Rolex Rolex
115
BLOG

ETOSÓW DWÓCH

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 33

 

Nic nie zapowiadało kłopotów i docent Męcki powoli przymierzał się do kolejnej wieczornej degustacji zebranych w ciągu tygodnia napojów różnorakiego pochodzenia. Kraj się rozwijał, ludziom żyło się dostatniej, co docent konstatował z przyjemnoscią dostrzegając jak na przestrzeni dwudziestolecia „Wyborowa” stopniowo odchodziła do lamusa historii wyrazów wdzięczności zastępowana przez „Lagavuliny” i „Courvoisiery”.

„Ważny jest zrównoważony rozwój” zwykł mawiać swoim równie geopolitycznie wykształconym znajomym docent Męcki cytując z lubością co trafniejsze fragmenty analiz politycznych umieszczanych w jego ulubionym dzienniku.

Piatkowy wieczór rozpościerał przed docentem perspektywę nowego kuszącego spotkania w gronie miejscowej elity, a co szczególnie go cieszyło, do pizzerii „Havana” udało mu się również zaprosić znaną panią notariusz, córkę znanych państwa notariuszostwa i wnuczkę jeszcze bardziej znanych państwa notariuszostwa, prawnuczkę lubionych w miasteczku wozaków węgla.

I właśnie wtedy, gdy docent Męcki zagłebiał się w zakamarki zagadki, jak udanie można połączyć zalety ścisłości prawniczego umysłu z powierzchownością i manierami Alexis z jego ulubionego przez laty serialu, zadzwonił telefon.

„Panie docencie” usłyszał drżący głos recepcjonistki „mamy tu... sytuację...”

„Pacjentów nie przyjmujemy, proszę wysłać do Sieradza, tam mają ostry dyżur, ciężko rannych do Skierniewic, a nie rokujących poprawy zostawić w izbie przyjęć, niech nie doczekają do rana” zaordynował docent zaświadczając o swojej znanej w środowisku medycznym umięjętności rozwiązywania nawet najtrudniejszych problemów.

„Nie, to nie to” głos recepcjonistki zadrżał jeszcze bardziej. „Mamy tu panów z orkiestry...”

„Wysłać do telewizji, ewentualnie dać skierowanie do filharmonii, jesli się nadają!” rzucił docent w słuchawkę nieco poirytowany.

„Lepiej niech pan zejdzie” zdążyła szepnąc zastraszona czymś pracownica zanim ktoś brutalnie przerwał połączenie odkładając słuchawkę na telefoniczne widełki.

Cóż miał robić? Zszedł.

A na dole, przy głównym wejściu do kliniki, zderzył się powodem zamieszania i w jednej sekundzie przestało mu być do śmiechu. Wyglądało to jak wypadek drogowy, bo w miejscu gdzie stały dopiero co wyremontowane przez szwagra znanego w mieście prokuratora przeszklone drzwi tkwił tył tira, wokół tylnych kół którego walały się resztki wejściowej instalacji w postaci pogiętych aluminiowych kątowników, szklana tłuczka i resztki żaluzji.

Przy recepcji stał ubrany w pomarańczowy drelich i beret z antenką pan, który wyglądałby jak dostawca, gdyby od stóp do głowy nie był pozaklejany serduszkami z napisem: „Nie bądź ch...j. Daj.”

„A!” warknął widząc pobladłego docenta Męckiego „tu podpisze”. Podsunął pod docencki nos stertę papierów.

„Ale co to jest?” nie mógł dojść do siebie Męcki. „I dlaczego wjechał pan z tą dostawą wraz z częścią mojej kliniki do środka?”

„Stul pysk” pouczył go rzekomy dostawca. „To nie jest dostawa, ale darowizna. Masz być wdzięczny, bo w ryja”.

„No dobrze” docent Męcki słynął z błyskawiczej oceny sytuacji i podpisał. „Ale...” odważył się zapytac w czasie, gdy popisane dokumentu znikały w czeluściach czerwonej torby dobroczyńcy „co to jest?” wskazał na tył tira.

„Nie wiem, a co JA jestem?” warknął dobrodziej i otworzył drzwi od ciężarówki. We wnetrzu, na palecie, stało jakies duże coś. Facet wspiął się zręcznie na pakę i zaczął pompować wózek widłowy, na którym paleta i to „coś” stało.

„O!” odwrócił się na chwilę, kiedy przestał pompować, by odpocząć. „Ultrapatomorfovariodentocośtamgraf” przeczytał z nalepionej na skrzyni z „czymś” białej karty.

„Ultrapatomorfovariodentocośtamgraf?” zdziwił się docent Męcki. „Ale my to głównie w ortopedii”.

„Panie...” facet znów przestał pompować wózek i spojrzał groźnie na Męckiego. „Jakem pacyfista, to jak zaraz panu z barbachy wyjadę w ten kwadratowy łeb, to się panu przyda ten variatografoultragranulki w jednej sekundzie. To dla dzieciaków jest!” Dla DZIE-CIA-KÓW.

„A!” ucieszył się Ęcki. „To pomyłka! Szpital dzięcięcy jest na Bohaterów Walki z Bandami 10”

„Spoko,” pan w berecie spojrzał z politowaniem „na Bohaterów Walki z Bandami 10 zawiozłem tonę leków na demencję”

„Bez sensu” odważył się wzruszyć ramionami docent i rozpiął kitel bo zrobiło mu się gorąco.

„Panie...” sapnął dostawca mocując się z rozkładana pochylnią. „Zaraz do pana zejdę... Stań pan pod ścianą, dobrze?”

„Gdzie pod ścianą?” Mecki przesunął się o metr.

„Tu, tu, na wprost” pouczył go facet i opuscił klapę. Zwinnie niczym małpa, pomimo brzuszka, zeskoczył z kipy, wszedł na pochylnię, złapał za rączkę wózką i zaczął ściągać wielką drewnianą skrzynię z darem. Jak tylko wjechał na podłogę pokrytą beżową wykładziną sprytnie wywinął ciężarem i przygniótł Męckiego do ściany.

„Co pan robisz!” wrzasnął duszony Męcki.

„Gniotę robala” facet wyjął fajkę i przypalił. „Słuchaj, koleś” dmuchnął przygniecionemu Męckiemu w twarz. „To jest dobroczynność. Dla DZIE-CIA-KÓW, więc się nie burz, nie podskakuj, bo cię rozpłaszczę”. Zrozumiano?”

„Zrozumiano” wyszeptał blady Męcki. „Dla dzieciaków, dobroczynność, nie rozpłaszczać...”

„Nnnnno” facet odgasił niedopalonego papierosa na wykładzinie i odsunął wózek od ściany przedzielonej docentem. Sprawnie wciągnął go na powrót na pakę, huknął drzwiami, umościł się w szoferce, zasmrodził cały hol spalinami i odjechał trąbiąc.

„Nic się panu nie stało, panie docencie?” rejestratorka dopiero teraz odważyła się wyjść z szafy z segregatorami.

„Nnnnie” Męcki słynał również z tego, że nigdy nie tracił rezonu. Otrzepał się starannie z pyłu zostawionego na jego kitlu przez skrzynię w trakcie procesu zgniatania i głęboko zamyslił.

Głęboko, choć niedługo.

„Pani Mariolu...” zaordynował gromko. „Pani zadzwoni do szwagra żony siostry męża, żeby przypilnował przez noc, coby obywatele nie rozkradli. Fakturę niech wystawi na męża siostry matki wuja, na dwa tysiące za „wdrażanie systemów ochrony”, a pani, pani Mariolu, przygotuje na jutro przetarg za sto tysięcy... nie, dwieście tysięcy za „modernizację wejścia głównego i jego przystosowanie do wymogów dyrektywy unijnej”. Tak jak zwykle, przetarg nieograniczony, ale w specyfikacji proszę dodać, że siedemdziesiąt punktów na sto otrzymuje firma założona 10 marca 1990 roku, a trzydzieści, jak własciciel nazywa się Kazimierz Damski i ma szklane oko. Zrozumiała pani?

„Tak... tak, panie docencie... To może ja od razu zadzwonię do pana Kazimierza...”

„Jutro pani zadzwoni” zastopował jej nadgorliwość docent Męcki. „Najpierw powiesi pani ogłoszenie o przetargu. O ósmej. A o ósmej pięć pani usunie. Potem odbędzie pani przetarg z panem Kazimierzem, żeby o dziewiątej mógł zabrać się do roboty.

„A ta skrzynia, panie docencie, ta skrzynia?” pani Mariola zupełnie nie mogła się psychicznie pozbierać.

„A ch...” Męcki spojrzał inteligentnie na skrzynie. „Może ukradną przez noc?” zastanawiał się głośno. „W końcu za miesiąc i tak nas sprywatyzują... A to się sprzeda za jakieś pieniądze. Albo na złom odda... No nic, pani Mariolu, ja lecę”. Pani tu zastanie, jak przyjadą z ochrony.

„Dobrze, dobrze... czy ja papier toaletowy z toalety dla pacjentów to mogę zabrać do domu?”

„Jasne, co się ma marnować” skinął łaskawie głową Męcki. „ To jest służba zdrowia, tu trzeba oszczędzać!”

I poszedł. A co miał tak stać i patrzeć na tę skrzynię do rana?

 

Pozdrówki!

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (33)

Inne tematy w dziale Polityka