Społeczeństwo (1)
W społecznościach zachodu nazywa się to zatomizowaniem społeczeństwa. 60% gospodarstw domowych w takich, na przykład, Niemczech, to gospodarstwa domowe, jednoosobowe. U nas byłby to, w takim wymiarze, szok. Tyle, że to, co nam wydaje się tam być szokiem, im u nas jako szok, tyle, że zupełnie innego rodzaju, się prezentuje. Jednoosobowe gospodarstwa możliwe są u naszych zachodnich sąsiadów, już chociażby z tego prostego powodu, że pracujących tam, w zdecydowanej większości, stać po prostu na wynajęcie swojego mieszkania. Nie będzie ono żadnym luksusem, rzecz jasna. Ale jednak całkiem przyzwoitą kawalerką. Jak na nasze warunki, bardzo przyzwoitą. W wypadku na przykład budownictwa blokowego z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, taka kawalerka będzie miała niecałe 40 metrów kwadratowych powierzchni. I "zje" nam około jednej trzeciej pensji miesięcznie. Ta reszta wystarczy na skromne wegetowanie. Do pierwszego starczy jakoś i może. Pod warunkiem, że mowa o małej pensji. I, że pracujemy jako, na przykład... ekspedientka w sklepie. Bo gdybyśmy już byli nauczycielką w samorządowej szkole, to relacje te zmienią się natychmiast. Na naszą korzyść rzecz jasna. Tam tak, u nas nie.
Ale wiedza po obu stronach Odry na temat specyfiki obu społeczeństw jest właściwie bliska zeru. Bo co wiemy, tak naprawdę o Niemcach... Że jedna pani tam się Steinbach nazywa? A poza tym...
Zostawmy więc tym razem Niemcy w spokoju.
* * *
Czy wiemy, tak na co dzień, że wokół nas, tu w Polsce żyje ogromna rzesza, tak zwanych "starych" panien i kawalerów? I że rzesza ta skazana jest na staropanieństwo, niejako, już na zawsze. Myślę o pokoleniu osób w przedziale wiekowym pomiędzy 25 a 40 rokiem życia.
Jak zostaje się starą panną?
Często na przykład po prostu choćby tak:
Na studia wybieramy się do dużego, czasem tylko większego miasta. Tam mieszkamy na stancji. Z tą lub z inną koleżanką. I tak przez cztery, prawie pięć lat. Weekendy wypełnia nam podróż w rodzinne strony na łono rodziny. Bo przecież oprać by trzeba, to i owo. No i "papu" mamusia nam daje, najpóźniej w niedzielę wieczorem. Bez tego "papu" cienko by było. Objuczeni jak przysłowiowe wielbłądy, zaopatrzeni w plecak i dużą torbę wracamy co niedzielę do dużego miasta. I tak przez cztery lata. Czasem dłużej.
Ten model funkcjonuje wśród setek tysięcy polskich współczesnych studentek i studentów. I funkcjonuje nie od dzisiaj. Kto nie wierzy, temu polecam każdy dworzec kolejowy lub autobusowy w każdym dużym mieście dwa razy w tygodniu: w niedzielę wieczorem i w piątek po południu. W piątek plecaki i torby są lżejsze. I dzwonią pustymi słoikami. Proszę posłuchać.
Wygłodzona od najpóźniej czwartku masa pędzi w piątek do domciu. Bo tam jeść dadzą i opiorą. Troskliwe mamusie zadbają o wszystko. Stęskniły się już przecież od pięciu dni. Biedne pociechy, tak daleko od domu są teraz.
Do kina, na dyskotekę, na wspólne wyjście z rówieśnikami nie ma tym samym prawie czasu. W tygodniu można rzecz jasna czasem, ale w tygodniu to nie to samo. A weekend spędza się daleko od miasta. No i tęsknimy przecież trochę za rodzinnymi kątami. Nie ma to, jak u siebie na prowincji. Wszystko takie znane, bez niespodzianek.
Lata płyną, a my kursujemy do domciu. Regularnie i prawie co weekend. A tu nagle, zanim się tak naprawdę zorientowaliśmy, to już obrona pracy i... wszyscy się gdzieś rozjechali. "I gdzie ci mężczyźni", jak śpiewała Danuta Rinn.
I znowu jesteśmy na starych śmieciach. A tu tatuś i mamusia, praca i papu, i... nudy. Faceci jacyś tacy, prowincjonalni i w ogóle nie wiedzą, o co biega. O jednym tylko myślą. Jacy beznadziejni są. Cóż... prymitywy.
Jest też jeszcze wersja druga w tej historii. Od pierwszej różni się jednak tylko tym, że jest kontynuacją tej pierwszej. W tej wersji, po studiach znajdujemy pracę tam, gdzie studiowaliśmy. Praca jak to u nas, płatna jest jakoś tam, więc pozostajemy nadal na tej, czy na innej stancji. Na samodzielne mieszkanie z tej pensji przecież już w wielu wypadkach nie wystarczy po prostu. I znowu prawie wszystkie weekendy do mamusi. No bo tęskni, no i papu.
Wersji takiego zawieszenia w próżni, co to początkowo przejściowe być miało oczywiście, i tylko na chwilę, a później okazuje się, jak to u nas, że prowizorki są najbardziej trwałe, tych wersji może być zresztą wiele.
Wszystkie one mają jednak jeden wspólny mianownik. Lata mijają. Osiąga się 25, 32, 39 lat i... Nic.
A gdy przypadkiem pracujemy jeszcze w jakimś klasycznym "babińcu"gdzie kobiet jest zdecydowanie więcej... W jakimś biurze, w jakiejś szkole, w jakimś instytucie, jakimś sklepie, na jakiejś poczcie, może w jakiejś placówce służby zdrowia. I z przerażeniem stwierdzamy, że starych panien (o sobie nigdy tak jednak nie myślimy) jest tam dużo. Dużo więcej niż tych, które kogoś mają. Jak one to robią...
Brak lub prawie brak, przez lata, realnych kontaktów z przedstawicielami płci przeciwnej, prowadzi do ugruntowania przekonań, że ta druga płeć, jest... jakaś taka. Niereformowalna. Albo zainteresowana tylko tym jednym jedynym tematem. Faceci poza tym mają to do siebie, że... facetem pachną. By nie nazwać tego inaczej, czyli tak, jak nazywają to właśnie stare panny. No i mają, niektórzy, zarost, a on drapie. Palą i piją czasami, piwo na przykład. To przecież śmierdzi. I tak dalej i tym podobne. W skrajnych wypadkach przybiera to jeszcze bardziej skrajne warianty ocen.
W dobie GG, Skype i tlenu oraz wszystkich czatów na płaszczyznach serwisów netowych, kontakt z innymi, nowymi osobami jest, niby, ułatwiony. Ale szybko się okazuje, że wszystkie te płaszczyzny kontaktu, pełne są jedynie okropnych samców, zainteresowanych jednorazowym spotkaniem w wiadomym celu. A styl "rozmowy" u większości jest na przerażająco niskim poziomie. Więc wkrótce okazuje się, że net jest, ale właściwie go nie ma. Bezużyteczny jest. Rozczarowanie rośnie.
Do kina już dawno nie chodzimy, samej przecież nie wypada, Na kawę i ciacho do kawiarni także nie, przecież same chodzą tam tylko... dziwki. A poza tym, często, za co. Drogo. Zostaje więc własny pokój, często dzielony z koleżanką, także starą panną.
Tam można wspólnie i bezproduktywnie ponarzekać. I się wzajemnie pocieszać. Lata płyną. I co tu narobić na weekend. Nic, tylko do rodziców pojechać. Koło się zamyka.
* * *
Od lat tak zwanywspółczynnik feminizacjiw Polsce nie zmienia się i wynosi około 106 . Oznacza to, że na sto mężczyzn przypada 106 kobiet.
"Zgodnie z wynikami spisu z 2002 roku w zakresie stanu cywilnego - wśród ludności w wieku 15 lat i więcej dominowały osoby o stanie cywilnym prawnym zamężna / żonaty (ponad 55% kobiet i 60% mężczyzn), spośród których zdecydowana większość (ponad 97%) faktycznie pozostawała w związku małżeńskim. Spis wykazał, ze 314 tys. osób (prawie 3%) spośród żonatych mężczyzn i zamężnych kobiet zrezygnowało z życia w prawnie zawartym związku, przy czym około 17 tys. mężczyzn i 13 tys. kobiet stworzyło inne związki partnerskie, a pozostali żyli w separacji faktycznej.
Jednocześnie wyniki spisu wykazały 197 tys. związków partnerskich.
Kolejna grupa stanu cywilnego wśród kobiet to panny (25% kobiet w wieku 15 lat i więcej), w miastach także stanowiły ponad 26% mieszkanek, na wsi niespełna 23%. Wśród kawalerów jest odwrotnie - więcej ich mieszkało na wsi (ponad 35% mężczyzn w wieku 15 lat i więcej), w mieście niecałe 32%. Dysproporcja między miastem a wsią jest bardziej wyraźna wówczas, gdy odniesiemy do siebie liczby kawalerów i panien; na 100 kawalerów na wsi przypadało 66 panien, podczas gdy w mieście - 89. Szczególnie jest to widoczne w grupach wieku, charakteryzujących się największą intensywnością zawierania małżeństw, np. jeszcze w grupie wieku 20-24 lata - na 100 kawalerów na wsi przypadało 70 panien, ale już dla starszych wskaźnik gwałtownie się obniża".
Źródło: Raport GUS
www.stat.gov.pl
Grzegorz Ziętkiewicz
Utwórz swoją wizytówkę Dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny. W okresie 1980 - 81 redaktor prasy NSZZ "Solidarność" ZR Wielkopolska w Poznaniu, internowany 13. 12. 1981. Na emigracji w RFN 1983 - 97. Były berliński korespondent Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa oraz korespondent paryskiej "Kultury". Autor periodyków (nakładem władz Miasta Berlina) o historii i współczesności Polaków w Niemczech i w Berlinie. W latach 90. współpraca dziennikarska z tygodnikiem "Wprost", "Rzeczpospolitą" "Tygodnikiem Powszechnym" i "Gazetą Wyborczą" oraz I PR. Obecnie autor cyklicznego programu o tematyce polsko-niemieckiej na antenie Radia Merkury Poznań. <a
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości