Kilka dni minęło odkąd w życiu publicznym pojawiła się nowa narracja. Wraz z filmem o Senatorze, który lubił, bo jest artystą, a ten może i więcej i inaczej.
Film jak film; jeślibym wiedział, jakiej jakości i o czym, pewnie bym nie obejrzał, ale zostałem zachęcony podstępem, a potem - zanim zdążyłem się zorientować o co chodzi, film się skończył.
Długo, długo zastanawiałem się, czy w ogóle za ten temat (i tematy poboczne) się brać, ale po zapoznaniu się z szeroko prowadzoną dyskusją, w której jedni się oburzali na Senatora, drudzy na tych, którzy się oburzali; jedni pisali, że pisać trzeba, inni że nie trzeba i dlatego pisali, uznałem, że nie dam rady, bo pęknę, i napiszę kilka uwag porządkujących, a przy tym od serca.
Pierwsza to taka. Otóż zupełnie nieprawdziwa jest teza, że skoro znajomi senatora wiedzieli, że miewa różne odpały, to pretensji do senatora mieć nie wolno, bo on ostatecznie publicznie nie głosił, że nie lubi tego, co lubi, więc przynajmniej nie jest hipokrytą.
Co wiedzieli, a czego nie wiedzieli bliscy znajomi senatora zupełnie mnie nie interesuje, bo senator dostał mandat od ludzi, którzy w większości właśnie nie wiedzieli, a nie od znajomych.
Znajomi mogą sobie wykazywać wyrozumiałość, a nawet organizować wspólne z Senatorem bale, jesli im się podoba, ale mieli - jeśli są ludźmi rozumnymi, obowiązek odradzić Senatorowi bycie Senatorem, albo, gdyby nie poskutkowało, ujawnić światu, że wybierając Senatora możemy się ośmieszyć i mieć kłopoty. Taki, nazwałbym to, podstawowy obowiązek wobec wspólnoty, której się jest częścią, co winno skutkować ułożeniem pewnej hierarchii dóbr. W tej hierarchii dobro wspólne winno stać wyżej niż lojalność wobec znajomych i wyrozumiałość wobec ich pokręconych upodobań.
Druga uwaga to taka, że mnie nie trwoży senator wciagający nosem proszek; ważne, żeby na drugi dzień w robocie stał pionowo, bo za to mu płacę. Dopóki jest artystą, który żyje ze zleceń, guziczek mi do jego pionów i poziomów w pracy, ordynarnie mówiąc: jego broszka; ale jesli bierze pieniadze za "udział w procesie legislacyjnym" ma być trzeźwy. I czysty, bo ja tak chcę. Bo reprezentuje jako Senator coś więcej niż swoje mniej lub bardziej subtelne poglądy etyczne, ale Rzeczpospolitą.
Nie tak dawno chciałem się dowiedzieć, jakie konsekwencje dla moich pieniędzy może mieć wprowadzony, a dawno oczekiwany, akt prawny. Dlatego zadzwoniłem do znanego mi mecenasa, który zajmuje się tematem od lat. Zadałem proste pytanie i usłyszałem, że na razie (po siedmiu dniach czytania) to ciężko powiedzieć, czy pożądana zmiana przepisów została wprowadzona, czy nie, bo niby wynika, ale też i nie wynika.
Zastanawiałem się, w jaki sposób kilkanascie (albo kilkadziesiąt) wykształconych osób może nie umieć napisać kilku zdań z sensem. Ja wiem, że w Polsce ustawę można kupić i że są lobbyści, Misie i Rychy. Ale nawet to nie tłumaczy, dlaczego w tych ustawach jest bełkot. Jak by mi ktoś zapłacił pod stołem za napisanie kilku zdań, to starałbym się jednak z sensem!
Chyba, że ludzie, którzy piszą potrafią pisać z sensem, ale pisząc są w takim stanie nieważkości, że nawet jak się zmarszczą, zrobią mądrą minę i zacytują znanego paryskiego egzystencjalistę, to i tak bełkot wychodzi.
Zasadniczo dopuszczam myśl, że ludzie potrafią być zwichrowani jak limba nad Morskim Okiem. I dopóki kryją te swoje fiksacje przed światem, w pracy są trzeźwi i czyści, nic mi do tego. Do czasu, kiedy pracują dla mnie (też jestem suwerenem), a oni dają się w związku ze swoimi fiksacjami nagrywać i szantażować.
Senator zapłacił pół miliona, ale o szczegółach mówić nie chciał. A może oprócz tego pół miliona zmuszono go do szepnięcia kilku słów komu trzeba? Albo zeznania, co mu opowiadał kolega z MON-u o najnowszych, polskich poduszkowcach bojowych? Albo o latających dywanach, którymi – w razie co, wykonany naloty dywanowe?
Ktoś powie: "Nie, Rolex, proszek proszkiem, ale takiego świństwa to by on nie zrobił"
A ja odpowiem: "Pół miliona to dużo pieniędzy, słówko nic nie kosztuje. Mamy szczęście, że to zwykłe lafiryndy były, a nie lafiryndy wywiadowcze”.
Po kolejne, ja twórczość tego akurat Senatora znam. I wcale nie przekonują mnie tyrady o jego znanym kręgosłupie, bo z jego twórczości wynika, że on ma generalnie wątpliwości. Taki typ. Tak się człowiekowi robi, kiedy się naczyta dużo współczesnej filozofii i literatury, a zapomni odświeżyć tę dawniejszą.
Rzecz jasna postulat, żeby na Senatorów wybierać tylko tych, którzy są moralnymi, absolutnymi rygorystami wydawać się może trochę za daleko idący, zauważmy jednak, ile korzysci ze sobą niesie. Nie byłoby filmików, nie było by wstydu, człowieka by nie upodlono, bo jakby nie był senatorem, to nie byłoby po co.
A na koniec, jak to na koniec, musi być bomba. To będzie. Kiedy słucham o tym, co we współczesnej Polsce jest złe, a co dobre, kto odpowiada za to, że ludzie ganiają się po cmentarzach i stacjach benzynowych, to nabieram przekonania - dopasowując się do dominującej wśród naszych celebrytów (czytaj: polityków) logiki, że rzeczywiście to nie Senator winien.
Widać jak na dłoni, wszystko na to wskazuje, że całe to zamieszanie, to była akcja CBA!
Czy, nie bójmy się zapytać, stacja benzynowa, na której Senator został wyrwany przez lampudrę (albo ona przez niego) nie jest czasami tą samą stacją, na której piwo (PIWO!!!) kupował Mariusz Kamiński?
Czy nie jest tak, że słynny agent z CBA rozmawiał z kimś z towarzyskiej warszawki, kto jedną lub drugą panią zna z ekskluzywnych przyjęć, balów i rautów elity? Język filmików i język elit jest wszak, jak wiemy po zapoznaniu się ze stenogramami różnych nagrań, ten sam!
Czy zdziwię się, jeśli się dowiem, że cała akcja kompromitowania członków świetlanego i czystego jak łza towarzystwa została zaplanowana w gabinecie samego Jarosława Kaczyńskiego w ramach zbierania przez niego kwitów, a potem zrealizowana przez pałajacą żądzą zemsty i odwetu pisowską jaczejkę, policję polityczną dowodzoną przez mofiozo Mario?
I czy to nie dlatego pan premier musiał zwolnić z pracy w trybie nagłym Kamińskiego, o czym wtedy nie mógł powiedziec, bo chronił senatorską cześć, więc sami rozumicie...
I czy to nie dlatego, a tonący brzytwy się chwyta, upadajacy szatan Kamiński nie spreparował tej całej afery, jednej i drugiej, żeby odwrócić naszą uwagę od bomby?
Czy ja się zdziwię, jeśli jeden lub drugi wiodący dziennik odsłoni kulisy spisku na pięć minut przed zarżnięciem karpia i świateczna ciszą, żeby nam się ułożyło i utrwaliło podczas Wigilii, tak jak nam się komunikat o Rywinie utrwalił?
Nie zdziwię się. Mnie to już mało co może zdziwić. To złe CBA było. Ja już sobie dobrowolnie wdrukuje nowe story, żeby sobie przy świątecznym stole nie musieć głowy głupotami zajmować.
Ktoś powie: "Ale żeś Rolex teorię spiskową wymyślił w tym Twoim mózgu pokręconym!" Na co ja z usmiechem odpowiem: "A założe się o duże pieniądze, że w zaciszach gabinetów własnie ktoś rozważa taki wariant. Dowodów nie ma, ale pytania zawsze stawiać można, a już tym bardziej, że szansa, że pięćdziesiat procent ludzi taką fajną kryminalną powiesć "kupi" jest duża.
Ofiara idealnie wpisuje się w rolę ofiary, gangster już medialnie ulepiony, po Świetach się powie, że dowodów brak, ale powazne wątpliwości pozostają, więc może powołać komisję, ale tym razem z wykluczeniem posłów opozycji wprost, bo - jak widać, domniemana afera może sugerować istnienie kryminalnego związku z opozycją jako całością.
Więc wolę napisać, co napisałem, żeby takiemu cyrkowi zapobiec. A jeśli afery nie będzie na Święta? To znaczy, że mi się udało!
Wiecie dlaczego słonie mają czerwone oczy?
Żeby się mogły schować w malinach.
A widzieliście kiedyś słonia w malinach?
Nie?
A widzicie jak się potrafią, bestie, cwanie pochować!
I dyskutuj!
;-)
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka