał, że to przed czym oni tak uciekają dotrze w końcu i do niego, wychnął ze swojej kryjówki i zatrzymał jednego z dzidą. "Przed czym tak uciekacie?" zapytał w miejscowym narzeczu. "O! Panie biały człowiek!" zawołał wojownik. "Za nami idzie taki wielki, pijany Rosjanin z pałą!" "Ale" odważył się polemizować podróżnik "jest was tysiące!". "No tak, ale nie wiadomo komu przyp..."
Pozdrawiam
* exempt czyli socjalny. Bierze się to stąd, że pozostający na socjalu nie płacą za świadczenia np. medyczne, które są częściowo odpłatne. Stąd "exempt".
** "Nedza" kategoria ekonomiczo-polityczna. Bliżej niedookreślona.
*** nie wiem, czy "czarnoskóry wojownik" to dzisiaj rasitowskie, czy nie. Ale kto ma biegac po sawannie? Eskimosi?
Inne tematy w dziale Polityka