Marcin Gugulski Marcin Gugulski
659
BLOG

Legia – Górnik, chwile wspomnień…

Marcin Gugulski Marcin Gugulski Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 40

Czasy, w których Warszawa i Zabrze wydzierały sobie mistrzostwa i Puchary Polski, a ich piłkarze stanowili ponad połowę (Kostka, Gorgoń, Anczok, Ćmikiewicz, Deyna, Szołtysik, Lubański) lub niemal połowę (Gorgoń, Ćmikiewicz, Deyna, Gadocha, Szarmach) podstawowych jedenastek reprezentacji narodowej Kazimierza Górskiego dawno minęły. Lecz dziś znów Legia gra z Górnikiem o coś więcej niż kasę dla graczy i względy kibiców.

Całe moje kibicowskie dzieciństwo i młodość upłynęły w cieniu ich rywalizacji…

Pamiętam Legia – Saint-Etienne, Legia – Feyenoord, Górnik – Manchester, Górnik – Roma…, Grotyński, Deyna, Brychczy, Żmijewski; Kostka, Lubański, Banaś; półfinał Legii, finał Górnika. Mecze wyjazdowe oglądane w tłumie spowitych papierosowym dymem kibiców przed sklepem z telewizorami przy ul. Różanej na Górnym Mokotowie. Biegałem tam przez Morskie Oko, bo u nas na Sielcach pierwszy taki sklep otwarto dopiero w latach 70.

Pamiętam pierwsze wyprawy z ul. Piaseczyńskiej (gdzie tuż za naszym blokiem i szkołą rozgrywała na bocznym boisku swoje ostatnie mecze w D(?)-klasie moja wiernie i bez wzajemności kochana Warszawianka) na ul. Łazienkowską. Tam niektórzy ciecie (trzeba było wypraktykować, którzy) łebków takich jak my z bratem wpuszczali na mecze dziurą w płocie od strony kanałku za 5 zł albo za „dziękuję”. Czasem wprawdzie mało co widzieliśmy zza pleców dorosłych kibiców, ale za to darliśmy się za czterech.

Pamiętam finał Pucharu Polski w 1972 roku w Łodzi. Był czerwiec, więc miałem się uczyć, ale się nie dało, bo cały blok i podwórko dudniły odgłosami radiowej transmisji… A Górnik strasznie złoił Legię 5:2. Gdy potem mi powiedziano, że podobno tak się umówili (mistrzostwo dla Legii, Puchar dla Górnika), poczułem, że czasy szczęśliwego, niewinnego dzieciństwa dobiegły końca.

A potem… skończyłem podstawówkę, urodziła nam się siostra, Fischer przełamał hegemonię Rosjan w szachach, Komar złamał amerykańską dominację w pchnięciu kulą, polska reprezentacja piłkarska po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pokonała Sowietów i Węgrów a Deyna został królem strzelców… wprawdzie tylko igrzysk olimpijskich, ale dobre i to na początek.

Wszystko się zmieniało… Reprezentacja Kazimierza Górskiego zaczęła wygrywać, za to w piłce klubowej dominacja Legii i Górnika dobiegała końca. Z którejś nudnawej inauguracji sezonu (Legia - Lech 1:1) zapamiętałem już tylko straszny faul, po którym Stachurski został raz na zawsze zniesiony z boiska, by po latach wrócić na nie jako trener. Lubiłem Stachurskiego, bo miał kopyto i był z Warszawy, a to się i wówczas i dziś na Żylecie ceniło.

Pamiętam remis Legii z AC Milan na Stadionie X-lecia i sprawozdawcę radiowego, który w czasie rewanżu każde dojście Schnellingera do piłki kwitował przypomnieniem, że stoper mediolańskiej drużyny to „niemiecki internacjonał”. Patrząc na dzisiejsze składy Legii i Górnika trudno w to uwierzyć, ale 46 lat temu cudzoziemiec grający w drużynie klubowej był rzadkim wyjątkiem od reguły.

Pamiętam czasy, gdy okrzykiem „Małpa do ZOO” witano na Legii nie futbolistów z Afryki, lecz grę Jana Małkiewicza, bodaj jedynego piłkarza, który opuścił CWKS, by przejść do milicyjnej Gwardii Warszawa. Pamiętam też, że w 1974 roku kibicowałem na mistrzostwach świata naszym oraz Szkotom, którzy jednak odpadli z dalszych gier (bez porażki), bo zbyt skąpo, tylko 2:0, pokonali Zair. Mało kto wtedy wiedział, gdzie ten Zair leży, poza tym że w Afryce. Zanim korygując szkolną wiedzę nauczyliśmy się, że Kongo-Leopoldville --> Demokratyczna Republika Kongo --> Zair, jedyni na tych mistrzostwach reprezentanci Afryki przegrali z Brazylią 0:3 i z Jugosławią 0:9 a że pozostałe drużyny zremisowały między sobą, więc ekipa Jordana i Lawa pożegnała się z turniejem. Cóż, czasy, w których drużyny z Afryki służyły europejskim i latynoskim reprezentacjom za tarcze strzelnicze dawno minęły.

Zapamiętałem z któregoś wiosennego meczu na Łazienkowskiej Gadochę po ostatnim gwizdku ku radości kibiców strzelającego w świetle jupiterów karne (Tomaszewskiemu?) i Szołtysika w pepegach. Nikt mnie nie przekona, że sobie to zmyśliłem, bo on naprawdę wszedł z ławki na zmianę nie w korkach, tylko w tenisówkach, do dziś nie wiem dlaczego.

To był chyba rok 1974. A wynik meczu? Chyba 3:1.

Nie obraziłbym się, gdyby dziś był taki sam.

Legia zostałaby mistrzem Polski, a i Górnik nie straciłby szansy na grę w europejskich pucharach.

66 lat, czyli już - dzięki PiS - w wieku uprawniającym do emerytury, ale jeszcze nie składam broni, pracuję, piszę, liczę itd. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Sport