Handygate, USA podsłuchuje – krzyczą gazety na całym świecie. Skandal związany z rzekomym podsłuchiwaniem przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) telefonu komórkowego kanclerz Angeli Merkel rozpala nie tylko polityków. Nie ma się czym podniecać i oburzać, świat to już przerabiał.
Moskwa, 6 września 1960 roku. Setki dziennikarzy, kamerzystów i po prostu ciekawskich, wszyscy pchali się do Domu Dziennikarza w Moskwie. Nikt nie chciał stracić okazji, co takiego powiedzą ci dwaj Amerykanie ubrani w eleganckie garnitury. To była sensacja. W samym środku zimnej wojny, dwaj pracownicy NSA, najtajniejszego z najtajniejszych służb USA przeszli na stronę wroga – i teraz w świetle reflektorów mają zdradzić światu, dlaczego?
Konferencja prasowa przerosła wszelkie oczekiwania. Przez całe 45 minut William Martin i Bernon Mitchell wywalali na wierzch sprawy wewnętrzne USA – pozwolili światu na długo przed Snowdenem zaznajomić się z superurzędem w Fort Meade. Oznajmiali światu, że NSA dysponuje ponad 2000 stacjami nasłuchowymi na całym świecie - podsłuchuje wiadomości militarne i dyplomatyczne w 40 państwach – wszystko jedno czy wróg, czy przyjaciel. Najbardziej oburzało ich to, że Amerykanie od lat prowokowali do wojny wykonując nielegalne loty rozpoznawcze. Jako uzasadnienie swojego czynu podali, że wydaje im się, że w Rosji sowieckiej więcej ludzi podziela ich wartości. Naiwniacy.
Swoisty moskiewski striptease wywołał w Waszyngtonie panikę. CIA znali wtedy wszyscy, ale rola NSA na agenturalnej scenie zimnej wojny była okryta mgłą tajemnicy. NSA znalazła się pierwszy raz w centrum zainteresowania - wszystkim wydawało się, że Rosjanie właśnie wdarli się do Fortu Meade i na oczach świata włamują się aż do samego serca amerykańskiej polityki bezpieczeństwa.
Mitchell i Martin uciekli do Sowietów w końcu czerwca przez Meksyk i Kubę. Pentagon szukał ich długie tygodnie, mieli powód, ponieważ obydwaj matematycy od czterech lat łamali kody i szyfrowali w NSA. W końcu zrezygnowali z poszukiwań, lłumaczono wszystkim, że to byli tylko prości pracownicy i przez ich ucieczkę bezpieczeństwo USA nie jest zagrożone. Cała afera miała wkrótce ulec zapomnieniu. Tak się jednak nie stało.
Moskiewski występ pokrzyżował plany Pentagonowi. Mitchell, Martin i NSA zdominowały wszystkie ówczesne doniesienia prasowe i życie polityczne. Nikt się prawie nie interesował tym, że podsłuchiwano Francję, Włochy i innych partnerów USA w NATO, o wiele ciekawsze były polityczne konsekwencje.Jak to było do przewidzenia Pentagon i Biały Dom torpedowały wiarygodnośc Mitchella i Martina. A to. że jeden z nich miał być krótko przed ucieczką pod opieką lekarza psychiartry. Prezydent Eisenhower wkurzony prostował – obydwaj są egozentrycznymi zdrajcami, są tylko instrumentem w rękach sowieckiej propagandy i do tego jeszcze, jak wynika z ich badań lekarskich psychicznie chorzy.
Komisja Badań Działalności Antyamerykańskiej (House Un-American Activities Committee - HUAC) rozpoczęła dochodzenie w tej sprawie. Szperali, węszyli i… dochodzenie jednoznacznie wykazało, że Mitchell i Martin to pedały.
W tamtym okresie homosekualistów traktowano podobnie jak komunistów jako elementy dywersyjne. Resztę wykonała perfekcyjnie amerykańska prasa.
Już w dwa dni po stripteasie w Moskwie prezydent Eisenhower zapowiedział ponowną kontrolę wszystkich pracowników NSA. Parę miesięcy później zwolniono 26 urzędników, ponieważ z powodu anormalnych aktywności seksualnych zaszeregowani zostali do stanowiących potencjalne „ryzyko dla bezpieczeństwa państwa”.
Ci dwaj młodzi idealiści bardzo się przeliczyli co do swoich oczekiwań. Wprawdzie ożenili się z Rosjankami , ale tak naprawdę żyli w Sowieckiej Rosji obok. Martin miał wtedy 29 lat, a Mitchell 31. Mieli jeszcze całe życie przed sobą - na własne życzenie w Rosji Sowieckiej. KGB nie spuszczało ich z oka. Zarabiali na życie podrzędnymi i nic nieznaczącymi zadaniami. Chcieli wrócić do USA, bez powodzenia. Mitchell umarł w 2001 roku w Rosji.Martin dotarł do Meksyku, gdzie w 1987 roku zmarł na raka. Już po paru latach pobytu w gościnie u Sowietów twierdzili, że ich ucieczka na stronę wroga była nierozsądna i bardzo naiwna.
Teraz kolej na następnego naiwniaka Edwarda Snowdena. Niemiecki Die Welt donosi, że źródłem informacji dotyczących działalności amerykańskich służb wywiadowczych jest ich były pracownik Edward Snowden, któremu Rosja przyznała roczny azyl. Przypuszczenie, że Putin udzielił zdrajcy schronienia kierując się względami altruistycznymi, graniczy z naiwnością, nie tylko służby USA, ale i rosyjska FSB pogardza zdrajcami.
I ma rację.
Inne tematy w dziale Polityka