Nad rwącym potokiem stał smętny pień powalonego piorunem drzewa; chmury tworzyły tło dla dramatu, a jeleń stał na pobliskim wzgórzu i nie ryczął tylko dlatego, że własnie miał lunch, a w pobliżu i tak nie było żadnej przystojnej klępy.
Jeden z mężczyzn stał oparty o złamany pień, z twarzą ukrytą w przedramieniu, a jego ciałem wstrząsał nieudolnie tłumiony szloch. Drugi, w długim surducie, w meloniku i z laską, stał kilka jardów dalej zwrócony pobladłą twarza w stronę potoku. Twarz... blada, szlachetna twarz która najdoskonalej opisał miłośnik prawdziwych mężczyzn Oscar Wilde, a związął z nią imię na wieki imię Dorian, lecz tylko by ukryć imię prawdziwe, naznaczona była cierpieniem.
Cała ta scena rozgrywała się w ciszy, którą mącił szelest papieru przy odpakowywaniu kanapek. Przepraszam, kochani czytelnicy...
Panie jeleń, czy mogłby pan dac spokój z tymi kanapkami? Tak? dziekuję.
Cała ta scena rozgrywała się w ciszy, której nie macił nawet szelest papieru przy rozpakowywaniu kanapek.
Przerwał ją oparty o drzewo gentleman. "Donaldzie" zaczął łamiącym się głosem "obiecaj mi... obiecaj, że już nigdy nie nazwiesz nikogo swoim przyjacielem".
"Na swoje życie..." grobowym głosem odparł blondyn o urodzie wprost z paryskiego żurnala.
"...I... do nikogo, nigdy nie powiesz... mój ty wicepremierze..."
"Nigdy! obiecuję na grób naszej partii"
"Żegnaj" smętny cien odezwał się od pnia i poszedł w kierunku wzgórz, aby za mniej więcej czterdzieści pięć minut zniknać za horyzontem.
Dorian, pardą, Donald patrzył, a cieknąca po policzku łza pozostawiła smugę. Smugę cienia.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka