Pani Profesor Irenie Smólskiej oraz całemu personelowi
Szpitala Dziecięcego na Działdowskiej w latach 80-tych
Był to rok 1983, zima. Stan Wojenny był już zniesiony ale w kraju niewiele sie zmieniło. Bieda, marazm, zakłamanie w mediach oraz co chyba najgorsze - kompletny brak perspektyw. W takich to okolicznościach leżałem w szpitalu dziecięcym na oddziale kardiologii przy ulicy Działdowskiej. Miałem 14 lat i wrodzoną, póżno wykrytą wadę serca. Początkowo na oddziale, jeszcze przed operacją w towarzystwie bardziej lub mniej wyniszczonych kolegów,oczekiwaliśmy na swój dzień. Każdy indywidualnie. Jeden nastolatek, z zapadniętą mocno klatką piersiową był już na tyle dorosły że celebrował systematycznie palenie papierosków w ubikacji. Robił to jednak jak przystało na czas okupacji w największej tajemnicy i nie ustrzegł się wielokrotnie ponawianych szykan ze strony personelu... jak cię jeszcze raz zobaczę z papierosem to ci nogi z dupy powyrywam - rzucił lekarz. Były to oczywiście niegrożny żart. Groźny był raczej stan zdrowia chłopaka. Wiedzieli o tym obaj. Personel szpitala był zresztą wyjątkowy. Począwszy od Pani Ordynator przez lekarzy, pielęgniarki, rechabilitantów, kucharki, nauczycieli, sprzątaczki - wszyscy byli niezwykle serdeczni i uczynni. Tak dobranej grupy miłych i sympatycznych ludzi nie spotkałem potem chyba nigdy więcej. Co się działo w ich życiu pozazawodowym można się tylko domyślać. Na pewno doświadczali tego wszystkiego co inni ludzie w tych ponurych czasach, nie dawali jednak tego po sobie poznać. A co robili nie podejmuję się nawet analizować. Niech wystarczy tylko przykład Pani Profesor Ireny Smólskiej która dzień w dzień walczyła o życie swoich podopiecznych nie tylko na sali operacyjnej czy w szpitalu po godzinach ale również jako wykładowca UM oraz chociażby zabiegając latami o właściwą diagnostykę dzieci na podstawowym poziomie służby zdrowia. Była nie tylko znakomitym specjalistą ale również autorką własnej metody operacyjnej leczenia wrodzonych wad serca u dzieci. Jej postawa nie była przypadkiem. Była uczennicą pioniera Polskiej Kardiochirurgii Dziecięcej, wybitnego specjalisty Jana Kossakowskiego który uczył własnym przykładem – dobroci, sumienności i mądrości. Trafny opis jego sylwetki oddaje zwięzła charakterystyka zawarta w słowach jego kolegi, J. Nielubowicza z 1990 roku: Był lekarzem bezgranicznie oddanym chorym dzieciom, człowiekiem ujmująco życzliwym, wymagającym, chociaż nie drobiazgowym, głęboko wierzącym katolikiem. Wychowywał własnym przykładem. Człowiek o wielkiej inteligencji i poczuciu humoru. To tacy ludzie (20 profesorów-uczniów Kossakowskiego) tworzyło krajową kardiochirurgię dziecięcą. I chociaż był to dla mnie bardzo trudny czas to jednak dziś wspominam tamte ponure czasy naprawdę ciepło. Były też godziny niepewności, bólu, strachu i bezsilności. Pamiętam jak leżałem godzinami bez możliwości obrócenia się na drugi bok, czy nawet podniesienia ręki. Obserwowałem wówczas moich współtowarzyszy na oddziale pooperacyjnym - niemowlaki w inkubatorach. Widziałem ich każdy słaby odruch, grymasy, walkę o życie. Znałem ich bezsilność i determinację. Dzień po dniu. I wiem że tak jak ja, tak również i oni nic nie mogli bez wielkiego wsparcia ze strony lekarzy. Byliśmy zdani na ich umiejętności, wiedzę i talent. Mogliśmy być pewni ich serca i dobrych chęci. I mieliśmy szczęście że nie trafiliśmy na jakiegoś rzeźnika który naprawdę a nie w żartach ...wyrywa nogi z tułowia. Dzięki Bogu.
"-Jak się panu podobało nasze miasto? - wtrąciła słówko Maniłowa. -czy mile spędził pan czas? - Bardzo ładne miasto, śliczne miasto - odpowiedział Cziczikow - i czas spędziłem mile. Mikołaj Gogol Martwe Dusze tł. Władysław Broniewski
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości