Podobno, a tak twierdzi p. Kłopotowski, całe kino zrobili Aszkenazyjczycy pochodzący z okolic Warszawy. Być może, na kinie to pan Krzysztof Kłopotowski zna się jak mało kto, chociaż przyjmując na wiarę pozostaję w kłopocie ułożenia sobie wszystkiego w całkowitym porządku z jednej strony, ale z chęcią dopasowania sobie do tej nowo nabytej wiedzy trudnych przypadków Leni Riefenstahl, Orsona Wellesa, Ingmara Bergmana, Federico Felliniego, Larsa von Triera czy Mala Gibsona, z drugiej.
Jak by nie było trudno jedno z drugim połaczyć, zmuszę się, bo sam urodziłem się w promieniu 135 kilometrów od Warszawy, w mieście ładnym i ciekawym, a ponadto skazanym na wspaniałą i zamożną przyszłość z racji cwanego "podebrania" stołecznym sąsiadom wszystkich istotnych połaczeń europejskich szlaków komunikacyjnych wschód - zachód i północ - południe.
Do Łodzi, a niej mowa, też przyjeżdża chętnie inny trudny przypadek (trudny w sensie wpasowania go w wiedzę, którą dopiero co żeśmy sobie z trudem przyswoili), mianowicie David Lynch.
Jak tam z tą Łodzią było, jest i będzie, przytoczona przez Krzysztofa Kłopotowskiego charakterystyka syndromu Aspergera, wedle moich obserwacji, pozwala stwierdzić jego występowanie nie tylko w słynnym promieniu, ale zdaje się generalnie dotyczyć części twórców.
Ludzi piszących jak najbardziej, a skoro piszących, to i blogerów, a już szczególnie tych wybitnych.
Sam u siebie, nieskromnie zauważę, dostrzegam, choć wcale nie uważam się za już wybitnego.
Skąd u humanistów (bo chyba tak trzeba to ująć) ta, pewnego rodzaju, trudność charakteru?
Otóż stąd, że oni ciężko pracują, a efekty ich pracy bywają często niewymierne.
By wybitny bloger zaistniał, by zaistniała w sieci jakaś grupa, platforma, środowisko, trzeba się zwyczajnie ciężko naharować. Tu nie wystarczy wpisać głupi, chamski albo zjadliwy komentarz pod cudzą pracą; by zaistnieć, by zostać zauważonym jako styl - a większość z nas jest na to skazana; nie ciągniemy, jako byty anonimowe, nimbu i aury swoich wcześniejszych dokonań, trzeba przekonać do siebie tysiące.
Sytuacja jest być może podobna do wczesnych lat kina; jak każde, młode medium blogosfera rozwija się dynamicznie, wielką przyszłość już widać na horyzoncie, ale - póki co, pracę naszą wykonujemy społecznie, stanowiąc ideową grupę fascynatów.
W taki sposób, z udanego połączenia pasji, wiary w niezależną informację, nośność nowopowstającego medium i w nadziei (last but not least) na ekonomiczny sens przedsięwzięcia powstał Salon24.
W sensie idei powstał dlatego, że jego twórcy zauważyli, że polska debata publiczna, zakres, sposób i waga rozmowy toczonej w mediach tradycyjnych jest ułomna i niepełna, że media publiczne nie są autonomiczne, a jeśli na nieszczęście zależne, to jedynie od zysku, ale zostały pożarte przez politykę i kiepsko społeczństwu służą.
I piszę tu już trzeci rok z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że miejsce to swoją rolę spełnia, to znaczy jeśli jakaś strona społecznych sporów jest słabiej reprezentowana to tylko dlatego, że brakuje po tej stronie ludzi potrafiących ładnie, ciekawie i z pasją pisać.
Po drugie dlatego, że jakkolwiek ideowy bym nie był, to rozumu nie straciłem :-), uważam, że to miejsce, krok po kroku, zbliża się do bycia medium opiniotwórczym w skali ogólnopolskiej, po kolejne to miejsce zbliża się krok po kroku, pomimo wpadek i uchybień maszynerii, do bycia miejscem, które szybciej niż inne miejsca pozwoli ludziom nie tylko w sposób wolny (w co wierzę) prezentować swoje poglądy, ale również pozwoli im się z tego utrzymywać.
Inna sprawa z POLIS, w którego Radzie zasiadam.
POLIS powstało jako internetowe pismo środowiska pochodzącego w znacznej części z Salonu24 (w tym sensie, że tu się poznaliśmy, a każdym razie, wielu z nas) i skupia ludzi, których łączą w podobny sposób rozumiane idee państwa, narodu, Kościoła, zbieżny sposób rozumienia polityki, myślenia o polityce, ale przede wszystkim zgoda w ocenie stanu naszego państwa i zagrożeń z powodu tego stanu płynących.
Formuła Salonu24, miejsca "największej w blogosferze bitwy idei i poglądów", konieczności reagowania na wydarzenia bieżące, nie pozwala na obszerne prezentowanie całej tej meta-polityki, która za naszymi wyborami stoi, nie pozwala również na dyskusję, w ramach której szlifowalibyśmy poglądy nasze bądź nam bliskie.
POLIS jest więc miejscem, w którym każdy, kogo sądy grupy ludzi zainteresowały, może sobie te poglądy bliżej poznać, w ciszy i spokoju śródziemnomorskich klimatów miasta Pana Cogito.
W tym sensie obydwie platformy się w jakiś sposób uzupełniją pozostając bytami zupełnie odrębnymi, choć DOSKONALE można sobie wyobrazić POLIS bez S24 i odwrotnie.
Tyle, że przynajmniej na tym etapie, obydwie inicjatywy służą wzajemnie swojemu rozwojowi.
Dla POLIS S24 jest miejscem gdzie dzięki czteroletniej pracy Igora i Radka masa ludzi może dowiedzieć się o naszym istnieniu; dla S24 autorzy związani z POLIS przekładają się (tu z premedytacją zakładam, że naczelną ideą S24 jest tworzenie popularnego medium wyrażającego bardzo szerokie spektrum opinii) na dosyć dużą ilość "kliknięć", to jest podnoszą atrakcyjność debaty i zbliżają S24 do pozycji na rynku medialnym, do której aspiruje.
I z opisanego powyżej powodu (przysparzania sobie szeroko rozumianych korzyści) twórcy obydwu inicjatyw powinni się szanować. To znaczy, niekoniecznie siebie osobiście, ale przynajmniej pracę, którą obydwa środowiska wnoszą do publicznego obiegu.
Wyrazem naszego szacunku (to jest obywateli POLIS względem S24) jest dbanie, by nasze notki na S24 były poważne, (a jesli niepoważne to zabawne). Pomijając moją skromną osobę, która stara się jakby mniej, pewnie większość z was, efekty tych starań wśród pochodzących z POLIS autorów S24 zauważyła.
Z drugiej strony oczekujemy, ze administracja tego przyjaznego miejsca, (bo że właściciele i założyciele, to wiemy), będzie traktowała nas z dokładnie takim samym szacunkiem, z jakim my traktujemy to miejsce, czego wyrazem są FORMY naszej tu obecności.
Ponieważ spotkaliśmy się z pewnego rodzaju zlekceważeniem wielkiego święta, jakim była nasza pierwsza rocznica, w związku z tym pojawiło się pytanie, czy niezauważenie naszej rocznej, ciężkiej pracy i tu i tam, jest wyrazem braku owego szacunku, czy też niezamierzonym niedopatrzeniem.
Po uzyskaniu satysfakcjonujących i - zakładamy wszyscy, całkowicie szczerych wyjaśnień, po czym nastapiła bardzo miła promocja naszego miejsca i środowiska, Rada Miasta POLIS podjęła decyzję.
Tu dwa słowa wyjaśnienia. Specyfiką naszego miejsca jest to, że nie jest ono demokratyczne, zupełnie z tego samego powodu, dla jakiego artysta nie może być demokratą i - co słusznie zauważył Krzysztof Kłopotowski, ma prawo cierpieć na syndrom Aspergera. Wydaje się również, a w każdym razie w POLIS to przekonanie jest powszechne i nie jest poddawane w wątpliwość, że i świat wartości cierpi na ów syndrom.
Z powyższych powodów miasto jest rządzone przez Tyrana, którym jest Free Your MInd. Upraszczając, jak Tyran postanowi, tak jest.
I tak jak demokracja okazuje się często fasadowa, a zza pieknych gmachów parlamentów wyziera jakże często zakazana morda Rycha bądź facet przebrany za babę, tak i dyktatorszyp potrafi być zadziwająco republikański. A jesli zechce być zadziwiająco republikański, wtedy zwraca się do Rady, która w innym przypadku nie jest inicjowana do wyrażania opinii. Przy czym jeżeli już się Tyran o taką opinię zwróci, to Rada ma moralny obowiązek uważać, że po jej zaaprobowaniu obowiązuje ona wszystkich.
I tak było i tym razem.
Rada Misata POLIS, większością głosów wyraziła opinię, której treść dość obszernie przytoczyłem powyżej w swoim uzasadnieniu (niedosłownie, dokumenty Rady są tajne, co oczywiste).
I efektem tej decyzji jest to, że będziecie Pańtwo - jesli zechcecie, mogli czytać na S24 teksty związanych z POLIS autorów, w tym również FYM-a.
Z czego osobiście się cieszę.
Pozdrawiam
ROLEX z imprimatur
p.s.
A szanownym Administratorom polecam pracę Feliksa Konecznego "Z dziejów administracji w Polsce".
Inne tematy w dziale Polityka