Trwają święta a pod Sejmem nadal protestują opiekunowie osób niepełnosprawnych.
(
http://www.tvp.info/14869403/swieta-przed-sejmem-opiekunowie-niepelnosprawnych-nagrali-zyczenia ). Jednak coraz mniej osób tym protestem się interesuje. Dla mediów, od kiedy opiekunowie niepełnosprawnych dzieci opuścili budynek sejmu, przestał być to „temat gorący”, „temat pierwszoplanowy”. Zastosowana przez rząd cyniczna rzymska metoda „dziel i rządź”, przyniosła efekt. Zasugerowana przez premiera alternatywa: albo pieniądze na drogi lokalne, albo dla „krzykaczy”, znacznie ostudziła sympatię dla protestujących.
Nie znam się na opiece społecznej i nawet nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Nie wiem też, jaka forma opieki nad osobami niepełnosprawnymi: dziećmi i dorosłymi, jest dla nich najkorzystniejsza. Nie wiem też, na jaki poziom świadczeń na ten cel nas - obywateli (jako ogół) stać teraz, w 2014 roku.
O formie opieki powinni zadecydować specjaliści: lekarze, rehabilitanci...
O poziomie nakładów powinniśmy natomiast zadecydować my - obywatele. Albo bezpośrednio w referendum, albo poprzez swych faktycznych przedstawicieli (gdy będziemy takich mieli, bo teraz są tylko przedstawiciele partii politycznych).
Wiem natomiast dwie rzeczy. Po pierwsze, w XXI wieku, w państwie w centrum Europy, opieka nad osobami niepełnosprawnymi nie powinna być de facto w całości zrzucona na barki pojedynczych osób, choćby powiązanych więzami krwi i podobnymi. Z wielu przyczyn, ale ja wskażę tylko jedną. Czy ktokolwiek z nas chciałby być ciężarem dla swych najbliższych? Czy w sytuacji, gdy spotka nas nieszczęście, nie chcielibyśmy mieć wyboru, w postaci możliwość innej formy opieki – w placówkach publicznych?
Po drugie wiem, że alternatywa zasugerowana przez premiera jest fałszywa. Wiem, że jest tylko cyniczną zagrywką obliczoną na spacyfikowanie protestu. Nie trzeba bowiem nikomu niczego zabierać, aby systemowo i kompleksowo rozwiązać problem opieki nad niepełnosprawnymi. Systemowo, a nie w taki bałaganiarski sposób, jak teraz. Bałaganiarski, bo dołożenie opiekunom po „stówce”, dwóch, czy nawet - być może w przyszłości - po tysiącu, poprawi sytuację tych opiekunów, ale nie zwiększy znacząco możliwości rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Do tego potrzebne są specjalistyczne placówki i dostęp do nich na poziomie wynikającym z potrzeb efektywnej rehabilitacji.
Fałszywość alternatywy premiera wykażę natomiast na drobnym, jednostkowym przykładzie, ale ukazującym jednocześnie podstawowy błąd w myśleniu o naszym państwie i o naszych finansach publicznych. Będzie to więc swoiste pars pro toto. Jestem przekonany, że czytelnicy ze swej autopsji wskażą (lub mogą wskazać) setki i tysiące innych, podobnych przykładów.
W ostatnim kwartale zdarzyło mi się zajrzeć „pod podszewkę” jednego ze związków zawodowych rolnictwa, który na dodatek połączony jest z partią o takiej samej nazwie. Tę „związko-partię” łączy nie tylko nazwa, ale także osoba przewodniczącego i swoisty „twór” nie przewidziany ani przez statut związku, ani przez statut partii: „zebranie zarządu i przewodniczących wojewódzkich” (bez precyzowania, jakich przewodniczących). Organ, do kompetencji którego między Kongresami należą podstawowe uprawnienia decyzyjne, czyli Rada Krajowa, zwoływana jest od „wielkiego dzwonu”, albo wcale.
Co śmieszniejsze: podobno odbywają się jakieś wybory do władz wojewódzkich, ale nikt nie wie, według jakiej ordynacji i kto wyłania delegatów na zjazd. Bo nikt nie wie, gdzie są koła i ile liczą osób.
Co jeszcze śmieszniejsze: w Prezydium i w składzie Rady Krajowej są osoby, które nie spełniają podstawowego kryterium uprawniającego do przynależności do związku zawodowego rolnictwa (nie są rolnikami i nie pracują w rolnictwie – wymóg z art. 1 ustawy „o związkach zawodowych rolników indywidualnych”). Zresztą o tym, jak małą wagę w tej „związko-partii” przykłada się do wymogów formalnych świadczy taki drobiazg, że w składzie Rady Krajowej (na oficjalnej stronie) pewna prominentna działaczka jest wpisana dwukrotnie: raz „nazwisko i imię”, drugi raz „imię i nazwisko”.
To nie koniec paradoksów: związek zawodowy rolników indywidualnych musi mieć określoną liczbę osób. Z art. 3 i 6 w/w ustawy wynika, że jeżeli tych osób jest mniej niż 750, to sąd wykreśla taki związek z rejestru.
Związek, o którym mowa, obecnie najprawdopodobniej nie zrzesza nawet połowy wymaganej do istnienia liczby członków. I co z tego? I nic.
W tym roku związek ten, podobnie jak w latach poprzednich dostanie z budżetu dofinansowanie w wysokości około 700 tys. zł. Te pieniądze (oprócz składki do COPA-COPEGA) trafią głównie do przewodniczącego i kilku osób z nim powiązanych, ulokowanych w Warszawie. O „pochodzeniu” niektórych z tych osób pisałem w artykule: „Zamach w Samoobronie” (
http://grudziecki.salon24.pl/573009,zamach-w-samoobronie).
Więc, komu zabrać Panie Premierze?
A może, zamiast komuś zabierać, wystarczy NIE DAWAĆ PASOŻYTOM?
No, tak... Tylko – kto o tym decyduje?
Inne tematy w dziale Polityka