Najfajniejsze są święta zorganizowane przez media, fajne są też te zadkretowane ustawą. 4 czerwca jest równie fajny jak dzień św. Walentego, też wypromowany medialnie ku uciesze sprzedawców pocztówek w serduszka i psy ciapki. Fajny był 22 lipca (dawniej E.Wedel).
Dzisiaj wieczorem, na wielkim telebimie ustawionym w centrum czegośtam, niektórzy Polacy będa dzielić się z resztą Polaków wrażeniami z 35% wolności. Niech się jeszcze podzielą wrażeniami, jak to wygrali kiedyś 35% samochodu, albo że żona jest im wierna aż w 35 procentach. Rewelacja!
Kolejne święto można by zorganizować 2 paździenika, kiedy to Niemcy pozwolili nam wymaszerować czwórkami z Warszawy. Też, prawda, był to postęp w porównaniu do 1 pażdziernika, kiedy mogli cię spalić miotaczem płomieni.
I również nie można nie zauważyć, że gdyby Powstanie nie skończyło się 2 października, to Rosjanie nie "wyzwoliliby" W-wy w styczniu, ale być może dopiero w kwietniu.
Że tam Niemcy przeciw Polakom, a tu jednak sami swoi?
Tacy sami to swoi, jak von dem Bach Zelewski, ten przynajmniej umiał pisać, czytać, nie psuł powietrza w windzie i nie uchlewał się podczas uroczystości państwowych.
Jesli chodzi o fizys, to wolałbym też Zelewskiego niż Jaruzela. Dostojniejszy i mundur ładniejszy od sowieckiego, w wersji PRL-owskiej (patrz: Hans Kloss). I Zelewski nie kłamałby, że jest polskim patriotą.
Ja tam osobiście uważam, że Jaruzelski jest sowiecką matrioszką, a więc czystym sowietą z papierami zmarłego, prawdziwego Jaruzelskiego. Nie ma szansy, by język kresowiaka był aż tak wyprany z tamtej fonetyki.
Rację ma być może FYM sugerując, że to robot.
Mniejsza.
Nieskromnie polecam swój poprzedni wpis.
Przeczytajcie, o ile akurat nie będziecie składać swoim bliskim życzeń z okazji św. Magdalenki.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka