Mam perfekcyjną pamięć do anegdot, a słabą do nazwisk, stąd anegdota przytoczona poniżej będzie uboga w historyczne nazwiska i detale.
Otóż, mieszkał w przedwojennej Warszawie pewien generał-staruszek, były - jeden z ostatnich ówcześnie żyjących - powstaniec styczniowy. Z racji wieku i zasług Rzeczpospolita przydzieliła mu śródmiejskie mieszkanie i adiutanta. Adiutant, obok dbania o wikt i opierunek, miał za zadanie informować generała o nowinkach. Byłby taką chodzącą Gazetą Wyborczą, gdyby nie miał obowiązku przekazywania prawdy. 28.IX.1939 roku pojawił się w mieszkaniu pryncypała, obcasami stuknął, zasalutował i zameldował: "Wojnę przerżnęliśmy, Niemcy wkraczają do stolicy!" Generał spojrzał na żołnierza spod krzaczastych brwi, wąsiskiem groźnie poruszył i zawołał: "A ja się nie zgadzam!"
Tak też i ja zareagowałem na nowinę, że cywilizowany naród w sercu Europy, niczym Papuasi pod panowaniem kolonizatorów, nie ma prawa dostępu do dokumentów własnej historii. Ponieważ z dumą noszę polski paszport, rzecz i mnie dotyczy. Dowiedziałem się, żem zbyt ociężały i słabo kształcony, bym mógł czytać źródła; zbyt bałkański, bym po ich przeczytaniu nie poleciał podrzynać gardła sąsiadom, a może i Sąsiadom. Nie pozostawiono mi nawet prawa do czerpania wiadomości z drugiej ręki, bo ani dzisiejsi dziennikarze, ani historycy zaglądnąć do archiwów nie będą mieli prawa. Palikoty i Swędzipsy zawyły, że albo ujawnić, albo spalić, a skoro ujawnić żadną siłą nie wolno, to tylko spalić, bo taka, panie, konieczność dziejowa. Pan Prezydent oświadczył (pozostając pod wpływem szanownych senatorów z kręgu filozofii nieustających wątpliwości egzystencjalnych, co wedle niektórych ma zbawienny wpływ na jakość scenariuszy filmowych, choć - moim zdaniem - jest jak kamień u szyi polityka*), że ustawy wprowadzającej ujawnienia całości materiałów zgromadzonych przez SB nie podpisze. Pozostawiono mi więc jedynie oficjalne (i kanoniczne) wykładnie tych, którzy archiwa już znają bądź znali: Kiszczaka, Michnika, Kozłowskiego, Holzera, Ajnenkiela, Jaruzelskiego. Słowem, po raz kolejny, dokonano orwellowskiego podziału na równych i równiejszych. Od profesora usłyszałem, że mogę go w d... całować i że jestem pajacem, niejaki Azrael występujący na tym blogu już wyciągnął z orzeczenia niejakiego Trybunału wnioski praktyczne i na forum objaśnia czego to mnie i innym nie wolno. Tylko... że ja się nie zgadzam! Skoro pan Geremek mógł sobie prawo olać zasłaniając się wiedzą wróżbity o przyszłym orzeczeniu sądu, tako i ja mogę olać twierdząc, że może i Trybunał, ale co z tego, skoro głupi i szkodliwy, a więc - przy założeniu wiary w zwycięstwo rozumu nad bezrozumem - jego głupawe orzeczenia wraz z uzasadnieniami nie mają mocy obowiązującej; ergo - nie przetrwają długo.
Nie znam dokładnie przepisów ustawy o ochronie danych osobowych, a w szczególności sankcji za przepisów tych złamanie. Jeśli jednak jakakolwiek osoba mająca dostęp do archiwów upubliczniłaby je wbrew orzeczeniu apolitycznych sędziów - konstytucjonalistów narażając się na sankcje, deklaruję, że w ramach możliwości osobę taką wspierał będę materialnie i duchowo.
A wszystkim tym obrońcom prawa, którzy zarzucą mi warcholstwo i anarchizm, albo i sankcje za publiczne podżeganie do popełnienia czynu zabronionego odpowiem cytatem z jedengo z ich guru: "A całujcież mnie w tam, gdzie możecie mi na plecy skoczyć." Nie to, żebym lubił knajackie odpowiedzi, ale ekonomia komunikacji społecznej nakazuje używanie zwrotów powszechnie rozumianych w danym środowisku.
* Rzecz nie w wątpliwościach, ile w tym, że przed osiemdziesiatką wypadało by dojść do jakichś ogólnych wniosków ujmowalnych jednozdaniowo. Z drżeniem serca i bojażnią spróbować zastosować wielki kwantyfikator, innymi słowy.
Inne tematy w dziale Polityka