Tak się jakoś ostatnimi czasy zrobiło koncyliacyjnie, że aż dopadł mnie strach przed unifikacją. Wszyscy się pogubili, i nawet Major Galopujący został lustratorem, wbrew Michnikowi, a za Ziemkiewiczem. Wszystko to podobno za sprawą "pana od filmów" Kłopotowskiego, który zastanawia się, co 'prawica" powinna sądzić o Chrystusie i jego naukach.
Logika nakazywałaby najpierw zastanowić się, co Chrytus sadziłby o współczesnej prawicy, liberałach z Nowego Jorku i panu Kłopotowskim, bo to od jego (Chrystusa) oddechu zszarzał świat, a nie od oddechu prawicy, liberałów, czy pana Kłopotowskiego, ale każdy może w sposób wolny lokowac wartość swojego oddechu w dziejach oddechów, więc się aż tak bardzo nie czepiam.
"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" jak twierdził tytuł filmu, którego ja nie oglądałem, a pan Kłopotowski pewnie tak, więc widać istnienie globalnego trendu. Póki co dementuję, że i ja poczuwam się do bycia Zbawicielem; pogłoski o moim ukrzyżowaniu za grzechy ludzkości są, póki co, niestety, też mocno przesadzone.
Chesterton - pisarz któremu daleko intelektem i swadą do europejskich liberalnych ironistków (żebym już nie pisał, że kobiety też), a gdzież mu tam do Nowojorczyków, doradzał, by uważać z nakładaniem na siebie wielkich historycznych kostiumów, bo mogą okazać się jednak za ciężkie i skończymy w Hanwell, czyli w zakładzie, gdzie Londyńczycy zapobiegawaczo umieszczali własnych Chrystusów i Napoleonów tuzinami i naprzemiennie w celach, żeby antagonizmy nie występowały.
Przyznam się, że osobiście lubię takie odchylenia nietzscheańsko - liberalne, a pasjami u ludzi, którzy mieszkają w Nowym Jorku. Mniej u tych, którzy mieszkają w Londynie, bo za blisko. Nietzscheanizm jest fają doktryną; w mętną forme, jak w naleśnik, zawija prosty intelektualny wkład mówiący o tym, że jak kto Herkules, niech udowodni. Jak padnie, znaczy że się pomylił. Przepraszam oburzonych sprowadzeniem głębokiej myśli Nietzschego do jednego zdania, ale to jest blog publicystyczny, do tego jajcarski podobnie jak większość innych; jak kto chce poczytać filozofię służę spisem pozycji książkowych.
Nietzcheańska myśl, jak większość myśli, które rozjechały się z rzeczywistością, ma dwie możliwe konsekwencje. Pierwsza bywa praktyczna i sprowadza się do tego, że ludzie próbują. Kończy się zazwyczaj podziałem Berlina na Wschodni i Zachodni, czyli jest w tym wszystkim jakieś egzystencjalne rozdarcie, niemniej nie sposób nie zauważyć mocy.
Druga, teoretyczna, sprowdza się do posiadania woli bez mocy i kończy się na wyobrażeniu sobie siebie samego w roli Herkulesa (Chrystusa, Prometeusza) i epatowaniu tym wyobrażeniem, ale tylko werbalnie. Stąd rodzą się akty strzeliste nakazujące weryfikować się nam ze Zbawicielem, i odbierające nam atrybut atrakcyjności w związku z wynikiem tej weryfikacji.
Tak na zdrowy rozum, to wolałbym jednak Chrystusa od Nietzchego, bo o ile Pierwszy umarł na krzyżu, a potem zmartwychwstał, to drugi skończył w obłędzie i nie słychac by się gdzieś jeszcze raz później pojawił.
Nietzcheanizm kojarzy mi się także nieodparcie z Darwinem, i nie tylko mnie, ale wiekszości kandydatów na Herkulesów też. A Darwin, za pośrednictwem różnych bardzo uczonych Europejczyków, wniósł do nauk społecznych ewolucjonizm. To wpisane w naturę prawo do koniecznego zastępowania niższego wyższym w stosunkach społecznych znakomicie nadawało się na "moc" silnika woli. Taki ekologiczny dopalacz w darze od natury. I ułatwienie, bo wystarczy dostroić wolę do owej obiektywnej mocy i pojedziemy per aspera ad astra, bez potrzeby podpierania się coraz mniej modnym chrześcijaństwem.
Ja nie jadę, bo z ewolucją i ewolucjonizmem zawsze miałem problem. Od dziecka; już od momentu kiedy pani od biologii, członek PZPR, co zapewne przypadkowe, konfrontowała dokonywaną na nas, dzieciach, indoktrynację kościelną z nauka, napominając surowo, by przestać wierzyć w bajki.
Bajki, to jest wtedy, kiedy królewna zamienia się w żabę, prawda?
No niby rzeczywiście trudno sobie wyobrazić w realu.
Ale ewolucja jest wtedy, kiedy żaby zamieniają się w księżniczki, a na dotatek trwa to jakiś tryliard lat i dwa miesiące.
To wybieram bajki, jak mogę. Szybko i na temat.
A zupełnie niedawno, na dodatek, spotkałem kolegę, który rozstał się właśnie ze swoją kolejną narzeczoną. Żeby go zająć bardziej teoretycznymi rozważaniami, nawinąłem o ewolucji, żabach i księzniczkach...
A on tylko spojrzał z ukosa i warknął: "Powiem ci z własnego doświadczenia. One zawsze zamieniają się w żaby, w drugą stronę nie działa."
No i jak tu pominąć relację naocznego świadka?
Na tym skończe, a gdyby ktoś się przyczepiał, że sobie bzdury wypisuję na blogu i podśmiechujki urządzam, to na usprawiedliwienie tylko powiem: "Oj, nie sądźcie, byście i wy nie byli sądzeni; za wiele tu fantazji wygłaszają bardziej utytułowani ode mnie, żebyście mogli sobie rzucić kamieniem... A jak już rzucacie, to po równo; zobaczymy, kto da radę.
:-)
Pozdrawiam
P.S.
Dokładam obazek, żeby nie było. Jasno widać, że Księżniczki pochodzą wprost od Amphibias. Księzniczki bywają ludźmi, czasami aniołami (a to jeszcze wyżej), a jak ani jedno, ani drugie, to są naczelne, bo potrafią nasłać Don Kichotów.
To, że po drodze są rózne inne stwory, nie ma znaczenia, bo tak jak w filmie, można sobie przewinac, żeby od razu był efekt. Czas jest zresztą względny.
Jest jak byk: żaba - księżniczka

Inne tematy w dziale Polityka