Może zacznę od tego, że jestem zmęczona ludzkim światem. Gatunek homo sapiens jest tak beznadziejny, że odechciewa się żyć w jego otoczeniu. Są oczywiście perełki - ludzie uczciwi, wysoce moralni, uczynni, nieustraszeni, odważni, ale...ile ich jest wśród tych ośmiu miliardów? Zawracanie głowy, żeby robić sobie nadzieję na lepszy świat.
No więc... czuję potrzebę leczenia przygnębienia m. in. za śmietnikiem dokarmiając zimą ptaki. Cieszy mnie, gdy napychają sobie brzuszki. Kosmici albo Bóg, czy tam Anioły (bez różnicy co za jedni) pomagają mi w biedzie. Dość często natrafiałam w marketach na końcówki serii grochu, płatków owsianych, czy kaszy po 0,80 gr, czy góra 1,50 zł za pół kilo. Kosmici wiedzą jak, kiedy i do którego sklepu pokierować moje kroki, by zawinąć te 2-3 ostatnie paczki po znacznie obniżonej cenie. Pozwalam sobie leczyć depresję za te parę groszy raz na parę dni. Rozsypuje i przyglądam się.
Gołębie są najodważniejsze, a nawet bezczelne w rozpychaniu się do jadła. Potrafią trzepać skrzydłami nad głową, gotowe z rąk człowiekowi wyjadać. Zawsze pierwsze się najadają.
Mewy też sobie radzą. Choć boją zbliżyć się do człowieka jak gołębie, to potrafią zwalić się całym stadem w środek stada gołębi, drzeć się niemiłosiernie, żeby gołębie odstraszyć.
Trzecia grupa to te czarne. Wrony, kruki, kawki. Lękliwe, zastraszone pierdoły saskie. Stoją głodne daleko na uboczu i czekają, aż te pierwsze i drugie najedza się i odlecą, a nie zawsze przecież coś dla nich zostanie. Boją się nawet lecących ziarenek w ich stronę, gdy staram się im dorzucić z oddali. Uciekają, potem wracają, ale przez ten czas ktoś już im zje. Martwiły mnie te saskie pierdoły, mówiłam do nich w myślach:
- Walczcie o swoje, nie bój się jeden z drugim, przecież nie mam tyle, żeby dla wszystkich starczyło. Jesteście duże, macie silne dzioby, szerokie skrzydła. Czego się boicie? Włazcie w środek i jedzcie. Taki gołąb nic wam nie zrobi.
Niestety. Te czarne wolały przychodzić stadnie na trawnik przy mojej klatce schodowej, czekać licząc, że tu im coś sypne, niż walczyć za smietnikiem. Jednak przed klatką nie mogę. Spółdzielcy raban by podnieśli.
Gdy po sezonie już straciłam nadzieję, dochodząc do wniosku, że nic z mojego telepatycznego wychowania nie będzie, z naturą nie wygram...
Dziś... Dziś poszłam za śmietnik. Tradycyjnie najpierw zleciały się gołębie potem mewy - nieco dalej w swoim stadku przysiadły się nie wchodząc w drogę gołębiom.
I nagle... Z trzech stron... Nalot! Jedna wrona, z jednej strony przypuściła szturm. Spadek z drzewa, lot dywanowy nad tłumem gołębi i straszny krzyk:
- Kraaa kraaa...!!!
Za chwilę druga to samo z drugiej strony. I trzecia! Spadek z drzewa, lot dywanowy tuż nad ziemią i:
- Kraaa kraaa...!
Już tej pierwszej udało się rozpędzić część stada gołębi. Druga i trzecia rozpędziły ten tłumek na wszystkie strony. Zleciała się reszta czarnych na sam środek placu - zasmietnikowego trawnika. Dołączyły też mniejsze kawki.
I tak jak nigdy, dziś czarne królowały na środku, najadaly się, a gołębie rozproszone po bokach bały się przypuścić kontrofensywę.
To było przepiękne! Te loty dywanowe! Robiły je genialnie! Zorganizowana akcja! Saskie pierdoły przejęły dziś władzę. Najadły się a potem spokojnie i dumnie kroczyły z podniesionymi łebkami przez środek.
O matko! Serce skakało mi z radości! Wychowałam telepatycznie moje kochane pierdoły! :)))
Wracając do domu, na klatce schodowej znalazłam 50 zł. Kosmici wypłacili mi wynagrodzenie za lekcje, za moje dzieło.
Kto nie chce, niech nie wierzy.
Dla mnie w takich momentach życie jest najpiękniejsze. W tych momentach dziwnych ciągów zbiegów okoliczności, które układają się w niesamowite historie.
Dużo doświadczam takich ciągów, dużo. Wiele mogłabym pisać. Ale po co pracować sobie na opinie bajkopisarki? To moje życie, moja bajka. Czasem tylko uchyle jej rąbka... gdy mi się zachce. Bo może Kosmici tak chcą? :)
Inne tematy w dziale Rozmaitości