15 sierpnia 2009 roku, w dzień po otrzymaniu od Mariusza Kamińskiego ostrzeżenia o "cudach" nad ustawą hazardową, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w kolejną rocznicę Bitwy Warszawskiej, urzędującu premier Donald Tusk mógł zostać stuprocentowym, kolejnym Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej, po wygranych w cuglach wyborach prezydenckich.
W tym dniu miał wszystko (łącznie ze zbiegiem rocznic i wydarzeń, nadających się do wytworzenia PiaR-u dowolnej treści), by sobie ten urząd zagwarantować. Mógł zrobić to, co zrobił niecałe dwa miesiące później: pozbyć się z rządu skompromitowanych (jeszcze nie publicznie, co nie zmienia faktu) polityków Platformy Obywatelskiej, podziękować osobiście Mariuszowi Kamińskiemu za wkład w oczyszczanie życia politycznego z osób wątpliwego autoramentu, zawnioskować o order dla szefa CBA do prezydenta lub stosownej kapituły, polecić młodym Polakom urzędnika państwowego Mariusza Kamińskiego jako wzór do naśladowania, niezależnie od podziałów politycznych.
Takim zachowaniem uprzedziłby cały, nieprzyjemny dla niego rozwój wypadków (o tym, że nastąpi MUSIAŁ WIEDZIEĆ znając Mariusza kamińskiego osobiście oraz ustawę o CBA), zmusiłby urzędującego prezydenta RP do faktycznego wsparcie jego własnej kampanii prezydenckiej, Jarosławowi Kaczyńskiemu wytrącił by oręż polityczny w formie zawłaszczenia narracji o "Mordach moich", słowem nie straciłby nic ponadto, co i tak stracił, a osiągnąłby to, do czego zmierza, na długo przed pierwszą turą wyborów prezydenckich.
Gdyby tak zrobił, poczułbym się w obowiązku napisania pierwszego, przychylnego artykułu o obecnie urzędującym premierze, nawet jeśli podejrzewałbym cynizm i osobiste ambicje stojące za takim krokiem, nie mógłbym jednak nie udzielić pochwały politycznej intuicji i umiejętności osiagania osobistych celów w sposób UMACNIAJACY PAŃSTWO I POCZUCIE PRAWORZĄDNOŚCI.
Dodatkowo, premier RP wykonujący taki ruch odciąłby się zdecydowanie od wszelkich niepowodzeń i podejrzeń związanych z aferami:
hazardową,
stoczniową,
giełdową,
SKOK-ową
Co więcej, dzięki lojalności szefa CBA, przy (wymuszonym bądź nie) entuzjazmie obecnie urzędującego prezydenta spacyfikowałby własne środowisko polityczne dusząc w zarodku choćby mysl o korupcji, nepotyzmie czy działaniu wbrew szefowi szefów i jego ambicjom politycznym.
Podkreślając wolę rządu w zwalczaniu patologii i wspierając powołaną do tego celu policję. wpłynąłby na wzrost szacunku do Polski, jako państwa przynależnego zachodniej kulturze uprawiania polityki, zyskałby życzliwe zainteresowanie poważnych inwestorów, a odstraszyłby nielegalnych handlarzy bronią, łapowników i przestępców.
Donald Tusk, premier RP, nie zdecydował się na ten ruch; nie zdecydował się na żaden ruch dopóki nie został do niego przymuszony; wybrał najgorszą z punktu widzenia opcję, tracąc w swoim otoczeniu wiernych pretorian, ale i tę część elektoratu, która zapewniła mu zwycięstwo w ostatnich wyborach palamentarnych; tego którego nie przekonała PiS-owska narracja o "układach" zawłaszczających państwo; niedoświadczonego i pełnego entuzjazmu młodego elektoratu, który w osobie premiera i partii PO dostrzegł szansę na wprowadzenie Polski do klubu "normalnych" krajów Zachodu, bez 'wojen", które zmuszony prowadzić był PiS.
Znalazłem dzisiaj w sieci analizę, że wysyłane przez premiera, sprzeczne komunikaty, są w stanie zadowolić CAŁOŚĆ elektoratu PO. Nic bardziej błędnego.
Ta wiekszość nie zagłosuje nigdy więcej na PO, tak jak nie zagłosuje na PiS; z braku realnej alternatywy (Piskorski, Olechowski i Cimoszewicz to nie jest dla nich alternatywa) zostanie w domu.
Przekonani są ci, którzy byli przekonani od początku: koledzy Grzesia, Rysia, Misia, Zbysia, ale tych (za IPN-em) jest w Polsce około 250.000.
To może nie wystarczyć, by wygrać wybory.
Dlatego muszę zapytać: DLACZEGO?
* Tuż po głównych wydaniach wiadomości, premier Donald Tusk w towarzystwie Mariusza Kamińskiego (bądź po przebitce z Kamińskim, gdyby się ten ostatni opierał) mógłby wygłosić orędzie zaczynającyęsię od słów: "W tym dniu niektórzy z moich rodaków udali się do kościołów by czcić katrolickie świeto, inni na place defilad, by świętować historyczne zwycięstwo na armią sowiecką, są i tacy, którzy własnie wracają z koncertu amerykańskiej artystki, bo czują się częścią masowej kultury zachodu.
Ze wstydem muszę przyznać, że nie mogłem dzisiaj uczestniczyć ani w pierwszym, ani w drugim, ani w trzecim wydarzeniu. Choć chciałbym, bo należę do tego pokolenia, które potrafi się cieszyć ze wszystkich trzech. Dzisaj zostałem zmuszony do wytężonej pracy dla Polski...
itd, itp...
Inne tematy w dziale Polityka